Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
30/03/2019 - 11:50

Debata "Sądeczanina": jak wymyślić Nowy Sącz na nowo?

- Podzieliłem się już garścią uwag o konieczności stworzenia spójnej wizji rozwoju naszego regionu, nadając im tytuł „Wymyślić region na nowo”. Dziś chciałbym kontynuować tę myśl w odniesieniu do samego miasta Nowego Sącza - pisze Jakub M. Bulzak. To materiał z marcowego miesięcznika "Sądeczanin", po którym odbyła się szeroka debata na temat poruszony przez znanego sądeckiego historyka, publicystę i autora książek.

Co wymyślono w średniowieczu?

Niedawno przypomniałem naukową koncepcję „długiego trwania”, czyli postulat przyglądania się wypadkom historycznym w szerokiej perspektywie czasowej i śledzenia procesów mających decydujący wpływ na rozwój cywilizacji. Próbując, na potrzeby tego tekstu, w bardzo uproszczony sposób przeanalizować pod tym kątem całą ponad siedemsetletnią historię miasta, możemy wysnuć kilka (dość oczywistych) wniosków.

Nowy Sącz od początku istnienia stanowił lokalne centrum: był siedzibą kasztelanów i starostów, parafii, miejscem targów i jarmarków. Tę pozycję w pewnym zakresie (jako siedziba starostwa powiatowego, skupisko szkół średnich i centrów handlowych) utrzymuje do dziś.

Lokowanie miasta w tym miejscu uwarunkowane było przebiegiem szlaku handlowego prowadzącego z Węgier do Polski, co w XIV w. wzmocnione zostało przecięciem się szlaku węgierskiego z drogą biegnącą ze Śląska na Ruś. To był pierwszy pomysł na miasto – rola strażnika wymiany handlowej. To warunki naturalne (zbieg trzech rzek, wzdłuż których odbywała się komunikacja) przesądziły o pozycji Sącza.

Za tym poszły kolejne decyzje władców, by specyficzne położenie wzmocnić pozycją w państwowej administracji. Systematyczny wzrost znaczenia miasta odbywał się metodą domina: centrum polityczne stało się równocześnie centrum religijnym (utworzenie kapituły i archidiakonatu sądeckiego), a w związku z tym także edukacyjnym (szkoła kolegiacka) i kulturalnym (bractwa, muzyka liturgiczna).

Odrobinę generalizując, ukształtowana w XV w. rola miasta i osiągnięta przez nie pozycja nie ulegała większym zmianom, aż do przyłączenia Sądecczyzny do monarchii habsburskiej w 1770 r. Jest to pierwszy w historii moment, kiedy brakło pomysłu na Nowy Sącz.

Pomysły z XIX i XX w.

Następną cezurą jest rok 1818, gdy miasto stało się siedzibą jednostki wojskowej (20. pułk piechoty) i gimnazjum. Dało to nowy impuls w rozwoju miasta: zaopatrzenie dla wojska, stancje dla uczniów, nauczyciele i oficerowie jako intelektualna i społeczna elita. I drugi wielki pomysł na Nowy Sącz: linia kolejowa i warsztaty kolejowe. Można zaryzykować stwierdzenie, że rok 1876 jest drugą najważniejszą datą w historii Nowego Sącza. Kolej stała się impulsem komunikacyjnym, urbanistycznym, ekonomicznym, wpłynęła na lokalny rynek pracy, strukturę społeczną i polityczną miasta. Te trzy decyzje władz austriackich zdeterminowały rolę miasta na kolejne dziesięciolecia, praktycznie aż do wybuchu II wojny światowej.

Zobacz też: Kozłowski, Handzel, Dziedzina o przyszłości Sądecczyzny

Po wojnie pomysłem na miasto i region, jaki odbił się szerokim echem w kraju, był tzw. eksperyment sądecki, czyli program rozwoju gospodarczego, w którym inicjatywę i dużą część decyzji oddano w ręce przedstawicieli terenowych organów władzy państwowej. Bez względu na stosunek do słusznie minionego systemu nie można odmówić sensowności temu przedsięwzięciu, a autorom eksperymentu (co w moich rozważaniach kluczowe) postawienia świetnej, aktualnej do dziś diagnozy potencjału regionu (walory turystyczne, krajobrazowe i uzdrowiskowe, perspektywy rozwoju sadownictwa i przetwórstwa owocowego), dalekowzroczności (koncepcja wsi turystycznych była pierwowzorem agroturystyki) i umiejętności całościowego widzenia spraw. Przykro to stwierdzić, ale „eksperyment sądecki” był ostatnim tego typu lokalnym planem, który został nie tylko wymyślony i opisany, ale przede wszystkim z sukcesem wdrożony.

