Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
15/08/2020 - 16:05

"Nie wołałem jej, ani nie prosiłem, żeby do mnie wróciła."

W pierwszej chwili nie chciałem w to wierzyć, za bardzo mnie to przerażało. Jednak z każdą minutą ta świadomość stawała się coraz bardziej wyraźna i w końcu nie mogłem już dalej zaprzeczać. Moja córka była kieszonkowcem.

Zrozumiałem, że Louise wyjechała. Nie dbała o żaden bagaż. Wiedziałem, że kiedy wrócę do przyczepy, odkryję, że zniknął jej paszport, pieniądze i karta płatnicza. Wszystko to, co było jej niezbędne do kolejnej podróży. Zaplanowała to i od początku nie miała zamiaru przychodzić do restauracji. To dlatego oddała mi kluczyki do auta. Wiedziała, co robi, i pewnie zaraz po tym, jak wetknęła mi wiadomość pod wycieraczkę, poszła prosto na dworzec autobusowy i wyjechała z miasteczka. Nie miałem pojęcia, co zamierzała zrobić dalej. Tym bardziej, dokąd pojechała.

Zabrała swoje nienarodzone dziecko. Gdzieś tam czekał na nią jego ojciec.

Pozwoliłem łodzi swobodnie dryfować. Czułem rozczarowanie z powodu ucieczki Louise. Ale nie była to jedyna myśl. Wraz z rozczarowaniem w mojej głowie zaświtało coś jeszcze, pewne podejrzenie, które szybko przybrało na sile.

Przypomniałem sobie poranek, kiedy ja i Louise siedzieliśmy razem pod namiotem. W pewnej chwili powiedziała, że idzie się załatwić, i otarła się o mnie, mijając mnie. Potem, kiedy wróciłem na wyspę, odkryłem, że nie mam zegarka.

Ta myśl wprawiła mnie w konsternację. To Louise zabrała mój zegarek. Moja córka była zręcznym kieszonkowcem. Musiało tak być, nie miałem już żadnych wątpliwości.

W pierwszej chwili nie chciałem w to wierzyć, za bardzo mnie to przerażało. Jednak z każdą minutą ta świadomość stawała się coraz bardziej wyraźna i w końcu nie mogłem już dalej zaprzeczać. Moja córka była kieszonkowcem. Żyła z kradzieży. Nie było innego wyjaśnienia.

Kiedy później jechaliśmy samochodem, zapytała mnie o godzinę tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie żywię wobec niej żadnych podejrzeń. Moja odpowiedź upewniła ją, że wciąż nie pojmuję, w jaki sposób zniknął mój zegarek.

Przekląłem głośno ją i swoją naiwność. Nie chciałem jej więcej widzieć. Nie była mi potrzebna ani córka, ani żaden wnuk.

Ukradła mój zegarek i uciekła do jakiegoś anonimowego mężczyzny, który był ojcem jej dziecka.

Usiadłem na dziobie łódki, wyprostowałem nogi i zamknąłem oczy. Wkrótce ze zmęczenia i smutku zmorzył mnie sen.

Przebudziłem się, kiedy zgasł silnik. Śniłem o Harriet. Stała nad zgliszczami mojego domu i wyglądała dokładnie tak jak tamtego zimowego dnia, kiedy ujrzałem ją z balkonikiem na lodzie. I choć we śnie była późna jesień, tak jak teraz, Harriet miała na sobie zimowe ubranie i narzekała, że zmarznie. Objąłem ją ramieniem i powitałem na mojej wyspie, a ona ugryzła mnie w rękę.

Oprzytomniałem w parę sekund. Pociągnąłem za sznurek, włączyłem silnik i popłynąłem do domu.

Zacumowałem łódź w hangarze i poszedłem prosto do przyczepy. Paszport, pieniądze i karty Louise rzeczywiście zniknęły. Zajrzałem do jej torby podróżnej i na dnie znalazłem mój zegarek. Ogarnęła mnie taka wściekłość, że cisnąłem nim z całej siły o ścianę. Kiedy go później podniosłem, wciąż chodził. Założyłem go na rękę i rzuciłem się na łóżko. Zostawiłem uchylone drzwi do przyczepy. Było bezwietrznie.

- Louise – powiedziałem głośno.

Tylko tyle. Po prostu wypowiedziałem jej imię. Nic więcej. Nie wołałem jej, ani nie prosiłem, żeby do mnie wróciła. Zwyczajnie wypowiedziałem jej imię.


Henning Mankell „Szwedzkie kalosze”, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa, rozdział 11, str. 181-183







Dziękujemy za przesłanie błędu