Czy w średniowieczu wagarowano? Odpowiedź w miesięczniku LIST
Jak edukowano i wychowywano setki lat temu - Anna Zajchowska.
Opat i konwent tyniecki donieśli nam, że uczniowie mieszkający w Krakowie, naśladując niecny i odrażający zwyczaj, który zakorzenił się w tych stronach, w tymże klasztorze w święto Bożego Narodzenia i przez kilka następnych dni, oddając się pijaństwu, hulankom, śpiewaniu nieprzystojnych pieśni i widowiskom oraz innym obrzydliwościom, kłócili się między sobą aż do przelania krwi, niszczyli klasztorne dobra a także dopuszczali się innych okropnych i bezecnych wybryków. W ten to sposób wyrządzali klasztorowi ogromne szkody, burząc spokój braci i gorsząc serca licznych spośród nich"
Tak występki krakowskich uczniów opisywał, w oparciu o relację tynieckiej wspólnoty, papież Grzegorz IX w liście z 7 maja 1230 r., skierowanym m.in. do przeora krakowskich dominikanów i opata norbertanów na Zwierzyńcu. Kim byli owi rozzuchwaleni uczniowie i do jakich szkół uczęszczali?
Z całą pewnością nie chodzi tu o studentów Akademii Krakowskiej, bo ta -jak wiadomo - w 1230 r. jeszcze nie istniała. Istniała za to szkoła katedralna na Wzgórzu Wawelskim i to zapewne jej adepci tak bardzo dali się we znaki tynieckim mnichom, że ci postanowili zwrócić się o pomoc aż do samego papieża.
Zawodówki dla duchowieństwa
Powstające mniej więcej od połowy VI w. szkoły katedralne aż do połowy XII w. stanowiły najważniejsze ośrodki kształcenia w Europie, a i później, po powstaniu uniwersytetów i konkurencyjnych szkół miejskich i parafialnych, nie zaniknęły i z powodzeniem odgrywały rolę swego rodzaju „szkół zawodowych" dla duchowieństwa. Chłopcy przeznaczeni na służbę Kościołowi uczyli się w nich trudnej sztuki czytania i pisania, komputu (czyli zasad układania kościelnego kalendarza i wyznaczania dat świąt ruchomych) i śpiewu. Posiadanie tych umiejętności było bowiem - przynajmniej do XII w. - ściśle związane z przynależnością do stanu duchownego. Dopiero docenienie wartości edukacji i rozwój nowych typów szkół przełamały ten kościelny monopol na wykształcenie, choć nadal przewaga duchowieństwa w szeregach ludzi mogących się poszczycić ukończeniem szkół była przytłaczająca.
Szkoły katedralne tworzono najpierw przy ważniejszych, a następnie przy wszystkich siedzibach biskupich. Ich organizacja i program wzorowany był na elitarnych szkołach klasztornych działających w murach konwentów benedyktyńskich, a ich głównym zadaniem było kształcenie duchownych na potrzeby danej diecezji.
W angielskim school, niemieckim schule, włoskim scuola czy polskim słowie szkoła pobrzmiewa łaciński wyraz schola, który nieprzypadkowo kojarzy nam się dziś z kościelnym chórem. Nauka w szkołach katedralnych koncentrowała się bowiem przede wszystkim na liturgii, której sprawowanie miało być głównym zadaniem przyszłych kapłanów. Uczący się przy katedrze chłopcy z jednej strony zdobywali wiedzę potrzebną do odprawienia mszy i liturgii godzin, z drugiej strony nawet kilka razy dziennie brali udział w oficjum sprawowanym w katedrze, zapewniając mu stosowną oprawę muzyczną. Nic dziwnego, że szkoły klasztorne, a potem katedralne i parafialne były często określane mianem scholae cantorum (szkoła śpiewaków).
Węglem po ścianie
Nauka w szkołach katedralnych trwała zazwyczaj 6 lat, a rozpoczynali ją chłopcy 7-8-letni. Ponieważ średniowiecze nie wytworzyło właściwie żadnego spójnego systemu kształcenia, w którym ukończenie jednego typu szkoły byłoby konieczne do podjęcia nauki na wyższym poziomie, uczniowie byli przyjmowani do szkół bez jakichkolwiek warunków wstępnych, a nauczanie zaczynano od absolutnych podstaw.
