Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
30/06/2021 - 11:55

Widmo bankructwa wisi nad sądeckimi sadownikami po gradowej katastrofie [WIDEO]

Połamane gałęzie, poraniona kora i zawiązki pokaleczonych owoców, które leżą pod drzewami. Tak po gradobiciu wyglądają sady na Sądecczyźnie. Najbardziej ucierpiały te w okolicach Łososiny Dolnej i Tegoborzy. – Niektóre lodowe kule miały wielkość golfowej piłki. - Czegoś takiego w życiu nie widziałem – mówi Jan Golonka, prezes grupy producenckiej Owoc Łącki.

Najpierw gradobicie zmasakrowało sady na Sądecczyźnie na początku czerwca, teraz znowu przyszła katastrofa. -  Z nieba spadały lodowe kulki wielkości czereśni, ale w niektórych miejscach miały rozmiar golfowych piłek. To trwało ponad pół godziny. Czegoś takiego jak żyje, nie widziałem. To było jak koniec świata – opowiada o gradowej katastrofie Jak Golonka, prezes grupy producenckiej Owoc Łącki. Najbardziej ucierpiały sady w Łososinie Dolnej i Tęgoborzy, zniszczenia są też w okolicach Łącka.

Po tym pogodowym Armagedonie sady przedstawiają przygnębiający widok. - Dojrzewające jabłka, które ocalały, są pokaleczone. Jeśli uderzenie spowodowało pękniecie, to już po jabłku - mówi Golonka - Przy mniejszych skaleczeniach można opryskami próbować zabliźnić rany, ale i tak nie będzie z tego owoców konsumpcyjnych, tylko przemysłowe, do przetworzenia.

Przygnębiające wrażenie robią zalegające pod drzewami zawiązki owoców, z których już nic nie będzie. Grad pokaleczył też korę drzew. Poprzecinana spowoduje, że gałęzie będą chorowały. - Uszkodzoną korę spróbujemy spryskać specjalnymi środkami grzybobójczymi, żeby te rany się zabliźniły. Jeśli nie będzie je toczył rak. Takie chore drzewa umierają po kilku latach - dodaje prezes łąckiej grupy producentów. 

A tak wyglądały okolice Łososiny Dolnej po przejściu nawałnicy.

Sadownicy są w rozpaczy. Zły los się po prostu na nich uwziął, razy spadają ze wszystkich stron. W ubiegłym roku zbiory były marne, co spowodowało, że ceny jabłek poszły w górę.  Owoce sprzedawały się słabo. Niektórym sadownikom w magazynach zalegają jabłka. 

- Nasza grupa producencka jakoś sobie poradziła, bo mamy umowy z dużymi sieciami handlowymi, ale większość sadowników żyjących ze sprzedaży na bazarach nie zdołała upłynnić towaru, bo przez pandemię place targowe były zamknięte - tłumaczy Golonka.  

To niejedyny powód rozpaczy. Wielu rolników nie zdołało się ubezpieczyć i to nie dlatego, że nie chcieli tego zrobić, tylko nie mieli na to szansy. - Koszt ubezpieczenia jest bardzo wysoki.  Przy dofinansowaniu z budżetu państwa, roczna składka wynosi około osiem procent, bez dopłat to prawie piętnaście. Łatwo policzyć, że przy ubezpieczeniu plonów na kwotę sto tysięcy złotych daje to odpowiednio osiem tysięcy lub piętnaście tysięcy - wylicza nasz rozmówca. - Ubezpieczenia z rządowymi dopłatami, w tym roku są bardzo okrojone. Niewielu sadowników mogło z tego skorzystać. 

- Ludzie chcieli się ubezpieczać, ale skończył się limit dopłat i skończył się też limit ubezpieczeń nawet dla tych, którzy gotowi byli sami zapłacić całą kwotę. Firmy w ogóle niechętnie ubezpieczają sadowników. Ostatnio robiło to tylko PZU.

Jak dodaje Golonka, mówiło się o wprowadzeniu, powszechnego systemu ubezpieczeń, który miał być solidarny, z jednakowymi składkami, ale teraz został zindywidualizowany. Jeśli w jednym regionie są duże straty, w kolejnym roku składka idzie w górę.

-  Jest jeszcze jeden problem – dodaje prezes. - Jeśli sadownicy chcą liczyć na odszkodowanie za utracone zbiory, osobno muszą się ubezpieczać od przymrozków, od gradu i suszy. Wychodzi z tego horrendalna kwota ubezpieczenia. Nikogo na to nie stać. Niestety, nie ma dla sadowników kompleksowego ubezpieczenia. Gdyby to wszystko było w pakiecie, cena byłaby zapewne niższa i wszyscy mieliby problem z głowy. Teraz za każdym razem trzeba powoływać komisje i szacować straty.

Tak będzie i tym razem. Komisja, w skład której wchodzą przedstawiciele gminy, Ośrodków Doradztwa Rolniczego i Izby Rolnej, sporządzi protokoły, wysyłane potem do urzędu wojewódzkiego. Na jakie rządowe odszkodowania mogą liczyć sadownicy? Jeśli zbiory były ubezpieczone, 1200 złotych, a bez ubezpieczenia 640 złotych za hektar. Pieniądze sadownicy otrzymają najwcześniej za rok.

 Co ze zmianą systemu ubezpieczeń? -  Mówi się o tym od lat, ale na razie idzie to bardzo opornie – mówi Jan Golonka. - Tymczasem straty jakie ponieśli nasi sadownicy idą w setki tysięcy złotych. ([email protected]) fot. Barbara Klag

Kiedy w oczy zagląda widmo bankructwa




Sądeccy sadownicy po gradowej katastrofie






Dziękujemy za przesłanie błędu