Nie ma na co czekać

Jak już napisałem, Nowy Sącz nadal pełni rolę lokalnego centrum administracyjnego. Natomiast zdezaktualizowały się pozostałe wymienione wyżej pomysły na miasto. Dunajec, Poprad i Kamienica dawno nie pełnią roli szlaków komunikacyjnych, a trasy z Gorlic do Limanowej i z Jurkowa do Piwnicznej/Krynicy nie są najważniejszymi drogami w kraju. Miasto nie odgrywa żadnej nadzwyczajnej roli w administracji kościelnej (nie zrealizowane marzenia o diecezji sądeckiej…). W edukacji konkurencją są szkoły w praktycznie każdej stolicy okolicznych gmin. Wojska nie ma od 80 lat, a kolej nie jest już głównym lokalnym pracodawcą i nie pozwala na szybkie przemieszczenie się na większe odległości.

Od formalnego zakończenia „eksperymentu sądeckiego” mijają 44 lata. Urodzeni wówczas Sądeczanie powoli stają się babciami i dziadkami. Apogeum swojej aktywności zawodowej i życiowej przeżywają w mieście, które nie wie co ze sobą zrobić. Snują plany na drugą połowę życia w mieście, które nie ma swojego planu na przyszłość. Oczywiście pod warunkiem, że w nim zostali… Bo ich dzieci bywają tu tylko kilka razy do roku, gdy uda im się wyrwać z większych i wielkich miast, w których znaleźli pracę i swoje miejsce na ziemi.

Gdybyśmy chcieli podać słownikową definicję Nowego Sącza, zaczęlibyśmy pewnie od słów: miasto na prawach powiatu położone na południu Polski… Ale gdybyśmy po tym wprowadzeniu i kilku danych statystycznych (powierzchnia, liczba ludności) mieli dodać jedno proste zdanie, charakteryzujące, czyli wskazujące na cechę odróżniającą Nowy Sącz od innych miast, to co byśmy wpisali. Jakie jest nasze miasto? Czym jest nasze miasto? I nie w kategoriach subiektywnych (np. najpiękniejsze), ale uwypuklając główną cechę, sprawdzalną i mierzalną.

Kraków może się nazywać miastem polskich królów, czy miastem Jana Pawła II – zabytki, muzea, atrakcje turystyczne. Opole „stolicą polskiej piosenki” – Muzeum Polskiej Piosenki, festiwal. Zakopane zimową stolicą polski – stoki, skocznie, konkurs Pucharu Świata, a ostatnio jeszcze Sylwester Marzeń. A co moglibyśmy powiedzieć o Nowym Sączu…?

Ucieka nam czas, „uciekają” nam inne miasta, uciekają środki unijne, uciekają ludzie, którzy chcieliby zrobić coś nie tylko dla siebie, ale dla miasta i regionu. Więc nie ma na co czekać. Nadszedł czas, by Nowy Sącz wymyślić na nowo.

Czy ktoś ma pomysł?

W ostatnich dziesięcioleciach w Nowym Sączu pojawiło się dwóch wizjonerów, którzy zaproponowali i zrealizowali częściowe pomysły na miasto. Pierwszym z nich jest Krzysztof Pawłowski. Zamarzył, by Nowy Sącz stał się prekursorem prywatnej edukacji na niezwykle wówczas modnych i przyszłościowych kierunkach związanych z zarządzaniem i prowadzeniem biznesu. Na kilka lat udało mu się zainteresować miastem ogólnopolskie media i kilka ważnych w kraju osób, m.in. ze środowiska naukowego (Jadwiga Staniszkis, Rafał Matyja). Niestety Nowy Sącz nie stał się polskim Oxfordem. Inna wizja, związana z ulokowaniem tutaj centrum nowych technologii, czyli idea Miasteczka Multimedialnego, skończyła się całkowitym fiaskiem.

