Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
27/04/2018 - 13:55

Piękna historia, dlatego nikt jej nie przeczyta. Choć jest o życiu i śmierci

Niechętnie piszę felietony, bo jak powtarza mi wójt Bernard Stawiarski, jestem bardzo naiwna. Ale dziś muszę opisać moje spotkanie z wyjątkowym człowiekiem. Chcecie wiedzieć dlaczego? Bo właśnie dzięki takim ludziom, a nie herosom z pomników, świat się staje po prostu lepszy.

Pędem, koło godziny 12. wpadłam na Rynek Maślany i z miejsca pokrzykuję do tych, co sprzedają sadzonki: - Macie poziomki? Córka potrzebuje na dziś do szkoły!

Podchodzę do stoiska, przy którym stoi mężczyzna w średnim wieku. W niczym nie różni się od innych, tylko oczami. Są jakieś ciepłe i życzliwe. Mężczyzna widzi moją desperację (nawaliłam, mogłam sadzonki kupić wczoraj, bo dziś dzieciaki je uroczyście sadzą w swoim ogrodzie) i śmieje się: - Ja mam poziomki w domu, ale nie sprzedaję, bo takie dobre…

No już myślałam, że zawarczę, ale pan zaraz szybko pokierował mnie na kolejne stoisko i upragnione sadzonki kupiłam. W drodze powrotnej podziękowałam za wskazówki.

Dosłownie pięć minut później wpadliśmy na siebie znów w pobliskiej cukierni. Uśmiechamy się – ja wychodzę z ciastkami a mężczyzna się śmieje, że po śniadanie przyszedł.

- O dwunastej? – pytam. – Ano o dwunastej, bo wcześniej czasu nie ma. Obiad pewnie zjem o 19. – odpowiada. Kręcę głową, coś tam chyba powiedziałam, że praca na Rynku Maślanym, to prawdziwy poligon. – Żołądek panu siądzie. Trzeba jeść inaczej, bo żołądka nie przeszczepiają  – pouczam z sympatią. (Znalazła się mądra, co sama chapie jak krokodyl a przed dziesiątą nic do ust nie weźmie)

- Co tam żołądek, ja w zeszłym roku kawałek wątroby oddałem i jakoś żyję – śmieje się mój rozmówca. – No jak to kawałek wątroby? – pytam zdumiona. – Ano tak to. Dziecko potrzebowało, skrzyknęliśmy się z kolegami i pojechaliśmy na badania do Krakowa. Moja pasowała…

Kręcę głową. – Sama mam troje dzieci i nie wiem, czy bym się odważyła dać komuś obcemu nerkę albo wątrobę. Szpik bym dała, ale wątroba? Ja muszę z panem zrobić materiał – mówię i przedstawiam się zaraz.

- Ja żadnego materiału nie potrzebuję. Jak trzeba, to ja sam potrzebującego znajdę – zaskakuje mnie mój rozmówca.

Przyglądam mu się dokładniej. Na czole ma potężną bliznę, ewidentnie po poważnym wypadku. – Widzę, że pan sam się chyba ze śmiercią witał. Jest pan chyba po poważnym wypadku. Stąd pewnie u pana takie dobre serducho – podtrzymuję rozmowę.

– Nawet po dwóch. Ale to nie jest tu – mówi pokazując serce. – To jest tylko pompa. Wszystko jest tu – dotyka ręką czoła. Czuję do tego człowieka w tym momencie mega szacunek. On sam się śmieje. – Mój tata ma 60 lat i w zeszłym roku nerkę oddał. Mówię mu: tato, potrzeba nerki. Zobacz, może twoja się nada. Zastanawiał się dwa dni, zrobił badania i oddał…

Jeszcze tak chwilę porozmawialiśmy a świat wydał mi się nieskończenie życzliwym miejscem. Chylę czoło Mój Bohaterze.

Ewa Stachura [email protected]







Dziękujemy za przesłanie błędu