Ogromny boleń, sum czy może sandacz?
Wybieramy najlepszą, sądecką cukiernię 2022 roku
W tym sporcie, podobnie jak w życiu, zawsze może nas coś zaskoczyć i to jest właśnie jeden z atutów naszej pasji. Jeżeli nie łowimy pod lodem, to nawet poza sezonem możemy snuć plany na przyszły sezon, kompletować sprzęt lub wspominać piękne chwile nad wodą przy kubku gorącej herbaty w chłodne zimowe wieczory. Nasuwa się tutaj jedno z wspomnień z wiosennych połowów zeszłego roku, które śmiało mógłbym nazwać przygodą lub rybą życia.
Pewnego dość chłodnego kwietniowego dnia wybrałem się na białą rybę na swoją rzeczną narwiańską miejscówkę. Byłem jedynym wędkarzem w okolicy zapewne ze względu na pogodę i nie weekendowy termin wypadu.
Ładnie brały gruntowe płocie, krąpie i jazie. W pewnym momencie na jednej z wędek dostrzegłem mocne szarpnięcie i zobaczyłem jak ugina się w pałąk, a żyłka w błyskawicznym tempie wywija się na dobrze wyregulowanym hamulcu. Pełen emocji podbiegłem do wędki. Na tym miejscu nigdy wcześniej takiego brania nie doświadczyłem.
Po długim odjeździe na hamulcu i wyciągnięciu sporego zapasu żyłki próbowałem zastopować rybę, by z nią powalczyć, ale prawdę mówiąc niewiele mogłem zrobić. Była tak silna, że targała wędką przy zatrzymanym hamulcu i bałem się o zerwanie dość delikatnego leszczowego zestawu.
Po kilku nieudanych próbach przeciwnik dał jednak na chwilę za wygraną. Udało się wykonać kilka skrętów korbką, potem na chwilę musiałem odpuścić i tak w kółko. Po pewnym czasie dość nierównej walki z dużym oporem udało się podprowadzić rybę w kierunku brzegu. Byłem przekonany, że do tej pory nie spotkałem takiego okazu, a łowiłem przecież ponad 10 kg karpie, które poddawały się dużo wcześniej.
Główkowałem, co to za sztuka, ale prawdę mówiąc nie miałem pomysłów. Na myśl przychodził mi jedynie sum. Słyszałem opowieści o kilkudziesięciokilogramowych sztukach spotykanych w okolicach. Podobno po zacięciu ogromnego suma jeden z wędkarzy był wręcz holowany z łodzią na dużą odległość.
Po chwili dostrzegłem płetwę grzbietową tego monstrum. Była wielka, przypominająca wielkością dłoń dorosłego człowieka. Oniemiałem. Ryba dawała się prowadzić i podchodziła do góry. Czyżby przeciwnik był już zmęczony i dawał za wygraną?
Kiedy wyczuła płytszą wodę przybrzeżną i nabrała sił, z dwukrotną werwą uderzyła jednak w nurt, ciągnąc żyłkę z takim impetem, że zastanawiałem się czy starczy jej na szpuli. Kiedy ryba ustawiła się pod prąd, próbowałem ją ponownie podholować, ale nie było to wcale łatwe, bo odeszła daleko i ciągle nie dawała za wygraną.
Ostatnim momentem, kiedy ją widziałem było coś, co wyglądało na szarpanie na boki pyskiem na napiętej żyłce, a co skończyło się niestety wypięciem, choć nie zerwaniem haka. Do dziś nie wiem czy był to ogromny boleń, sum czy może sandacz.
Opowiedziałem o swojej przygodzie miejscowym wędkarzom. Po kolejnej wizycie na miejscówce brzegi były wykoszone kosą i wdeptane jakby przeleciało przez nie stado koni. Coś było na rzeczy. Jakiś czas później w tym samym miejscu złowiono metrowego sandacza.
Po rybie pozostały jedynie wspomnienia. Rzadko się dzisiaj zdarza w naszych wodach, że ryba nie daje nam zbyt wiele szans na pokonanie. Dlatego wspomnienia te pozostaną na długo i cieszę się, że mogę się nimi podzielić z innymi wędkarzami - czytelnikami kącika. (PW)