Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
30/11/2022 - 16:05

Uwaga, będzie bolało

O życiu ratownika bez żadnej trzymanki mógł opowiedzieć tylko jeden człowiek. Yanek pracę na SOR-ze przypłacił ciężką depresją, dziś woli jeździć na karetce, a najbardziej dumny jest z uratowanych na granicy niemowlaków. W beznadziejnej walce o ludzkie życie nie uznaje kompromisów, a jego dosadne wpisy na Instagramie śledzi ponad 100 tysięcy osób.

W trakcie studiów, żeby mieć z czego żyć, zatrudniłem się w szpitalu na SOR-ze jako sanitariusz. Przynieś, podaj, pozamiataj, a w wolnych chwilach przebierz pampersa, załatw, zanieś – tak zaczynałem się uczyć. Nauki było pod dostatkiem, pieniądze takie, że szkoda gadać. Początki były szokujące – zderzenie z frustracją personelu i pacjentów, doświadczenie na własnej skórze całego syfu tego systemu przeorało mi głowę. Doświadczałem tego, o czym moi koledzy dopiero czytali na studiach. Zdarzali się tacy pielęgniarze i ratownicy, którzy na wiele mi pozwalali. Organizowali mi kontrolowane skoki na głęboką wodę. To paradoks, że zgodnie z prawem student przy pacjencie nie może zrobić kompletnie nic, nawet kiedy ryzyko powikłań jest minimalne. (...)

A kiedy wszyscy znajomi jadą do domu na święta, ty zostajesz na dyżurze, bo najkrócej pracujesz. Nie można było liczyć na dzień wolny, żeby zaliczyć sesję – trzeba było załatwiać lewe L4. Nie wytrzymywałem tego mobbingu, zwolniłem się po roku. Ale długo bez oddziału i tej adrenaliny też nie wytrzymałem.
Po kilku miesiącach znowu przychodziłem w wolnym czasie na inny SOR jako wolontariusz. Tam spotkałem się z zupełnie innym podejściem ze strony przełożonych, trafiłem na ludzi, którzy cieszyli się, że ktoś im pomaga, i bardzo chcieli mnie uczyć. Pierwszego dnia przyszedłem przerażony, przebrany w swoje śmieszne niebieskie ciuszki, a ordynator wziął mnie pod rękę i wszystko mi pokazał.  (...)

Nie dziwię się, że na początku pandemii zamykano wszystko, łącznie z lasami i chodnikami, bo nikt nie wiedział, co robić. Wszyscy byliśmy spanikowani. Z jednej strony czekaliśmy, komu trafi się pierwszy pacjent z covidem, a z drugiej, kiedy już się trafił, to wywoływał chaos i zgrzytanie zębami. Pielęgniarka epidemiologiczna zniknęła. Była nam najbardziej potrzebna, a w ogóle nie pojawiała się na oddziale. Zaczęło się kombinowanie sprzętu ochronnego. Rozpłakałem się jak dziecko, kiedy mój kolega handlujący takim sprzętem wysłał mi ostatnią maskę, którą przerabialiśmy potem tak, żeby pasowała do filtrów do respiratorów. Bardzo się bałem zarażenia, że wypadnie akurat na mnie. Moja praca polega na oswajaniu strachu. On musi motywować, ale nigdy nie można stracić nad nim kontroli. Udało mi się do tego nie dopuścić, chociaż ciągle trzęsły mi się ręce, przed pracą miewałem stany lękowe, a w trakcie wychodziłem i ryczałem z bezsilności. Ale strach nie dotyczył tylko covidu.

Yanek Świtała, Polski SOR, wydawnictwo MANDO, 2022







Dziękujemy za przesłanie błędu