Zobacz też: Jakub Bulzak - stwórzmy zapotrzebowanie na Sądecczyznę

Drugim lokalnym wizjonerem jest Antoni Malczak, który postanowił uczynić z Nowego Sącza centrum kulturalne, oddziałujące zarówno na region, jak też skalą realizowanych działań wykraczające poza jego granice. Stworzył wzorcową instytucję kultury, z jakości, rangi i znaczenia której mało kto zdawał i do dziś zdaje sobie sprawę. W swoich wizjach wybiegał tak daleko, że niewielu potrafiło je zrozumieć, prawie wszystkie wywoływały na początku niedowierzanie, a czasem kpiny. Ale efekty zawsze przyznawały mu rację. Kto wyobraża sobie miasto bez odnowionego i rozbudowanego „Sokoła”? Kto policzy w ilu miejscach na świecie usłyszano o Nowym Sączu dzięki dzieciom przyjeżdżającym na „Święto Dzieci Gór”?

Przykład obu panów jest świadectwem, że nasz region nie jest całkowicie wyjałowiony z pomysłów i koncepcji. Choć z drugiej strony udowadnia, że wizjonerzy są zazwyczaj nierozumiani i osamotnieni.

Świadomie nie wspominam o przedsiębiorcach, których w mieście i regionie nie brakuje (mamy przecież u siebie kilku najbogatszych Polaków), gdyż ewentualny rozwój lokalny jest „efektem ubocznym” ich działalności biznesowej.

By coś mogło się zmienić i by Nowy Sącz wymyślić na nowo potrzebujemy nie tylko wizjonerów, ale dość szerokiego zaangażowania władz samorządowych, organizacji pozarządowych, lokalnych autorytetów, a nade wszystko - prawdziwego konsensusu w sprawach przyszłości miasta. Jest to temat ważniejszy od doraźnych konfliktów, partyjnych układanek i przepychanek, wymiany złośliwości i udowadniania, kto ma rację.

Wymyślić przestrzeń

Gdy lokowano Nowy Sącz sięgnięto po sprawdzony i stosowany powszechnie w tej części Europy schemat lokacji na prawie magdeburskim: prostokątny rynek, wychodzące z jego narożników ulice przecinające się pod kątem prosty, tworzące szachownicowy układ zabudowy. Wokół miasta rozwijały się przedmieścia, w których każde posiadało główną ulicę, kościół, zapewne karczmę.

Gdy w XIX w. liczba mieszkańców rosła miasto dość symetrycznie rozszerzało się na dawne przedmieścia wzdłuż głównych szlaków komunikacyjnych: ulic Lwowskiej, Jagiellońskiej, Tarnowskiej, Krakowskiej. Planując budowę stacji kolejowej postanowiono zlokalizować ją 3 km na południe od Rynku, tworząc dzięki temu przestrzeń dla rozwoju miasta w tym kierunku, na przedłużeniu dotychczasowych głównych osi urbanistycznych: Jagiellońska-Kunegundy-Węgierska, Ducha-Sobieskiego-Długosza-Nawojowska, Rynek-Planty-Aleje. Pomysł urbanizacyjny dzielnicy kolejowej był wzorcem planistycznym: regularnie poprowadzone ulice, regularnie rozplanowane osiedle domów, kościół, szkoła, dom robotniczy.

To co było oczywiste dla urbanistów sprzed 150 lat przyświecało również planistom okresu PRL-u. Planując rozwój przestrzenny miasta myśleli o całości substancji miejskiej i funkcjonalności osiedli, jakie projektowali. Na osiedlu Przydworcowe, Barskie I, Milenium, pomyślano o szkole, ośrodku zdrowia, placach zabaw, skwerkach, drogach przelotowych. Niestety lata 70. i 80. XX w. przyniosły w tym względzie pewne pogorszenie, które po 1989 r. przybrało formy karygodnych błędów.

Przeczytaj: Jak wymyślić Nowy Sącz na nowo - głos dr Grzegorza Malinowskiego

Wybudowane w latach 80. tzw. Nowe Wólki pozbawione są przychodni, czy szkoły. Absolutnym kuriozum jest zaś osiedle wyrosłe na Błoniach przy ul. 29 Listopada. Fatalnie skomunikowane, pozbawione innej infrastruktury niż bloki mieszkalne, dodatkowo zatykające kanał wentylacyjny miasta na osi północ - południe.

Trudno się takim zaniedbaniom dziwić, wszak ostatnia całościowa koncepcja zagospodarowania przestrzennego pochodzi z roku… 1977! Oznacza to, że na poziomie urzędowym od ponad 40 lat nikt nie popatrzył na Nowy Sącz jako na jeden organizm komunalny!

