Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
18/01/2021 - 10:30

"Czas zamknięty w koszach z wikliny"

Nieocenionym źródłem wiedzy o tamtych latach są listy, które babka i matka wysyłały do siebie, nawet jeżeli żegnały się tylko na kilka dni.

Czas zamknięty w koszach z wikliny

Tak zatytułowałam tekst, który 9 marca 1997 ukazał się w ”Tygodniku Powszechnym”. Napisałam wtedy o pewnym dziwactwie mojej babki i matki, które zaciążyło także na moim życiu. Od roku 1945, kiedy to po klęsce powstania warszawskiego, po miesiącach tułaczki osiadły razem ze mną w Krakowie, żadna z nich aż do śmierci nie wyrzuciła żadnego zapisanego świstka. Przechowywały wszystko. Przede wszystkim listy. Od rodziny rozsianej po całym świecie. Od przyjaciół: Leopolda Staffa, Stanisława Balińskiego, Kazimiery Iłłakowiczówny, Marii Dąbrowskiej. Od znajomych, których nazwisk nikt już dzisiaj nie pamięta. Poza listami gromadziły fotografie, notatniki, rachunki, kalendarzyki, wycinki z gazet, pisma urzędowe, zaproszenia, programy teatralne, katalogi wystawowe.

Babka umarła w roku 1960. Matka w roku 1968. Mieszkałam już wtedy od dawna w Warszawie. Kiedy likwidowałam krakowskie mieszkanie przy ulicy Krupniczej 22, nie miałam siły na przeglądanie ton zakurzonych szpargałów zgromadzonych w biedermeierowskich komodach i sekretarach. Wpakowałam wszystko do wiklinowych koszy kupionych na targu, na Kleparzu. Przez następne lata były mi te kosze udręką i wyrzutem sumienia. Towarzyszyły w niezliczonych przeprowadzkach, lądowały w cudzych piwnicach […]. Próbowały w nich zaprowadzić jakiś ład najpierw moja córka, potem wnuczka. „Oddaj to, co ważne, do jakiegoś archiwum. Resztę wyrzuć” – błagali bliscy i przyjaciele. Ale co ważne, co nieważne? Tylko ja jedna mogłam to ocenić.

Tekst opublikowany w „Tygodniku” pomyślany był jako wstęp do książki, którą wreszcie zdecydowałam się napisać. Opowieść W ogrodzie pamięci jest rekonstrukcją dziejów rodziny. […] Ci moi żydowsko-polsko-austriaccy pradziadkowie osiedlili się w carskiej wówczas Warszawie. Tu przyszła na świat dziewiątka ich dzieci. Kolejne pokolenia łączyła silna, symbiotyczna więź, trwająca do dzisiaj, więc opowieść o rodzinie Horwitzów mogłabym snuć w nieskończoność. […]

Nieocenionym źródłem wiedzy o tamtych latach są listy, które babka i matka wysyłały do siebie, nawet jeżeli żegnały się tylko na kilka dni. Dzięki temu obecna jest proza życia: ceny twarożku, chleba, biletów do kina […], kłopoty z przydziałem węgla na zimę, papieru na druk pism Norwida i flaneli na nocne koszule. […].

Powinnam zacząć tę opowieść od początku. Od przedwojennej Warszawy, gdzie się urodziłam. […]. Ale opowiedziałam już tę część historii w Ogrodzie pamięci. Zaczynam więc od Krakowa.

Joanna Olczak-Ronikier „Wtedy. O powojennym Krakowie”, wydawnictwo Znak, 2015







Dziękujemy za przesłanie błędu