Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
26/12/2019 - 13:55

Austriacy i Czesi – jak Sądecczyzną w XIX wieku zarządzali obcy urzędnicy

Mieliście już w rękach kwartalnik "Sądeczanin HISTORIA"? Znajdziecie tu wiele ciekawych materiałów - dziś jeden z tekstów pochodzący z drugiego numeru. Tomasz Jacek Lis pisze o CK urzędnikach - obcokrajowcach, którym przyszło reprezentować cesarstwo na Sądecczyźnie. Jacy byli? Przeczytajcie!

widok na CK starostwo w Limanowej
Cesarstwo Austriackie, a później Austro-Węgierskie w XIX wieku opierało się na dwóch fundamentach – armii i biurokracji. To właśnie urzędnicy, obok żołnierzy, stanowili najważniejszy filar, który utrzymywał wielonarodowe państwo. Był to efekt rządów wpierw Marii Teresy, a następnie Józefa II, który poddał administrację cywilną reformom w duchu oświeceniowym.

Najdłużej panujący w okresie nowożytnym cesarz z linii Habsburgów, Franciszek Józef, sam uchodził za „pierwszego urzędnika”, osobiście nadzorując aparat administracyjny. Większość dnia spędzał w gabinecie, gdzie od bladego świtu przyjmował petentów, a także osobiście podpisywał dokumenty, które współpracownicy podsuwali mu na biurko. Mebel ten, oprócz stołka, szafy na dokumenty, a także wiszącej na ścianie podobizny panującego monarchy, był elementem obowiązkowym każdego biura – nie tylko cesarskiego.

Uniwersalizm w wyposażeniu gabinetów urzędniczych występował tutaj bez względu na to, gdzie poszliśmy do biura (czy było ono w Pradze, Krakowie, czy nawet Sarajewie), wszędzie czuliśmy się „znajomo”. Ponadto wszędzie mogliśmy załatwiać sprawunki, gdyż mimo federalizacji, jaka miała miejsce w latach 60. XIX wieku, w poszczególnych krajach koronnych urzędnik wciąż musiał wykazywać się znajomością języka niemieckiego.

Podobnie było ze stanowiskami, gdyż, mimo różnic ustrojowych, wszędzie istniała 12-stopniowa klasyfikacja urzędnicza, a także identyczna – tytulatura. Ta zresztą była niezwykle istotna, ponieważ przykładowo piastując funkcję radcy dworu, można było domagać się, by nie tylko w pracy, ale wszędzie  (od restauracji po stację kolejową), zwracano się do nas właśnie tym tytułem. Miało to budować świadomość, że urzędnikiem jest się nie tylko w biurze ale również na co dzień. Dlatego też urzędnicy byli jedną z najwierniejszych i najbardziej lojalnych grup, jakie do swojej dyspozycji miał cesarz.

Biurokracja w Galicji

W Królestwie Galicji i Lodomerii pierwsi austriaccy urzędnicy zaczęli pojawiać się pod koniec XVIII w. (jeszcze za rządów wzmiankowanej Marii Teresy). Jednak dopiero w trakcie panowania jej syna Józefa II rozpoczęło się prawdziwe budowanie administracji cywilnej. Nie było to łatwe. W południowej części byłej Rzeczpospolitej, zagarniętej przez Austrię, w większości urzędów używano na co dzień łaciny. Biurokracja austriacka zaś posługiwała się językiem niemieckim, który wśród Polaków nie należał do najpopularniejszych.

Nawet osoby dobrze wykształcone rzadko nim się posługiwały, gdyż za język elit uchodził wówczas francuski. Ciekawym materiałem obrazującym ówczesną sytuację są pisane na poły po polsku i po łacinie dokumenty po Ignacym Dydyńskim (właścicielu Limanowej zmarłym w 1786 r.), które to zostały zdeponowane w krakowskiej Bibliotece Książąt Czartoryskich.

Taka sytuacja nie odpowiadała jednak austriackiemu cesarzowi, któremu przyświecała idea uniwersalizmu. Chciał on w krótkim czasie włączyć Galicję w „krwiobieg” austriacki, by ta stała się równorzędną prowincją, przynajmniej w aspekcie funkcjonowania administracji. Dlatego w 1788 r. nakazał, by każdy urzędnik w Galicji w ciągu trzech lat nauczył się języka niemieckiego. W międzyczasie przeprowadzał podział administracji na cyrkuły (trzykrotnie w ciągu 10 lat zmienił ich ilość, zasięg i miasta stołeczne), a także ograniczył rolę szlachty.

To właśnie wprowadzenie niemczyzny oraz odebranie kompetencji sądowniczych szlachcie na rzecz niezależnych sądów spowodowało największe niezadowolenie wśród galicyjskiego ziemiaństwa. Ponadto niezależnym urzędnikom przekazano wiele kompetencji (podatkowych, sądowniczych itd.), które w I Rzeczpospolitej należały do szlachty, ale zostały jej odebrane.

W konsekwencji w Galicji wzrosło zapotrzebowanie na administrację, któremu miejscowa elita nie była w stanie sprostać. Niewielkie tradycje biurokratyczne elit polskich, a także niechętny stosunek do nauki języka niemieckiego spowodowały, że mało osób garnęło się do pracy przy biurku. Austria stanęła więc przed wielkim problemem. By sprawnie zarządzać państwem, musiała mieć do dyspozycji kilkuset urzędników. Tych jednak nie dało się rekrutować spośród lokalnych elit, które albo były obrażone, albo po prostu z powodu braku odpowiednich kompetencji nie nadawały się do współpracy.

Zdecydowano więc sięgnąć po posiłki z zewnątrz. Na przełomie XVIII i XIX wieku ściągać zaczęli do Galicji różni urzędnicy z sąsiednich austriackich prowincji - Morawianie, Czesi, a także sami Austriacy. Nie tylko znali oni język niemiecki, ale również posiadali odpowiednie wykształcenie. Ponadto zarówno Czesi, jak i Morawianie ze względu na swoje słowiańskie korzenie łatwiej nawiązywali kontakty z polską ludnością.
 







Dziękujemy za przesłanie błędu