Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
02/07/2018 - 13:40

Sto lat sądeckiej przedsiębiorczości: Barbara Edelmuller-Generaux i jej Batim

- Lubię wyzwania, którym inni nie potrafili sprostać - mówi Barbara Edelmuller-Generaux. Jest jedyną kobietą w Europie, która od zera zbudowała międzynarodową firmę spedycyjno-transportową i stworzyła silną, świetną markę.




Barbara Edelmuller-Generaux
, prezes starosądeckiej firmy BATIM jest uzależniona od zawodowej adrenaliny. Uważa, że w biznesie nie ma żadnych barier, których kobieta nie byłaby w stanie
pokonać. Co mówi w rozmowie z Agnieszką Michalik?

Umie pani jeździć tirem, poprowadzić wielką kolumnę transportową?
- Nie mam prawa jazdy na samochód ciężarowy. Ale prowadziłam załadowaną ciężarówkę marki Scania na torach do testowania tirów w Szwecji. Wybieram modele ciężarówek, serwis i opony. Oczywiście mam bardzo dobrą ekipę, która mi w tym pomaga. 

Kiedy słyszy się o firmie spedycyjno-transportowej, ogromnych tirach rozwożących towar po całej Europie, natychmiast nasuwa się skojarzenie z mężczyznami i niemal pewnik, że taką firmą musi kierować facet. Pani łamie te stereotypy. Kilkanaście lat temu wkroczyła pani do męskiego świata i udowodniła, że ta branża nie jest zamknięta dla kobiet.
- Moim marzeniem było zbudowanie międzynarodowej firmy transportowej, która odniesie sukces na terenie Europy Zachodniej. Wychowałam się wśród wielkich i ciężkich samochodów. Moi rodzice już w czasach PRL-u zajmowali się transportem. Pamiętam, jak tato sam w garażu złożył z części dwie ciężarówki. Pamiętam również, jak wstawał w zimie o trzeciej nad ranem i przy dwudziestostopniowym mrozie próbował odpalić swojego jelcza, a potem wsiadał do zimnej kabiny i jechał w Polskę. Ciężko prowadziło się wtedy ten biznes.

Kochała Pani te wielkie samochody?
- Na swój sposób tak. Mogę nawet żartobliwie powiedzieć, że było to moje naturalne środowisko. Ciężarówki w garażu, mechanicy, którzy je ciągle naprawiali, rodzice, którzy wspólnie prowadzili transportowy biznes i ciągłe o nim rozmawiali. Byłam tedy w szkole podstawowej, ale ten samochodowy świat był mi bardzo bliski. I dobrze się w nim czułam.

Nie porzucając swoich dziecięcych marzeń o założeniu międzynarodowej firmy, wybrała Pani prawnicze studia.
- Studiowałam w Warszawie prawo i po trzecim roku wyjechałam za granicę. Tam poznałam mojego męża, Amerykanina, i trafiłam do biznesowego środowiska. Bo rodzina męża prowadziła rozległe interesy w USA i Europie. To była dla mnie najwspanialsza praktyczna nauka biznesu. Bo choć zawodowo wtedy nie pracowałam, to przecież towarzyszyłam mężowi w jego podróżach w interesach. Mieszkaliśmy wtedy jednocześnie w Ameryce, w Anglii, w Londynie. To wtedy dojrzała we mnie myśl, żeby założyć polską, międzynarodową firmę transportową.

Czy to nie był karkołomny pomysł? Wyruszyć z Polski na podbój międzynarodowego rynku transportowego ? Mieliśmy już co prawda w Polsce raczkujący kapitalizm, ale ciągle byliśmy poza Unią Europejską, a więc poza Wspólnym Rynkiem.
- Od samego początku miałam jasną wizję budowania tego biznesu. Ponieważ wiele czasu spędzałam w Londynie, postanowiłam to wykorzystać i tam znaleźć strategicznych klientów. Firma została zarejestrowana w Polsce, w Starym Sączu, ale przewoziliśmy towary z Polski do Anglii, a stamtąd do Europy Wschodniej, do Rosji, Kazachstanu, Ukrainy i Białorusi. Zaczynaliśmy jako podwykonawcza firma spedycyjna. Początkowo nie mieliśmy własnego taboru. 

