Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
02/01/2022 - 17:35

Dobra książka: Powrót na Sądecczyznę, Antoni Kroh (4)

(…) Obok gospodarstwa Stachów jest wąwóz, mówiąc po sądecku paryja, głęboka na kilkanaście metrów. Paryją płynie potok. Czasem po kostki ale niekiedy zmienia się w rwącą, niebezpieczną kipiel. Stach sprowadził z gminy komisję, która orzekła, że w tym miejscu mostu zbudować się nie da. Więc Jan Stach postanowił, że sam jeden, tymi rękami, przerzuci nad wąwozem kamienny most. Niezależnie od innych codziennych obowiązków gospodarskich, rzecz jasna. (…)

Budowa Zapory Rożnowskiej i spiętrzenie wód Dunajca w latach trzydziestych-czterdziestych przerwały sieć komunikacyjną po obu stronach rzeki, ukształtowaną we wczesnym średniowieczu, a zapewne jeszcze dawniej. Gościniec wzdłuż lewego brzegu, zamykający od wschodu Znamirowice, znalazł się pod wodą. Przysiółek o pięknej nazwie Zapaść, położony na stoku, został odcięty od świata.

Gospodarował tam Jan Stach z rodziną. Uprawiali truskawki, pomidory, śliwki. Sprzedawali je w Nowym Sączu na Maślanym Rynku. Jedyna droga, którą mogli wywozić swoje plony, przechodziła przez posesję sąsiada.

A sąsiad ni z tego, ni z owego zabronił przejazdu.

Co mu szkodziła jedna furmanka, przejeżdżająca raz, dwa razy dziennie? Historię Stacha i zbudowanego przez niego mostu, łączącego Zapaść z resztą świata opisywano wielokrotnie, ale racji sąsiada nie znamy. Nikt tego nie dochodził, nawet jego nazwisko nie pojawiło się w druku. Może dlatego, że stronił (tak to ostrożnie ujmę) od obcych, a może dziennikarze byli na tyle ucieszeni samym mostem, wzniesionym gigantycznym wysiłkiem jednego człowieka, że nie próbowali dociekać, jaka była przyczyna budowy?

Przyjmijmy wersję najbardziej prawdopodobną: sąsiad odmawiał rozmów, ponieważ nie miał nerwów tłumaczyć w kółko rzeczy oczywistych. Przecież jeśli nie przepuszcza, to nie przepuszcza, o czym tu gadać. Filozofowie nazywają to aksjomatem czyli pewnikiem, prawdą niewymagającą dowodu. Wieś używa zwrotów „bo tak i jus”, „nie istnieje”, „dupa z panem na wieki wieków amen” albo zbliżonych. Nie trzeba jeździć do Znamirowic, aby się domyślić, że gdy jedna strona uważa coś za aksjomat, a druga nie, dyskusja nie ma sensu.

Któregoś razu rozpajedzona żona sąsiada rzuciła się na drogę, wprost pod nogi krowom ciągnącym wóz. Stach ledwo je zatrzymał. Gdyby mu się to nie udało, kobieta zostałaby kaleką. No to co, że na własne życzenie. A potem codzienne piekło, ciąganie po sądach. Chyba na to liczyła, choć raczej trudno ją pomawiać o wyrachowanie. Po prostu musiała tak zrobić, bo przepełniała ją nienawiść. Po latach Stach wspominał, że kiedyś go zwyzywała jak nikt przedtem ani potem, a to było wiele powiedziane, skoro za młodych lat muzykował po weselach, a podczas wojny, wywieziony do Niemiec, robił u bauera.

W opisach tej historii nie ma wzmianki o miejscowych autorytetach – sołtysie, księdzu, nauczycielu, czy którymś z szanowanych gospodarzy, który poszedłby w odwiedziny do zawziętego sąsiada, wypił z nim po jednym i powiedział życzliwie: człowieku, co się wygłupiasz? Wstyd! A dajże spokój, nie rób z siebie pośmiewiska! To się chyba nie zdarzyło. Rozpad tradycyjnej kultury ludowej, atomizacja społeczności lokalnych – różne są nazwy na to niewesołe zjawisko.

Ale Stach doświadczał również ludzkiej życzliwości. Znajomek pożyczał mu  łódkę; przewoził nią warzywa i owoce na drugą stronę jeziora, stamtąd do Sącza zaprzyjaźnionym autobusem. Rozwiązanie wówczas jedyne, ale mocno uciążliwe i czasochłonne. Inny, którego krewniak został prawnikiem i wyprowadził się do Krakowa, przekonywał, że wygrana w procesie o tak zwaną służebność drogi, czyli prawo do przejazdu, jest właściwie pewna, długo to nie potrwa i nie będzie wiele kosztować. Ale Stach nie chciał. Czuł strach i obrzydzenie do całej procedury, odrzucał go język prawniczy, adwokatów uważał za… co tu gadać. Zresztą wygrana w sądzie to jedno, a gwoździe rozsypane na drodze całkiem co innego – i nawet jeśli uzyska korzystny wyrok i będzie w prawie, to z tymi gwoździami nie wygra. Stosunek wiejskich ludzi do prawa stanowionego to obszerne, wielowątkowe zagadnienie.

Poprowadzenie drogi gdzie indziej nie wchodziło w rachubę.Obok gospodarstwa Stachów jest wąwóz, mówiąc po sądecku paryja, głęboka na kilkanaście metrów. Paryją płynie potok. Czasem po kostki ale niekiedy zmienia się w rwącą, niebezpieczną kipiel. Stach sprowadził z gminy komisję, która orzekła, że w tym miejscu mostu zbudować się nie da.

Więc Jan Stach postanowił, że sam jeden, tymi rękami, przerzuci nad wąwozem kamienny most. Niezależnie od innych codziennych obowiązków gospodarskich, rzecz jasna.

Zajęło mu to cztery lata: zaczął w maju sześćdziesiątego ósmego skończył w siedemdziesiątym pierwszym. Most ma trzynaście metrów wysokości, dwadzieścia długości, siedem i pół szerokości. Oraz utwardzone drogi dojazdowe, kilkaset metrów. Zbudował to jeden człowiek, pięćdziesięciolatek, nie żaden młodzik.

Powrót na Sądecczyznę, Antoni Kroh, Wydanie I, Nowy Sącz 2019. Fragm. str. 319-321, Most imienia Jana Stacha.







Dziękujemy za przesłanie błędu