Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
20/06/2018 - 12:20

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Wojciech Kudyba, "Imigranci wracają do domu" 3

"Imigranci wracają do domu" to więcej niż powieść – to jednocześnie opowieść, przypowieść i spowiedź. Bohater, Karol Tracz, to człowiek naszych czasów, anonimowy obywatel Zjednoczonej Europy. Wyemigrował z Polski po stanie wojennym i przez długie lata wiódł w Niemczech życie przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. (…).

- Nie chorował Pan wcześniej? Nie był Pan zakochany? W miłości tak właśnie jest – że się trzeba nauczyć być kimś, kim się wcześniej nie było. Ludzie są czasem strasznie zamknięci w sobie. Pan też taki był? Nie miał Pan nikogo bliskiego?

- Nie wiem. Gdybym nie zachował w pamięci tego, że byłem kiedyś zdrowy i miałem jakiś swój świat, może byłoby mi wtedy łatwiej. Tymczasem coś jednak musiałem pamiętać i właśnie dlatego zacząłem uciekać od tego nowego, właśnie dlatego uciekałem od uczenia się siebie i świata na nowo – żeby udawać, że jest jak dawniej. Gdybym nie uciekał, gdybym rzeczywiście próbował układać szesnastoelementowe puzzle i z trudem budował domek z klocków, musiałbym się przecież sam przed sobą przyznać, że jestem debilem. Pani rozumie. Nawet człowiek po udarze ma swoją dumę. I to z jej powodu ucieka. Zaraz po śniadaniu zakładałem słuchawki na uszy i włączałem sobie muzykę. Jeden tydzień, drugi tydzień i trzeci z przerwami na ćwiczenia. Nie mieli ze mną lekko, bo zaciąłem się, żeby się nie odzywać i byłbym może nawet do tej pory nie mówił, ale niespodziewanie pomógł im telewizor. Po prostu mimo wszystko stawałem się coraz bardziej ciekawy. Snułem się z balkonikiem to tu, to tam. Musiało się więc któregoś dnia zdarzyć, że zajrzałem do świetlicy. Nie powiem nawet Pani jak to było, po prostu szedłem korytarzem, była tam taka mała salka z gazetami, na ścianie wisiał telewizor, obok paprocie. I akurat wtedy ktoś oglądał koncert na muzycznym kanale. Zaszedłem, spodobało mi się, potem zacząłem przychodzić na dziennik.

- Dlaczego?

- Dlaczego akurat na dziennik? Trudno powiedzieć. Chyba faktycznie było to dziwne, skoro nie rozumiałem. Ale prawda jest taka, że niewiele mnie obchodziło to, co jest na ekranie. I niektórych innych bywalców chyba też. Przychodziłem, bo wydawało mi się, że jest tu więcej życia, więcej jakiejś energii, więcej ludzi. Powiem Pani nawet, że ona jakoś mi się udzielała, robiłem się coraz śmielszy.

- Zaczął Pan mówić?

- W pewnym sensie. Bardzo dobrze pamiętam tamten wieczór. To było dziesiątego kwietnia. Wiem to na pewno, przyszło jakoś więcej osób niż zwykle. Pokazywali coś o Polsce, nawet jeszcze raz wrak samolotu. I było tak jak zawsze, że nie mogłem zrozumieć spikera, ale tym razem czułem w środku jakąś pewność i jakby sam z siebie wiedziałem, o co chodzi. To było dla mnie ważne. Czułem się tak, jakby blokady pamięci na chwilę puściły. Jakbym znów widział tamte obrazy w telewizji, więc pomyślałem, że sam im wszystkim wytłumaczę. Byłem pewny, że widzę je wyraźnie i że po prostu pamiętam, a teraz najzwyczajniej w świecie opowiem im, kto tam zginął, dlaczego ludzie nie mogą o tym zapomnieć i co to właściwie znaczy. Przysunąłem się do przodu, trochę przyciszyłem telewizor, zacząłem wszystko objaśniać, ale nagle spostrzegłem, że patrzą jakoś tak dziwnie – trochę na mnie, a trochę jeden na drugiego. Jedni jakby z zakłopotaniem, a inni zaczęli się głupio uśmiechać, jakbym bełkotał. Na początku nie zwracałem na nich uwagi, tymczasem niektórzy zaczęli wychodzić –  jeden za drugim, po cichu, jeden za drugim. Któryś nawet popukał się w czoło, więc zrozumiałem, że już zrobili ze mnie wariata. Pojąłem nagle, że cokolwiek bym im powiedział, to i tak dla nich to będzie bełkot, bo oni, zanim cokolwiek powiem, już wiedzą że to wariat i że jeszcze się nie zdarzyło, żeby taki powiedział coś z sensem. Pomyśli Pani może, że znów się załamałem, znów zapadłem w sobie, więcej tam już nie przychodziłem, tylko radio czy spacer. Tymczasem, sam nie wiem dlaczego, stało się coś zupełnie przeciwnego. Poczułem złość i gniew, ale też siłę, a ona później już mnie nie opuściła. Zawziąłem się, żeby coś zmienić. Potem już cały czas coś się zmieniało: zacząłem ćwiczyć, zacząłem mówić do logopedek. Mówiłem do nich coraz więcej i więcej, chociaż ani one mnie nie rozumiały, ani ja ich. Coś się naprawdę ruszyło, jakbym przestał bać się świata. Jakbym wreszcie stał się na swój sposób wolny.

Cytaty pochodzą z książki: Wojciech Kudyba, „Imigranci wracają do domu”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018







Dziękujemy za przesłanie błędu