I tu pierwsza z rzeczy do wymyślenia na nowo – urbanistyka. Należałoby zacząć od szkieletu układu komunikacyjnego, poczynając od pierścienia obwodnic, przez trasy wylotowe, średnicowe i dojazdowe do poszczególnych miejsc. W tym spójnym systemie należy rozplanować komunikację miejską i system miejsc postojowych. Ze względu na chaos planistyczny będzie to niezwykle skomplikowane. Ale po pierwsze, dopóki nie zostaną podjęte próby w tym względzie, nie można powiedzieć, że się nie da. A po drugie, bez podjęcia próby już na zawsze zafundujemy sobie permanentne korki, dodatkowo psujące jakość powietrza.

„Złą książkę można oddać na makulaturę, zaś ze złą architekturą będzie żyć kilka pokoleń”

Oś widokowa. Pojęcie to w myśleniu o przestrzeni miejskiej Nowego Sącza nie istnieje. Inaczej nie wydano by zgody na  oszpecenie neonami wielkopowierzchniowego sklepu z artykułami RTV i AGD widoku na historyczne centrum miasta od strony Góry Zabełeckiej. A nade wszystko nikomu nie przyszłoby do głowy, by panoramę historycznego centrum od strony północnej i zachodniej zdewastować bombastycznymi przęsłami nowego mostu heleńskiego…

Być może znanym, ale niepraktykowanym w Sączu pojęciem jest architektura krajobrazu. Z jednej strony całkowicie zapuszczone brzegi rzek, z drugiej zabetonowany Plac 3 Maja. Sikający rycerzyk i zegar kwiatowy pod zamkiem, figurka kolejarza przed budynkiem dworca i… legendarne szalety miejskie na Placu Słowackiego. Symbolem braku myślenia w tym względzie, są doroczne wycinki drzew prowadzone pod koniec zimy. Oczywiście bezdyskusyjna jest konieczność usuwania drzewostanu zagrażającego bezpieczeństwu przechodniów, ale prowadzone interwencyjnie i bez żadnego plany powoduje pustynnienie niegdysiejszego „miasta kwiatów i zieleni”. Planowa gospodarka przewidywałaby systematyczne nasadzenia poprzedzające wycinkę, dzięki czemu okazy usunięte naturalnie zastępowane byłyby przez wzrastające rośliny.

We wrześniu ubiegłego roku czekałem na moją żonę stojąc na chodniku przy dworcu autobusowym od strony ulicy Długosza. Z nudów powolutku rozglądałem się po okolicy. Oto jaka panorama rozciągała się przed moimi oczami: najpierw nieładny, współczesny, jaskrawo wymalowany budynek, w którym znajduje się jeden z portugalskich dyskontów spożywczych i chyba jakiś dyskont odzieżowy, dalej koszmarek pod nazwą Galeria ARKADIA, zza peerelowskiego barako-dworca wyłaniała się tak zwana "Ciuciubabka", niegdyś piękna w stylu zakopiańskim, potem oszpecona dobudowanym 2 piętrem, następnie w tle niszczejący biurowiec PZU, dalej komunistyczny sześcian PSS-u, wreszcie stylowa, ale strasznie zniszczona kamienica z wymalowanym na ścianie płowiejącym planem miasta, na pierwszym planie nieudane perony wyremontowanego dworca autobusowego, po drugiej stronie ulicy kolejna kamienica w odblaskowym kolorze, bliźniaczo brzydka, jak ta w której są gabinety lekarskie, a między nimi niedawno dokończony budynek handlowo-usługowy, który przez kilkanaście lat straszył nieotynkowaną cegłą i zniszczonym blaszanym ogrodzeniem, otoczony niskimi budami z jakimiś sklepikami, przyklejonymi do wspomnianych odblaskowych kamienic.

I to jest centrum miasta (blisko szpital, dom kultury, Stary Cmentarz, rektorat PWSZ, pomnik Piłsudskiego), poniekąd wizytówka miasta, bo to pierwszy widok jaki ukazuje się pasażerom wysiadającym na dworcu z autobusów.

Takiego chaosu estetycznego mamy niestety więcej: szyldy reklamowe, przypadkowo ulokowane słupy i tablice ogłoszeniowe, kilkanaście różnych kompozycji kostki brukowej nawet na obszarze Starego Miasta, szereg wciąż nieodnowionych zabytkowych budynków, niezrozumiałe decyzje zabraniające interesujących przekształceń historycznej zabudowy przy równoczesnym udzielaniu zgody na zupełnie zaburzające krajobraz nowoczesne budynki w sąsiedztwie budowli stylowych.