Zaczynano od nauki alfabetu. Za elementarz do nauki czytania służyły bądź specjalnie do tego celu stworzone książeczki, bądź pobielane ściany klasy, na których węglem wyrysowywano kolejne litery alfabetu. Poznawszy litery, uczniowie ćwiczyli się w sylabizowaniu i składaniu wyrazów. Za pomoce dydaktyczne służyły podręczniki gramatyki, a przede wszystkim księgi liturgiczne. Zaletą tych ostatnich było staranne i wyraźne pismo, a także to, że ich treść była dobrze znana uczniom. Równolegle bowiem z nauką czytania uczyli się oni na pamięć wszystkich psalmów i podstawowych modlitw. Z pozostałymi zaś tekstami osłuchiwali się podczas codziennego udziału w liturgii sprawowanej w katedrze. Dopiero na tym etapie chłopcy przystępowali do nauki pisania.
Potrafiący czytać i pisać uczeń mógł wreszcie zapoznać się z regułami gramatycznymi. Mógł korzystać z podręcznika napisanego w formie pytań i odpowiedzi, w którym przedstawione były podstawowe zasady łacińskiej gramatyki. Zazwyczaj chłopcy uczęszczający do szkoły katedralnej znali go już dobrze z poprzednich etapów nauki, bo na nim poznawali litery i uczyli się składać wyrazy, dopiero jednak teraz mogli zrozumieć jego treść. Średniowieczne metody dydaktyczne przedkładały bowiem pamięciowe opanowanie tekstu nad jego zrozumienie. Na długo przed przystąpieniem do poznania reguł gramatycznych, a nawet biegłym opanowaniem alfabetu, uczniowie mieli głowy pełne niezrozumiałych dla nich łacińskich słów, które nie układały się im w żadną sensowną całość. Dopiero po dłuższym czasie spędzonym w szkole miały im one objawić swoje znaczenie.
Od rana do nocy
Lekcje w szkołach katedralnych trwały mniej więcej 6 godzin, a ich rozkład zależał od rytmu liturgii. Na przykład we Wrocławiu odbywały się one w trzech turach: od 7.30 do 9.30, od 11 do 13 i od 15 do 17. W katedrze uczniowie nie tylko przysłuchiwali się liturgii, ale mieli w niej do odegrania ważną rolę, tworząc chór, któremu powierzano wykonywanie części śpiewów. W czasie szczególnie ważnych świąt - a mogło być ich w roku nawet ponad 60 - i w niedziele chłopcy zaczynali swoją posługę liturgiczną już o czwartej rano, by skończyć ją późnym wieczorem. Przy szczególnie ważnych okazjach zawieszano wszelkie zajęcia w szkole, by uczniowie mogli zająć się wyłącznie uświetnianiem nabożeństw.
Powierzenie tak ważnej funkcji grupie 30 nastolatków mogło się wydawać przedsięwzięciem dość ryzykownym. Nic dziwnego, że odpowiedzialni za porządek w szkole i w czasie liturgii kanonicy narzucali swoim podopiecznym surową dyscyplinę. Za wszelkie uchybienia - zwłaszcza te, których dopuszczano się w chórze - wagary, spóźnienia, potknięcia w czasie wykonywania oficjum, uczniom groziła chłosta.
Na zmaganiach z nauką i koniecznością podporządkowania się szkolnemu rygorowi zmartwienia żaków się nie kończyły. Część z nich pochodziła z ubogich rodzin, których nie było stać na opłacenie kosztownej nauki synów. Wprawdzie zarówno kanonicy, jak i zamożni fundatorzy wspierali finansowo biedniejszych uczniów, jednak i tak byli oni zmuszeni do zdobywania pieniędzy na własną rękę. Jednym ze sposobów było zbieranie jałmużny na ściśle wyznaczonym przez władze kościelne obszarze, innym - rozmaite posługi wykonywane na rzecz kanoników. Najpopularniejszą z nich była funkcja rekordatora, czyli „przypominacza". Raz w tygodniu wybrani uczniowie szli do domów kanoników, by odśpiewać im melodie oficjum wykonywanego w danym tygodniu - przypomnieć je, w razie gdyby zapomnieli.
Zamiast wagarów
Rytm życia wyznaczany przez liturgię, wspólne mieszkanie i jedzenie, bezwzględne posłuszeństwo przełożonym, wszystko to sprawiało, że życie uczniów pod wieloma względami przypominało to prowadzone przez mnichów. Nic dziwnego, że kiedy tylko mogli, odreagowywali trudy uczniowskiego życia. Okazję ku temu dawały krótkie letnie wakacje, ale przede wszystkim święta uczniowskie. Najważniejszym z nich było obchodzone 28 grudnia Święto Młodzianków. W jego wigilię władzę w katedrze obejmował wybierany spośród uczniów Biskup Młodzianków. Wkraczał on do kościoła w mitrze i z pastorałem, a pozostali żacy zajmowali miejsca w stallach na co dzień przysługujące kanonikom. Procesja rozpoczynała prześmiewczą liturgię, podczas której nowo obrany biskup wygłaszał parodię kazania. Po tych „uroczystościach" uczniowie ruszali na miasto, by bawić się i ucztować na koszt przymuszonych ofiarodawców. To zapewne ofiarą takiej zabawy padli tynieccy mnisi. Musiała być ona naprawdę huczna, skoro kilkudziesięciu dorosłych zakonników przestraszyło się grupy rozbawionych nastolatków…
Dr Anna Zajchowska, historyk mediewistka.
