Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
10/02/2018 - 11:50

Język...

… i komu go pokazywać?

Jeśli PiS jest partią katolicko-narodowo-socjalistyczną (czyli równościową), to żaden z członów tej triady nie budzi mojego sprzeciwu.

Katolicyzm nie budzi, bo w języku przezeń wypracowanym (choć nie tylko w nim) myślimy o dobru i złu, o cierpieniu i śmierci. Nawet jeśli – jak ja – nie rozumiemy, co znaczy „niepokalane poczęcie Matki Boskiej”, nawet jeśli gardzimy wrogami Boga, skrzeczącymi w kościołach, katolicyzm jest czymś o wiele większym.

„Narodowy” nie budzi, bo naród – choć nie jest bytem realnym – przecież jest ideą wspólnoty, od której nie uciekam, na którą się nieraz gniewam, ale ją – jej ciążenie – odczuwam i akceptuję. Uwiera mnie, ale uwierać musi. W jej języku mówię.

„Socjalistyczny” nie budzi, bo akurat polski socjalizm uważam za rdzennie moralny czy rdzenny moralnie nurt owej polskości, do której się przyznaję, a której drugie skrzydło stanowi szlachetny indywidualizm, nieobcy konserwatystom, gdy brać ich w najlepszych jednostkach. Może tam Piłsudski wysiadł kiedyś z tramwaju „socjalizm”, ale nie ma się czym chwalić, skoro po dekadzie wsiadł do Berezy Kartuskiej, czyli po prostu do koncentraku.

Dlaczego więc nie mogę akceptować PiS-u?

Mam nieodparte wrażenie, że PiS nie jest ani katolicki, ani narodowy, ani też socjalistyczny (istotowo egalitarny). Powiedzcie, czy czegoś nie rozumiem? Mój instynkt zawodzi? Ster zgnił, a wiosła odpłynęły?

Czy nie rozumiem słów? Słowa „polegli”? Słowa „patrioci”? i w zasadzie żadnego już słowa?