Budowała Pani biznes wedle strategii jedzenia małymi łyżeczkami?
-
 To było rozsądne, ostrożne inwestowanie, ale też budowanie marki solidnej firmy. Kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, otrzymaliśmy od naszych strategicznych klientów propozycje, żeby jeździć po Europie Zachodniej. Weszliśmy na nowe, europejskie trasy, ale nasi podwykonawcy z Polski nie byli na to przygotowani. Ich tabory były przestarzałe. Ciężarówki się psuły i bywało, że dochodziło do opóźnień w dostawach. To spowodowało, że musieliśmy zainwestować we własny sprzęt.

Kupiliśmy sto tirów i właściwie w ciągu jednego roku z firmy spedycyjnej przekształciliśmy się w firmę spedycyjno - transportową. Nasza flota jeździła głównie na rynkach Europy Zachodniej. Tam zaczęliśmy zdobywać strategicznych klientów. Rozszerzyliśmy biznes na całą Europę Zachodnią.

Jak Pani jest przyjmowana przez branżowy męski świat firm transportowych?
- Rzeczywiście transport międzynarodowy zarządzany jest przez mężczyzn. To oni w tym biznesie zajmują strategiczne stanowiska. Ale tu liczy się przede wszystkim jakość usług. To, że Batim jest zarządzany przez kobietę, nie ma żadnego znaczenia.

Liczy się to, że spełniamy wszelkie wymogi międzynarodowe, mamy najnowszy sprzęt, najlepsze urządzenia i system informatyczny do zarządzania komunikacją, jesteśmy ambitni, rzetelni, mamy świetne wyniki i najlepszych pracowników. Konkurujemy na globalnym rynku bez kompleksów. Jeździmy dla największych, europejskich i światowych koncernów.

Mówi Pani jak typowy właściciel świetnie prosperującej firmy. Jakoś trudno uwierzyć, że nigdy nie zdarzają się sytuacje, kiedy wywołuje Pani pewne poruszenie. Kobieta szefem międzynarodowej firmy transportowej?
-
 No, może czasami było zdziwienie, widziałam pewne zaskoczenie, kiedy dochodziło do poważnych rozmów biznesowych. Jeśli jednak moi potencjalni partnerzy w interesach mieli jakieś wątpliwości co do moich kompetencji, to szybko znikały w trakcie rozmowy. Natomiast dosyć często spotykam się z pytaniem, dlaczego wybrałam akurat ten rodzaj biznesu. Wtedy odpowiadam, że wyniosłam to z domu.

Podobno jest Pani jedyną kobietą w Europie, która od zera zbudowała międzynarodową firmę spedycyjno-transportową i stworzyła silną, świetną markę?
-
 Tak mówią moi strategiczni klienci.

 Mówią też, że nie znają drugiej takiej kobiety.
- Zdarza mi się coś takiego usłyszeć. Może dlatego, że swój biznes prowadzę bardzo aktywnie. Dużo podróżuję w interesach. Prawie w każdym tygodniu jestem w innym zakątku Europy, na różnych strategicznych spotkaniach.

Wyjeżdżam sama, sama prowadzę spotkania z klientami i negocjuję kontrakty. Niedawno uczestniczyłam w spotkaniu w firmie Mercedes, która zaprosiła wszystkich swoich menadżerów z całego świata na strategiczne spotkanie w głównej siedzibie Mercedesa w Niemczech. Na to spotkanie zostały również zaproszone dwie firmy transportowe: Batim i belgijska firma. Moim zadaniem było zaprezentowanie, jak Batim chciałby być obsługiwany w serwisach Mercedesa na terenie całej Europy.