Artykuł pochodzi z wrześniowego numeru miesięcznika LIST. Pisaliśmy o nim TUTAJ
Materiał dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Ewangelizacji przez Media LIST
Archiwalny artykuł Sądeczanina z dnia 20.10. 2012
Tak występki krakowskich uczniów opisywał, w oparciu o relację tynieckiej wspólnoty, papież Grzegorz IX w liście z 7 maja 1230 r., skierowanym m.in. do przeora krakowskich dominikanów i opata norbertanów na Zwierzyńcu. Kim byli owi rozzuchwaleni uczniowie i do jakich szkół uczęszczali?
Z całą pewnością nie chodzi tu o studentów Akademii Krakowskiej, bo ta -jak wiadomo - w 1230 r. jeszcze nie istniała. Istniała za to szkoła katedralna na Wzgórzu Wawelskim i to zapewne jej adepci tak bardzo dali się we znaki tynieckim mnichom, że ci postanowili zwrócić się o pomoc aż do samego papieża.
Zawodówki dla duchowieństwa
Powstające mniej więcej od połowy VI w. szkoły katedralne aż do połowy XII w. stanowiły najważniejsze ośrodki kształcenia w Europie, a i później, po powstaniu uniwersytetów i konkurencyjnych szkół miejskich i parafialnych, nie zaniknęły i z powodzeniem odgrywały rolę swego rodzaju „szkół zawodowych" dla duchowieństwa. Chłopcy przeznaczeni na służbę Kościołowi uczyli się w nich trudnej sztuki czytania i pisania, komputu (czyli zasad układania kościelnego kalendarza i wyznaczania dat świąt ruchomych) i śpiewu. Posiadanie tych umiejętności było bowiem - przynajmniej do XII w. - ściśle związane z przynależnością do stanu duchownego. Dopiero docenienie wartości edukacji i rozwój nowych typów szkół przełamały ten kościelny monopol na wykształcenie, choć nadal przewaga duchowieństwa w szeregach ludzi mogących się poszczycić ukończeniem szkół była przytłaczająca.
Szkoły katedralne tworzono najpierw przy ważniejszych, a następnie przy wszystkich siedzibach biskupich. Ich organizacja i program wzorowany był na elitarnych szkołach klasztornych działających w murach konwentów benedyktyńskich, a ich głównym zadaniem było kształcenie duchownych na potrzeby danej diecezji.
W angielskim school, niemieckim schule, włoskim scuola czy polskim słowie szkoła pobrzmiewa łaciński wyraz schola, który nieprzypadkowo kojarzy nam się dziś z kościelnym chórem. Nauka w szkołach katedralnych koncentrowała się bowiem przede wszystkim na liturgii, której sprawowanie miało być głównym zadaniem przyszłych kapłanów. Uczący się przy katedrze chłopcy z jednej strony zdobywali wiedzę potrzebną do odprawienia mszy i liturgii godzin, z drugiej strony nawet kilka razy dziennie brali udział w oficjum sprawowanym w katedrze, zapewniając mu stosowną oprawę muzyczną. Nic dziwnego, że szkoły klasztorne, a potem katedralne i parafialne były często określane mianem scholae cantorum (szkoła śpiewaków).
Węglem po ścianie
Nauka w szkołach katedralnych trwała zazwyczaj 6 lat, a rozpoczynali ją chłopcy 7-8-letni. Ponieważ średniowiecze nie wytworzyło właściwie żadnego spójnego systemu kształcenia, w którym ukończenie jednego typu szkoły byłoby konieczne do podjęcia nauki na wyższym poziomie, uczniowie byli przyjmowani do szkół bez jakichkolwiek warunków wstępnych, a nauczanie zaczynano od absolutnych podstaw.
Zaczynano od nauki alfabetu. Za elementarz do nauki czytania służyły bądź specjalnie do tego celu stworzone książeczki, bądź pobielane ściany klasy, na których węglem wyrysowywano kolejne litery alfabetu. Poznawszy litery, uczniowie ćwiczyli się w sylabizowaniu i składaniu wyrazów. Za pomoce dydaktyczne służyły podręczniki gramatyki, a przede wszystkim księgi liturgiczne. Zaletą tych ostatnich było staranne i wyraźne pismo, a także to, że ich treść była dobrze znana uczniom. Równolegle bowiem z nauką czytania uczyli się oni na pamięć wszystkich psalmów i podstawowych modlitw. Z pozostałymi zaś tekstami osłuchiwali się podczas codziennego udziału w liturgii sprawowanej w katedrze. Dopiero na tym etapie chłopcy przystępowali do nauki pisania.
