Przede wszystkim zależało mu, by być lepszym od własnego ojca.
(...)
Dziś mijał czwarty dzień nowej ery. Tyle wytrzymał bez narkotyków. Pierwsze cztery dni zawsze są najgorsze, wiedział to z autopsji, bo nie po raz pierwszy próbował zerwać z nałogiem. W więzieniu przechodził to samo, jednak tam się poddał, zanim dobił do siedmiu dni. Tym razem naprawdę chciał z tym skończyć. Chciał zerwać z ciągłą pogonią za towarem, która wypełniała jego życie. Zerwać na dobre. Obiecał to Nike. I ich dziecku, które za kilka tygodni miało przyjść na świat. Będzie miał syna, obwieściła mu Nike, pokazując zdjęcia USG. A potem dodała, że nie ma się u niej pokazywać, dopóki nie będzie czysty. Płakała. On również.
W tamtej chwili zdecydował, że z tym skończy. Chciał być ojcem dla swojego syna. Dobrym ojcem. Nie ćpunem, który myśli tylko o kolejnej działce towaru i którego wstydziłby się każdy dzieciak. Jednak przede wszystkim zależało mu, by być lepszym od własnego ojca.
Pierwsze trzy dni — najgorsze — spędził w jakimś pustostanie w Bockenheim. Jęczał i zwijał się na podłodze, zlewając zimnym potem, który obrzydliwie cuchnął trucizną władającą jego ciałem i umysłem. Całe pomieszczenie śmierdziało rzygowinami i moczem. Ale chyba tego właśnie potrzebował — poczucia, że jest najgorszym śmieciem.
Poczekał, aż zgasną światła w domku obok gospody. Tylko w jednej przyczepie na kempingu ktoś przebywał, pozostałe tonęły w mroku. Dla siebie wybrał najdalszą, ustawioną na samym końcu obozowiska. Zmurszałe stopnie prowadzące na werandę otaczającą przyczepę trzeszczały pod jego stopami. Zamek w drzwiach to był jakiś kiepski dowcip. Wyłamał go w kilkadziesiąt sekund. Powietrze w środku pachniało stęchlizną, lecz to mu nie przeszkadzało. Zapalniczką oświetlił zaskakująco obszerną przyczepę. Nie był zdziwiony paskudnym stylem przeniesionym żywcem z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Znalazł za to wszystko, czego potrzebował: łóżko z poduszkami i kołdrą oraz toaletę turystyczną. Ku swemu radosnemu zaskoczeniu na blacie roboczym w części kuchennej dostrzegł kilka zgrzewek wody mineralnej, w szafce obok konserwy z ravioli i tuńczykiem i kompoty domowej roboty. Wyłączona lodówka miała lekko uchylone drzwiczki, a w środku czekało sześć puszek piwa. Tak, świetne miejsce, by zatrzymać się na jakiś czas. Rzucił plecak na ławkę narożnikową, zsunął buty z nóg i opadł na łóżko. Jeszcze dwa, trzy dni i będzie mógł powiedzieć Nike, że jest czysty.
— Zobaczysz, Nike — mruknął. — Wszystko będzie dobrze.
Kilka minut później zapadł w głęboki sen. (...)
Nele Neuhaus, W lesie, Media Rodzina