Zostałam również zaproszona przez Deutsche Post do zwiedzenia Centrum Innowacji tej firmy. Dostęp do centrum mają tylko nieliczni ludzie pracujący dla Deutsche Post, lub ich klienci. To właśnie tam mogłam zobaczyć, jak będzie wyglądał transport za 20 lat. Ta wizyta zawsze była moim wielkim marzeniem.

Czy kobiecość pozwala w prowadzeniu tego męskiego biznesu?
-
 Jeśli oczekuje pani historyjki, o tym, że w biznesie można używać kobiecej kokieterii, to na pewno nie usłyszy jej pani ode mnie. W międzynarodowym transporcie przede wszystkim zdobywa się punkty: za sprzęt, za najlepszą komunikację i serwis na najlepszym poziomie. Jeśli zdobędziesz 100 punktów - należysz w tym biznesie do najlepszych. I kobiecość, czy uroda, nie mają tu nic do rzeczy. Biznes, to biznes.

Czy istnieją jakieś elementy, które odróżniają biznes kobiecy od męskiego?
-
 Myślę, że kobiety są mniej skłonne do podejmowania większego ryzyka. Jeśli już na ryzyko się decydują, to raczej na takie, które opiera się na stabilnych podstawach. Kobiety wytyczają sobie jasne i precyzyjnie cele, planując swoje działania. Do tego dochodzi kobieca rzetelność, dokładność oraz pracowitość, a także intuicja. Myślę, że te kobiece cechy determinują sukces w biznesie.

Parytety, o których teraz tak głośno, Pani nie były do niczego potrzebne. Ale feministki uważają, że kobietom do osiągnięciu sukcesu potrzebny jest ustawowy doping. Ministerstwo Gospodarki chce wprowadzić parytety dla kobiet przy wyborach do rad nadzorczych spółek. Kobiety tego potrzebują?
-
 Dziś jest wiele kobiet na świecie, które zajmują strategiczne stanowiska na wszystkich kontynentach i bardzo dobrze sobie radzą. Na równi z mężczyznami pracują i w polityce, i biznesie. Nie sądzę, aby potrzebowały prawnego wsparcia. Jeżeli kobiety sprawdzają się w tym, co robią, to w naturalny sposób jest ich coraz więcej w radach nadzorczych i zajmują strategiczne stanowiska w firmach.

Czy trzeba być twardą, żeby prowadzić taki biznes?
-
 Tak, trzeba być bardzo twardą i konsekwentną. Należy wyznaczać sobie plan i potem go realizować.

Bywa Pani bezwzględna?
-
 Tak, jeśli widzę, że coś się rozjeżdża w złym kierunku. Wtedy trzeba zdecydowanie wkroczyć i przekierować na właściwy tor. Bo w biznesie nigdy wszystko nie idzie idealnie.

Ale ten biznes to pani pasja...
-
 Tak, ta praca to moje hobby. Mnie do pracy nogi niosą same. Idę do pracy, jak do mojego drugiego domu. Moi pracownicy w biurze to moja rodzina. Razem spędzamy mnóstwo czasu. Stworzyłam tu rodzinną atmosferę. Nie mówi się do mnie pani prezes i nie puka się do moich drzwi. Panują koleżeńskie, bezpośrednie relacje. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. W transporcie trzeba szybko wymieniać informacje, szybko podejmować decyzje, szybko łączyć się z klientami i szybko reagować na różne sytuacje.

Nie może Pani żyć bez zawodowej adrenaliny?
-
 Ja już tak mam. Ciągle muszę mieć coraz wyżej stawianą poprzeczkę. Ode mnie ciągle trzeba wymagać więcej i więcej. Muszę mieć nowe kontrakty, nad którymi trzeba pracować. Zawsze mówię swoim klientom, że lubię wyzwania, którym inni nie potrafili sprostać. Lubię, kiedy nasi klienci podkreślają, że spełniamy ich oczekiwania na najwyższym poziomie.

Dziękuję za rozmowę.

Projekt jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.

Rozmawiała Agnieszka Michalik







Dziękujemy za przesłanie błędu