Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
14/09/2022 - 09:55

Biegacz z Kalisza o FB: 3 dni biegania i fajnej zabawy. Wspaniała impreza, świetna organizacja,rewelacyjni wolontariusze

57-letni Zbigniew Juszczak z Kalisza jest weteranem Festiwalu Biegowego. Od dawna przymierzał się do Iron Run, teraz wystartował i go ukończył. -Trzy dni biegania i fajnej zabawy. Wspaniała impreza, bardzo dobra organizacja, rewelacyjni wolontariusze i czegóż chcieć więcej? -podsumowuje biegacz.

57-letni Zbigniew Juszczak z Kalisza jest weteranem biegów. W Festiwalu Biegowym najpierw w Krynicy, a teraz w Piwnicznej, uczestniczył już po raz siódmy. Od dawna przymierzał się do Iron Run, teraz wystartował i go szczęśliwie ukończył. 

Iron Run to bardzo wymagająca wieloetapówka. W ciągu trzech dni zawodnicy startują w biegach górskich i ulicznych, na długim, krótkim i średnim dystansie. Za zajęte miejsca otrzymują bonifikaty czasowe.

Zwycięzcą konkurencji jest biegacz z najlepszym, czasem ze wszystkich biegów, łącznie z bonifikatami czasowymi. Zawodnicy, którzy nie zmieszczą się w limitach czasowych, odpadają z dalszej rywalizacji. 

-Od samego początku byliśmy traktowani na specjalnych warunkach, duży namiot tylko dla nas, lodówka z gotowymi daniami, mikrofalówka, czajnik, kawa i herbata do oporu, owoce do oporu, ciastka, paluszki.-chwali organizatorów Zbigniew Juszczak. 

-Na każdym kroku czuło się, że patrzą na nas z pewnym podziwem. Atmosfera podkręcana przez spikera była super. Wspaniała impreza, bardzo dobra organizacja, rewelacyjni wolontariusze i czegóż chcieć więcej?

Czas łączny Zbigniewa Juszczaka to 16. 59. 03, miejsce open 52. W kategorii wiekowej 27 z tym, że były tylko dwie, do 40 lat i powyżej.

-Iron Run ukończony. Trzy dni biegania i fajnej zabawy. Dziewięć biegów, w trzy dni, łącznie prawie 140 km. Pierwszy dzień to mila, 15 km i nocne 7 km.- wyjaśnia "człowiek z żelaza". 

-Dla mnie najgorsza była mila, gdyż trzeba ją było przebiec szybko, jak dla mnie, bo limit to 7 minut. Udała się ze średnią 4.10 na km. Dwa pozostałe biegi na zaliczenie, żeby nie tracić zbyt dużo energii. Oczywiście były limity, ale niezbyt wyśrubowane.

Ostatni bieg skończył się po godzinie dwudziestej trzeciej. Szybko spać, gdyż rano o siódmej start do następnego biegu.

O ile w piątek (9 września) było pogodnie, to w sobotę (10 września) niebo zasnuło się chmurami i rozpłakało. 

-Cały bieg na 61 kilometrów był w górach w deszczu, od mżawki po ulewę. Zrobiło się ślisko, miejscami biegło się jak w strumieniu.Ustrzegłem się wywrotki, ale niektórzy leżeli kilka razy. - kontynuuje Zbigniew Juszczak. 

-Czas 9 godzin dwóch minut pozwolił mi awansować z 87 na 42 miejsce, taktyka wolnego pierwszego dnia się opłaciła. Na mecie szybka regeneracja i o 20. 30 bieg na 3 km, a o dwudziestej drugiej nocna piątka. Ból nie pozwolił na szybkie biegania, czyli znów na zaliczenie w granicach 5. 40.

Niedziela (11 września) godz. 7. 30

-Start do najgorszego dla mnie biegu czyli maraton po asfalcie. Żeby nie było zbyt łatwo to deszcz też popadał. Przy limicie 5 godz. 30 dla wszystkich, dla nas było 5 godzin.

Dużo? może i tak, ale każdy z nas miał już w nogach ponad 90 km, z czego 60 mocno po górach. Mimo naprawdę dużego bólu nabiegałem 4 godziny 33 minuty, z czego jestem naprawdę zadowolony. - relacjonuje "żelazny człowiek".  

Chwila oddechu i przedostatni etap, bieg na górę Kicarz.

-Około 2, 6 km do przodu i ponad 300 metrów do góry. Deszcz zrobił robotę i było ślisko i grząsko. Po trzydziestu minutach szczyt zdobyty i jeszcze trzeba było zejść, co dla mnie było bardziej bolesne niż wejście.- puentuje Zbigniew Juszczak. 

-Na koniec ostatni etap, około kilometr rundy honorowej wokół wioski biegowej. Dekoracja to cała ceremonia. Każdy wyczytany w kolejności od ostatniego do pierwszego, runda wokół zgromadzonych kibiców i wręczenie medalu. Warto było się męczyć dla takiej chwili!

(MK) fot. (MK).







Dziękujemy za przesłanie błędu