Debata Sądeczanina: czy możemy wymyślić nasz region na nowo?
Sądecka marka
Jeśli „sądecką marką” ma być turystyka, to nie przełoży się ona na dochód, jeśli nie zostanie opracowana spójna regionalna strategia. Żaden mały gracz w regionie nie będzie atrakcyjny dla turysty w takim stopniu, jak różnorodna, skorelowana oferta w wersji makro. Niektórzy powtarzają slogan, że Nowy Sącz jest dla turystów bazą wypadową w Beskid Sądecki. I niestety w większości wierzą w prawdziwość tego sloganu.
Zyskałby on natomiast wartość przy wspólnym namyśle, czy jesteśmy w stanie do takiej sytuacji doprowadzić, czy jest to sensowne, czy raczej bazą dla turystów będą miejscowości u podnóża Beskidu, a Sącz atrakcyjnym miejscem na jedno, bądź kilkudniową przerwę od szusowania na nartach, wędrowania po górach, czy wylegiwania się w jacuzzi.
Turystyka jest ogromnym potencjałem, ale będzie go można w pełni wykorzystać tylko w rozumieniu regionu, jako systemu naczyń połączonych. Trywializując sprawę: jeśli w jednej gminie jest aquapark, a w drugiej rezerwat przyrody, to przy wyjściu z aquaparku powinny być zwieszone monitory, na których emitowany jest spot promujący rezerwat, a przy wyjściu z rezerwatu stać ogromny bilbord zapraszający na basen.
„(…) żeby się przypadkiem nie polubili…”
Jak może wyglądać taka współpracą przekonałem się parę lat temu w czasie pobytu w Wielkopolsce. A w zasadzie nie współpraca, ale wychodząca wszystkim na dobre rywalizacja. W jednym z powiatowych miast burmistrz i starosta pochodzili z przeciwnych obozów politycznych. I przez kilka kadencji tak się zdarzało, że zamieniali się stanowiskami: burmistrz przegrywał wybory ze starostą, który zostawał nowym burmistrzem, ten pierwszy wskakiwał na fotel starosty i tak na zmianę.
Jednym z obiektów troski obu panów była lokalna Wyższa Szkoła Zawodowa. Gdy starosta fundował stypendium dla najlepszego studenta, to burmistrz ofiarowywał rektorowi komunalne mieszkanie z przeznaczeniem dla pracownika naukowego, którego zamierzano ściągnąć na uczelnię.
Starosta w „odwecie” nagradzał najlepsze prace dyplomowe poświęcone problemom regionu, na co burmistrz odpowiadał dofinansowaniem zajęć pozalekcyjnych prowadzonych przez pracowników PWSZ. I jak powiedział mi jeden z tamtejszych urzędników: „My wszyscy się modlimy, żeby oni żyli jak najdłużej, jak najdłużej kandydowali w wyborach i żeby się przypadkiem nie polubili…”.
Nie wiem, czy doczekamy się kiedyś tego typu rywalizacji, a może przyjaznej współpracy w naszym regionie. Wiem natomiast, że bez niej i bez postulowanej tu odpowiedzi na pytanie: czym ma być Sądecczyzna?, nasze perspektywy nie rysują się zbyt optymistycznie. Na razie odpowiedzi na pytanie, jak będzie wyglądała Sądecczyzna za 20, 30, 50 lat znajdują się w zasadzie wyłącznie w strategiach rozwoju pojedynczych gmin, ochoczo tworzonych parę lat temu i od czasu do czasu uaktualnianych, które często nijak się mają do realizowanych później inwestycji, a już zestawione ze sobą nie tworzą żadnego spójnego obrazu, co najwyżej kłujący w oczy patchwork. Może u progu nowej samorządowej kadencji, przedłużonej do pięciu lat, warto by te szeleszczące papierem slogany przekuć na realne działania, na które jest chyba ostatni moment.
Jakub Marcin Bulzak