Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
28/07/2020 - 16:45

Słowa swoją mocą odtajniają nas, nawet gdyby wola nasza tego nie chciała.

Co by było, gdybyśmy spotkali siebie samego z młodości? Taki jest punkt wyjścia – w sandomierskim Uchu Igielnym, wąskim przejściu, na schodach bohater stary spotyka siebie młodego i w całej książce te dwie perspektywy się przeplatają.

Nie mogłem im darować tego Ucha Igielnego, które było jednym z najcenniejszych zabytków w mieście. Mówiło się powszechnie Ucho Igielne, a była to zachowana niemal w pierworodnym stanie dawna furta dominikańska, stanowiąca fragment średniowiecznych murów obronnych. Rzeczywiście miała kształt igielnego ucha, u dołu węższa, rozszerzająca się ku górze, zwieńczona półokrągłym sklepieniem. Z obu stron przylegały znacznie późniejsze, zapewne o kilka wieków, piętrowe kamieniczki. Nasuwało to nawet myśl, że od ich naporu, gdyż były zmurszałe, to Ucho tak się ścieśniło, że przepuszczało tylko dwie szczupłe osoby lub jedną tęgą. Miało to jednak tę zaletę, że w tak wąskim przejściu nawet całkiem obcy ludzie, idąc sobie naprzeciw, czuli się w obowiązku powiedzieć przynajmniej dzień dobry lub pochwalony. Nierzadko zagadywali do siebie lub popadali w dłuższe rozmowy, bo kto wie, czy takie wąskie przejścia nie sprzyjają słowom. Niechby ktoś jedynie westchnął, że trzeba mieć serce jak koń na takie schody, to jako że słowa ciągną jedno drugie, tym sercem otwierali się wzajemnie na choroby, rodziny, świat, samotność.

Słowa swoją mocą odtajniają nas, nawet gdyby wola nasza tego nie chciała. Zawiązywały się więc znajomości, przyjaźnie, zwłaszcza jeśli ktoś z kimś częściej się na tych schodach spotykał. Podobno ktoś z kimś skłóceni na śmierć i życie w tym Uchu Igielnym pogodzili się. Jeden schodził, drugi wchodził, a obaj byli zażywni, tędzy i zakleszczyli się, ponieważ jeden drugiego nie chciał przepuścić i próbowali się przepchnąć przez siebie, tak że ścisnęło ich jak najlepszych przyjaciół po długim niewidzeniu i musieli się pogodzić.

W witrynie tutejszego fotografa wisiały dwa zdjęcia ślubne jakichś dwojga, którzy poznali się w Uchu Igielnym. Jedno, jak on ją, z ciągnącym się za nimi po schodach welonem, przenosił na rękach przez to Ucho Igielne, niczym przez próg domu, wchodząc, i drugie, gdy również niosąc ją na rękach, schodził. Można się zastanawiać, czy fotograf nieświadomie wynalazł metaforę ich życia, czy raczej wynikło to z jego kalkulacji, że na dwóch zdjęciach zarobi więcej niż na jednym.

Trywialność i wzniosłość to niemal siostry syjamskie. Dzięki tym zdjęciom stali się znani w mieście. Spotykałem ich czasem, jak szli, trzymając się za koniuszki palców, a wszyscy się za nimi oglądali, nawet kłaniali im się pierwsi, i to często dużo starsi. Nie wiem, co się z nimi dalej działo, czy nie to samo, co z większością takich zakochanych par, gdyż po maturze wyjechałem z tego miasta. A gdy po iluś latach znów się tu zjawiłem, tych zdjęć już nie było w witrynie u fotografa. Nie umiałbym wytłumaczyć, dlaczego naszła mnie przedziwna myśl, aby zajść do niego i spytać o te zdjęcia. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, o jakie zdjęcia mi chodzi.

– Panie, co ja zrobiłem ślubnych zdjęć przez te wszystkie lata, odkąd uprawiam ten zawód. Trudno, żebym jakieś jedno czy dwa pamiętał. Mówi pan, w Uchu Igielnym? I w Uchu Igielnym robiłem. Nic nadzwyczajnego. Nowożeńcy wymyślają sobie różne miejsca. Bym tak panu opowiedział. Ale cóż, jestem tylko do usług. Chcą tam, proszę bardzo, chcą gdzie indziej, proszę bardzo. Każde zdjęcie jest kwestią ceny, nie metafory. Metafora, powiada pan, a co to jest?


Wiesław Myśliwski, „Ucho igielne”, wydawnictwo Znak, 2018
Dziękujemy wydawnictwu Znak za udostępnienie wybranych fragmentów







Dziękujemy za przesłanie błędu