Ten konflikt zrujnuje im biznes w Nowym Sączu. Ludzie zostaną bez pracy
Zdaniem Marka Żywczaka, właściciela firmy MDD, konflikt da się szybko rozwiązać, ale mieszkańcy i władze miasta sami eskalują to, co się w tej chwili dzieje.
- Wynika to z bardzo prostej przyczyny. Znak ograniczający tonaż do 3,5 tony, w mojej ocenie, został postawiony za szybko i bez żadnej konsultacji. Zaryzykuję stwierdzenie, że nielegalnie. To właśnie ten znak stał się zarzewiem całego konfliktu.
Czytaj też Przedsiębiorcy obiecują nową drogę. Czy uda się znaleźć nić porozumienia?
- Moja firma rozpoczęła działalność w 2016 roku. Znak postawiono w 2019, na wiosnę – dodaje Żywczak. - Było to po pierwszym spotkaniu mieszkańców z prezydentem miasta, zorganizowanym na ich prośbę. Nie zostaliśmy w ogóle o nim poinformowani. Mieszkańcy wcześniej nie sygnalizowali tego, że przeszkadza im ruch samochodowy, czy zapach, którego my sami nie odczuwamy.
Przedsiębiorca podkreśla, że kiedy sam występował o zezwolenie i decyzję na prowadzenie działalności, nie było innej drogi dojazdowej za wyjątkiem tej, którą obecnie firma użytkuje. Nie było żadnej alternatywy.
Przy narastającym konflikcie rodzą się obawy, że firmy zatrudniające wielu sądeczan, zbankrutują.
- Nie możemy drogą przyjechać, nie możemy posegregować i wywieźć odpadów oraz surowców wtórnych, które możemy tutaj zbierać. W efekcie będziemy musieli zacząć zwalniać ludzi– mówi Marek Żywczak.
W tej chwili zatrudniamy około sześćdziesięciu pracowników, kolega dodatkowo jeszcze kilku. To duża grupa ludzi. Boją się o swoją pracę. Niektórzy są jedynymi żywicielami rodziny. I to wszystko przez protest kilku osób przeciwko działalności naszych firm – mówi Przemysław Maślanka właściciel firmy PMP Style i dodaje, że konflikt pociąga za sobą duże straty finansowe, liczone w dziesiątkach tysięcy złotych dziennie.
- Nie możemy przywieźć odpadów na nasz plac magazynowy, tylko musimy wywozić je do firm zewnętrznych. W ciągu miesiąca ponieśliśmy straty o wartości kilkuset tysięcy złotych. Jeżeli przez działania miasta i mieszkańców nie będziemy w stanie normalnie funkcjonować, wystąpimy na drogę sądową o kilkadziesiąt milionów odszkodowania. Niestety, zapłacą za to wszyscy mieszkańcy Nowego Sącza, ze swoich podatków – dodaje Maślanka.
Obydwaj przedsiębiorcy uważają, że konflikt zaostrzył prezydent Ludomir Handzel, który zamiast wystąpić w roli mediatora, opowiedział się po jednej stronie.
-Stwierdził, że zrobi wszystko, by doprowadzić do tego, czego życzą sobie mieszkańcy, czyli zlikwidowania naszej działalności na tym terenie. Powiedział też, że przyjrzy się planowi zagospodarowania przestrzennego i wprowadzi w nim takie zmiany, żeby ograniczyć naszą działalność, lub wręcz całkowicie ją zlikwidować. Napędzanie sporu przez prezydenta jest niedorzeczne, zwłaszcza, że nasze firmy obsługują znaczną ilość przedsiębiorstw.
Co dalej? Opuszczenie zakładu i przeniesienie biznesu w inne miejsce nie jest proste, bo jak tłumaczą przedsiębiorcy, w dobie obowiązujących przepisów i ustawy o odpadach, cały proces zakupu gruntu inwestycyjnego, dostosowania tego terenu, a następnie uzyskania wszystkich decyzji, jest liczone w latach.
- Nawet gdybyśmy na to przystali, musimy mieć zapewnioną możliwość prowadzenia działalności do czasu zmiany lokalizacji. Przy stratach, które teraz ponosimy, nie możemy pozwolić sobie na budowę nowego zakładu. Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, będziemy zmuszeni zwalniać pracowników, chcemy tego uniknąć, bo nam na nich i losie ich rodzin zależy – mówią Marek Żywczak i Przemysław Maślanka. ([email protected])
Artykuł sponsorowany