Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
11/08/2020 - 16:00

Ostatnia, znakomita powieść Henninga Mankella

Frederick Welin, emerytowany chirurg mieszkający na jednej z wysp szwedzkiego archipelagu, budzi się w nocy, krztusząc się dymem. Jego dom stoi w płomieniach. Mężczyzna zrywa się z łóżka, ale jest już za późno, by ratować dobytek. Ledwo udaje mu się owinąć kocem i wybiec z pożogi w – jak się okazuje – dwóch lewych kaloszach. Wkrótce w płomieniach staje kolejny dom, a ludzie zaczynają szeptać o przemykającej po wyspie tajemniczej, zakapturzonej postaci.

Co jakiś czas Alexandersson zerkał w moją stronę, nie mógł mnie jednak zobaczyć, bo wciąż stałem za gęstymi krzewami.

Wiedziałem, że rozmawiają o przyczynie pożaru. Że nie doszukali się żadnego wytłumaczalnego powodu i zastanawiają się, czy to możliwe, że sam podpaliłem swój dom.

Wstrzymałem oddech i spróbowałem zebrać myśli. Czy to możliwe, że mogą tak o mnie pomyśleć? Czy też po prostu muszą wziąć pod uwagę każdą okoliczność, nawet tę najmniej prawdopodobną?

Stałem schowany w zaroślach, aż przerwali rozmowę i wrócili do oglądania zgliszczy. Raz po raz Lundin robił zdjęcie jakimś zwęglonym resztkom.

W końcu odgarnąłem gałęzie i poszedłem w ich stronę.

- Jak wam idzie?- zapytałem.

- Trudno powiedzieć – odparł Alexandersson. – Ciężka sprawa.

- Bardzo ciężka – przytaknął Lundin. – Nic nie jest oczywiste.

Alma Hamren siedziała obok szopy na drewnianej ławce, na której zwykle badałem wyimaginowane dolegliwości Janssona, i nieprzerwanie wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.

Alexandersson i Lundin pracowali jeszcze ze dwie godziny, a kiedy wreszcie zeszli na pomost, powiedzieli, że to nie koniec i że wrócą popołudniu. Odparłem im, że po południu może mnie tutaj nie być, bo muszę popłynąć na stały ląd i zrobić zakupy.

Potem stałem chwilę na pomoście i patrzyłem, jak ich łódź odpływa i znika za cyplem. Kiedy straciłem ich z oczu, poszedłem do pogorzeliska, żeby obejrzeć znalezione przez nich przedmioty. Ułożyli je obok zgliszcz na plandece.

Były tam fragmenty kabli, kilka nadtopionych bezpieczników z szafki rozdzielczej, a na skraju folii dostrzegłem coś, co wyglądało dziwnie znajomo. Schyliłem się, spojrzałem z bliska na przedmiot i od razu go rozpoznałem.

Była to sprzączka z butów uszytych dla mnie parę lat temu przez włoskiego szewca Giaconellego.

Patrząc na nią, zrozumiałem, że naprawdę straciłem wszystko.

Z mojego siedemdziesięcioletniego życia nie zostało nic. Zupełnie nic.

Nie miałem absolutnie niczego.

Henning Mankell „Szwedzkie kalosze”, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa, rozdział 2, str. 23-24







Dziękujemy za przesłanie błędu