Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
19/06/2018 - 09:55

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Wojciech Kudyba, "Imigranci wracają do domu" 2

"Imigranci wracają do domu" to więcej niż powieść – to jednocześnie opowieść, przypowieść i spowiedź. Bohater, Karol Tracz, to człowiek naszych czasów, anonimowy obywatel Zjednoczonej Europy. Wyemigrował z Polski po stanie wojennym i przez długie lata wiódł w Niemczech życie przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. (…).

II
- To był udar?

- Tak. Byłem obok samego siebie i patrzyłem, jak mnie wiozą, jak w szpitalu wsuwają do tomografu, jak lekarze po chwili coś oglądają w skupieniu, jak dyskutują pochylając się nad zdjęciami. Było ich czterech. Jeden starszy, mało mówił, a tamci jakby zdawali przed nim egzamin, on zaś tylko słuchał i nic nie dał po sobie poznać, czy dobrze czy źle. Wszyscy byli w białych, długich fartuchach, z notatnikami i w okularach. Jeden zaś dziwniejszy od drugiego, najbardziej ten stary, bo nie patrzył na żadnego, tylko jakby w głąb siebie i czekał, aż się wygadają. A kiedy się wygadali i patrzyli na niego z niepokojem i nadzieją, jak w złośliwe bóstwo, wcale na nich nie spojrzał, tylko się skrzywił, odwrócił na pięcie, wyszedł, i zaraz powiedział pielęgniarkom, żeby mnie odwiozły dalej. A potem minęło wiele godzin i nagle zobaczyłem, jak ich twarze stają się szare. Za oknami powoli gasło miasto, może nawet nie było to tego samego dnia tylko później, bo przecież byłem tam trzy długie dni. Na świerkach za oknem leżał śnieg, gawrony wyglądały na nim jak kleksy na kartce. Szli przez korytarz i rozmawiali. Na pewno to było później, może był późny wieczór. Może już była dziewiąta, a może już nawet ta godzina, gdy Klaus Padberg wychodzi z baru i niepewnie próbuje odnaleźć swój dom. Szli przez korytarz, a jeden z nich mnie zdradził i nagle zaczął przekonywać tamtych, że to bez sensu. Kiedy zaś doszli do palmy, która stoi na rozwidleniu korytarzy, tak ich już przekonał, że stanęli. Zobaczyłem, że tacy są już zmęczeni i słabi, że zaraz wrócą, będą się zastanawiać czy mnie nie odłączyć i nie wiedziałem, co mam robić. Klaus Padberg wciąż szukał swojego domu, a ja stałem za nimi i widziałem, że wracają z rękami w kieszeniach fartuchów, a głowy mają opuszczone i nie spoglądają na siebie, bo wiedzą, że robią źle i brną w to zło coraz dalej. Ktoś leżał na łóżku obok. Usłyszałem jak jęczy i nawet go przez moment widziałem, że jest cały zabandażowany, jakby przeszedł przez śmierć, przez zimny pokój Petera Brucka, a teraz się wahał czy iść dalej, czy zostać. Więc tym bardziej było to dziwne, że ten, co ich przekonywał, cały czas mówił, że jestem sam i że żadna zgoda nie jest potrzebna. Że uszkodzenia są rozległe, trwałe, natomiast w to miejsce zaraz można by przyjąć kogoś innego, kto lepiej rokuje –  niech sami popatrzą, przecież  to roślina. Tak właśnie  powiedział – „przecież to jest roślina” .

- Kawał ćwoka.

- Ano, bywa… Ale nawet nie to mnie zdenerwowało, że powiedział „roślina”. Dopiero kiedy pokazał na mnie i powiedział: „to”, wówczas rzeczywiście wpadłem w szał. Zerwałem się i wołałem do niego – „Ty chamie! Nie masz prawa!” – a potem krzyknąłem coś takiego, czego teraz nie mogę powtórzyć. Pani rozumie. Wołałem ile sił i skoczyłem, żeby dać mu w gębę, ale nawet nie za to, że mnie chciał odłączyć, ale za to, że patrząc na mnie powiedział „to”. Bo przecież do żadnego człowieka tak powiedzieć nie wolno. Ani do wielkiego, ani do najmniejszego, ani do młodego, ani do starego, ani do zdrowego, ani do chorego. Właśnie dlatego chciałem się rzucić na niego –  ale nie mogłem przejść na drugą stronę, za którą zaczyna się świat! Właśnie dlatego zacząłem się miotać i z tej strasznej złości rzuciłem się sam na siebie, jakbym znów chciał w siebie wejść i zatargać tą kłodą, którą się stałem i krzyknąć: „rusz się, zrób coś, zrób coś debilu!”. To był moment, pięć sekund, siedem sekund, dziesięć sekund, wciąż się szarpałem sam ze sobą, ale czułem już, że wściekłość ze mnie uchodzi i że długo tak nie pociągnę. To był moment. Jeden z nich krzyknął –  „Jezu, Chryste, on ruszył nogą!” – i od razu zlecieli się nade mną jak białe żurawie, zawołali nawet starego, a on ich roztrącił, popatrzył na mnie i tak strasznie zaczął na nich wrzeszczeć, że aż mi ich było żal. A najbardziej żal mi było tego, co mnie zdradził, bo zaraz zaczął wszystkich przepraszać i mnie też przeprosił, i powiedział, że ma dziś zły dzień.

Cytaty pochodzą z książki: Wojciech Kudyba, „Imigranci wracają do domu”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, czerwiec 2018







Dziękujemy za przesłanie błędu