Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
23/11/2020 - 18:00

Krynica jak wymarłe miasteczko. Będą bankructwa i zamieszki na ulicach?

- Jeśli rząd nie zmieni swoich decyzji dotyczących zamknięcia hoteli, restauracji i kumulacji ferii, turystyczna branża już się nie podniesie. I dotyczy to nie tylko Krynicy, także Podhala. Ludzie inwestowali, pozaciągali kredyty, których teraz nie mają z czego spłacać. Tu chodzi też o miejsca pracy. To się może skończyć ulicznymi strajkami i zamieszkami. Taki jest najczarniejszy scenariusz – mówi Daniel Lisak z Krynickiej Organizacji Turystycznej, zrzeszającej branżystów Sądecczyzny

Hotelarze, restauratorzy, właściciele pensjonatów… w Krynicy wszyscy jak na wybawienie czekają na zimę, z nadzieją, że wreszcie odrobią straty. Tę nadzieję zabił swoją decyzją premier Morawiecki?
-
Liczyliśmy na to, że jednak przed końcem roku hotele i restauracje będą otwarte. Teraz już wiemy, że na Boże Narodzenie wszystko będzie zamknięte. Do tego doszła absolutnie niezrozumiała decyzja o skumulowaniu w jednym terminie ferii zimowych połączona z sugestią, żeby zostać w domu. To wróży jak najgorzej.

I kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Skumulowanie ferii to zagrożenie epidemiologiczne.
-
I pewnie się skończy na zakazie przemieszczania się. A wtedy to będzie przysłowiowy gwóźdź do trumny dla całej branży turystycznej. Na weekendowych pobytach nie zarobią ani stacje narciarskie, ani branża noclegowa, ani gastronomiczna.

W tej sytuacji możemy mieć do czynienia z falą bankructw, która skończy się zwalnianiem ludzi z pracy?
-
Krynicka branża turystyczna praktycznie zamarła już pod koniec października. Decyzja rządu o zamknięciu hoteli i restauracji właściwie tylko potwierdziła ich decyzję, że nie ma sensu funkcjonować w tym okresie. Turystów i tak jest teraz jak na lekarstwo. Prawie wszyscy wysłali pracowników na zaległe, przymusowe urlopy albo dogadali i się na postojowe, żeby przynajmniej zapewnić ludziom minimalną płacę. Część hoteli czy pensjonatów wykorzystała ten czas na konieczne remonty. Krynica wygląda teraz jak wymarłe miasteczko.

A przecież jesień w górach była zawsze znakomitym czasem do zarobkowania.
-
Co roku do połowy października do Krynicy przyjeżdżali aktywni turyści, żeby pochodzić po górach czy pojeździć na rowerze. Z kolei wielkie hotele w tym czasie zarabiały na kongresach, sympozjach, wyjazdach integracyjnych i szkoleniach, bo duże firmy zwykle pod koniec roku wykorzystują fundusze socjalne. Teraz koronakryzys ten rytm kompletnie zdemolował.

Krynicka branża turystyczna w sposób szczególny została dotknięta koronakryzysem. Przez blisko połowę wakacji mieliśmy tutaj czerwoną strefę. Czy lokalni przedsiębiorcy oszacowali już swoje straty po pierwszej fali pandemii? 
-
Gdyby nie ta czerwona strefa w sierpniu, sezon letni byłby bardzo udany. Po tym, jak ludzie zrezygnowali z wyjazdów za granicę, widzieliśmy duże zainteresowanie ofertą w Krynicy. Jednak wprowadzenie zaostrzonego rygoru sanitarnego sprawiło, że z tej szansy nie mogliśmy w pełni skorzystać. Trzeba pamiętać o tym, że w górach sezon wakacyjny rozkręca się wolniej niż na przykład nad morzem. Po zakończeniu roku szkolnego dopiero w połowie lipca obserwujemy napływ turystów. Szczyt sezonu i szczyt obłożenia miejsc noclegowych to przełom lipca i sierpnia. W tym roku go nie było.

Czytaj także: "Zabrali nam ostatnią deskę ratunku". Krynica w tym roku nie zobaczy turystów

Wszyscy mieli nadzieje, że straty uda się odrobić w zimie, a tu taki cios. No chyba, że jakimś cudem pandemia osłabnie, a rząd w sprawie ferii zmieni zdanie.
-
Mimo wszystko szykujemy się do sezonu. Stacja narciarska w Tyliczu już zaczęła śnieżenie stoków z armatek. Startują w środę. To nieduży ośrodek, ale oni zawsze zaczynają jako pierwsi. Od soboty biały puch „produkują” też na Słotwinach i Jaworzynie Krynickiej. Teraz prawie każda stacja ma swoje zasoby wodne.

Jak pan sądzi, jak będzie wyglądać reżim sanitarny na stacjach narciarskich. Jazda na stoku w maseczce jest raczej wykluczona.
-
Narty są bardzo bezpieczne, jeśli chodzi o względy pandemiczne. Przede wszystkim jeździ się samodzielnie. Większość narciarzy ma kominiarki i kaski. Łatwo zasłonić usta i nos zwykłym kominem, który jest naturalnym elementem ubioru. Nie trzeba więc nikogo zmuszać ani obciążać nowym obostrzeniem. Jeśli w dodatku na krzesłach zostanie zachowany limit dwóch osób, to sezon mógłby być bardzo udany.

Ale narty to nie tylko stok. Jego nieodłącznym elementem jest też biesiadowanie w kawiarniach i restauracjach. I tu zaczyna się katastrofa
-
To prawda. Największe zagrożenie jest w punktach gastronomicznych i wieczornych imprezach. Przecież cała pandemia w Europie rozpoczęła się w Austrii. Ludzie z różnych krajów jeździli na nartach, potem imprezowali w pubach i barach. To stało się ogniskiem zapalnym.

Jaki według pana będzie teraz scenariusz?
-
Jeśli rząd nie zmieni swoich decyzji dotyczących kumulacji ferii, to turystyczna branża już się nie podniesie. I dotyczy to nie tylko Krynicy. Także branży turystycznej na Podhalu,  w Sudetach i Karkonoszach. Ludzie inwestowali w rozbudowę hoteli, stacji narciarskich, pozaciągali kredyty, których teraz nie mają z czego spłacać. Tu chodzi nie o setki miejsc pracy, ale o miliony. To się może skończyć ulicznymi strajkami i zamieszkami. Taki jest najczarniejszy scenariusz.

Rozmawiała Jagienka Michalik ([email protected])






Dziękujemy za przesłanie błędu