W Nowym Sączu nie tyle trzeba wymyślać na nowo, co na nowo zacząć stosować reguły estetyki.

Wymyślić, czego nam potrzeba

Nie da się wszystkiego zrobić naraz i od razu. Trzeba zdiagnozować kolejność potrzeb. A braki ujawniają się na każdym kroku. Niedawna awantura o przyszłość SP nr 1 udowodniła, że w mieście trzeba na nowo zaplanować sieć szkół, a pewnie także żłobków i przedszkoli. Choćby krótka wizyta w jakimkolwiek ze śląskich miast uzmysłowi nam, jakim problemem u nas jest zaśmiecenie ulic i niedostateczna liczba koszy na śmieci. Sądeccy katolicy muszą zmagać się z niezbyt szczęśliwym ulokowaniem swoich kościołów parafialnych (jest to zaszłość poprzedniego systemu i ówczesnego braku możliwości budowy nowych kościołów).

To, czego chyba najwyraźniej brakuje, to miejsca aktywnego spędzania wolnego czasu. Funkcjonują już nawet takie pojęcia jak przestrzeń, czy infrastruktura czasu wolnego. O pilności tego typu inwestycji świadczyły obietnice padające w kampanii wyborczej, wszak formułowane są one na podstawie wstępnego rozeznania wśród przyszłych wyborców. Nowy Sącz nie ma amfiteatru, nie ma dużej sali koncertowej (największa z nich na 344 osoby zlokalizowana jest w MCK „Sokół”, czyli instytucji województwa małopolskiego; miasto Nowy Sącz dysponuje salą w MOK na 261 osób!), nie ma odkrytego basenu, miejskiej plaży, nie na wszystkich osiedlach są place zabaw i świetlice, brak jest przygotowanych tras spacerowych z dala od ruchu kołowego. W tym obszarze wyzwania są spore, zwłaszcza że na ten aspekt coraz powszechniej zwracają uwagę osoby decydujące się na osiedlenie, czy podjecie pracy w danym mieście.

Nowy Sącz jako produkt

I wreszcie (choć pewnie znalazłoby się więcej spraw do poruszenia), musimy znaleźć sposób jak nasze miasto „sprzedać”. Do znudzenia powtarzam, że naszym towarem jest bogata historia i kultura. Ale żeby można je było „sprzedać”, czyli osiągnąć realną korzyść musimy potraktować je jak produkt. Teraz wszystko jest produktem – słowo to słyszałem nawet w kontekście pielgrzymek do miejsc świętych i programu rekolekcji w jednym z ośrodków duszpasterskich (sic!). Produkt trzeba zareklamować, musi być ładnie opakowany, sprawiać wrażenie ekskluzywności, a jednocześnie powinien zachęcać przystępną ceną.

Ktoś powie, wchodząc w konwencję terminologiczną, że na nasz produkt nie ma popytu. Ale sens współczesnego handlu nie polega na zaspokajaniu potrzeb, ale ich kreowaniu. Nikt nie robi dziś interesu na sprzedaży tego, co ludziom jest niezbędne, ale na rozbudzaniu popytu na towary, bez których mogliby się obejść, ale w wyniku kampanii marketingowych konsumują je w sporych ilościach.

Co konkretnie mogłoby być naszym „produktem”. A może dotąd niespenetrowane podziemne korytarze pod zamkiem i częścią miasta oraz krypty sądeckich kościołów? Może postać cadyka Chaima Halberstama (vide Leżajsk)? Może interesujące zagospodarowanie odbudowanego zamku? Może zagłębie Geocachingu lub questów (ile osób, także wśród samorządowców, wie co kryje się pod tymi pojęciami)? A może najlepsze w Polsce trasy rowerowe?

Ja oczywiście mogę się mylić. Mogę we wszystkim, co napisałem nie mieć racji. Byłbym bardzo wdzięczny za ewentualne wskazanie i wytknięcie błędów. Bo byłby to przynajmniej początek dyskusji o regionie i mieście, które moim zdaniem dość szybko powinniśmy wymyślić na nowo.

Jakub Marcin Bulzak
Tekst pochodzi z marcowego wydania miesięcznika "Sądeczanin"







Dziękujemy za przesłanie błędu