Potrafiący czytać i pisać uczeń mógł wreszcie zapoznać się z regułami gramatycznymi. Mógł korzystać z podręcznika napisanego w formie pytań i odpowiedzi, w którym przedstawione były podstawowe zasady łacińskiej gramatyki. Zazwyczaj chłopcy uczęszczający do szkoły katedralnej znali go już dobrze z poprzednich etapów nauki, bo na nim poznawali litery i uczyli się składać wyrazy, dopiero jednak teraz mogli zrozumieć jego treść. Średniowieczne metody dydaktyczne przedkładały bowiem pamięciowe opanowanie tekstu nad jego zrozumienie. Na długo przed przystąpieniem do poznania reguł gramatycznych, a nawet biegłym opanowaniem alfabetu, uczniowie mieli głowy pełne niezrozumiałych dla nich łacińskich słów, które nie układały się im w żadną sensowną całość. Dopiero po dłuższym czasie spędzonym w szkole miały im one objawić swoje znaczenie.
Od rana do nocy
Lekcje w szkołach katedralnych trwały mniej więcej 6 godzin, a ich rozkład zależał od rytmu liturgii. Na przykład we Wrocławiu odbywały się one w trzech turach: od 7.30 do 9.30, od 11 do 13 i od 15 do 17. W katedrze uczniowie nie tylko przysłuchiwali się liturgii, ale mieli w niej do odegrania ważną rolę, tworząc chór, któremu powierzano wykonywanie części śpiewów. W czasie szczególnie ważnych świąt - a mogło być ich w roku nawet ponad 60 - i w niedziele chłopcy zaczynali swoją posługę liturgiczną już o czwartej rano, by skończyć ją późnym wieczorem. Przy szczególnie ważnych okazjach zawieszano wszelkie zajęcia w szkole, by uczniowie mogli zająć się wyłącznie uświetnianiem nabożeństw.
Powierzenie tak ważnej funkcji grupie 30 nastolatków mogło się wydawać przedsięwzięciem dość ryzykownym. Nic dziwnego, że odpowiedzialni za porządek w szkole i w czasie liturgii kanonicy narzucali swoim podopiecznym surową dyscyplinę. Za wszelkie uchybienia - zwłaszcza te, których dopuszczano się w chórze - wagary, spóźnienia, potknięcia w czasie wykonywania oficjum, uczniom groziła chłosta.
Na zmaganiach z nauką i koniecznością podporządkowania się szkolnemu rygorowi zmartwienia żaków się nie kończyły. Część z nich pochodziła z ubogich rodzin, których nie było stać na opłacenie kosztownej nauki synów. Wprawdzie zarówno kanonicy, jak i zamożni fundatorzy wspierali finansowo biedniejszych uczniów, jednak i tak byli oni zmuszeni do zdobywania pieniędzy na własną rękę. Jednym ze sposobów było zbieranie jałmużny na ściśle wyznaczonym przez władze kościelne obszarze, innym - rozmaite posługi wykonywane na rzecz kanoników. Najpopularniejszą z nich była funkcja rekordatora, czyli „przypominacza". Raz w tygodniu wybrani uczniowie szli do domów kanoników, by odśpiewać im melodie oficjum wykonywanego w danym tygodniu - przypomnieć je, w razie gdyby zapomnieli.
Zamiast wagarów
Rytm życia wyznaczany przez liturgię, wspólne mieszkanie i jedzenie, bezwzględne posłuszeństwo przełożonym, wszystko to sprawiało, że życie uczniów pod wieloma względami przypominało to prowadzone przez mnichów. Nic dziwnego, że kiedy tylko mogli, odreagowywali trudy uczniowskiego życia. Okazję ku temu dawały krótkie letnie wakacje, ale przede wszystkim święta uczniowskie. Najważniejszym z nich było obchodzone 28 grudnia Święto Młodzianków. W jego wigilię władzę w katedrze obejmował wybierany spośród uczniów Biskup Młodzianków. Wkraczał on do kościoła w mitrze i z pastorałem, a pozostali żacy zajmowali miejsca w stallach na co dzień przysługujące kanonikom. Procesja rozpoczynała prześmiewczą liturgię, podczas której nowo obrany biskup wygłaszał parodię kazania. Po tych „uroczystościach" uczniowie ruszali na miasto, by bawić się i ucztować na koszt przymuszonych ofiarodawców. To zapewne ofiarą takiej zabawy padli tynieccy mnisi. Musiała być ona naprawdę huczna, skoro kilkudziesięciu dorosłych zakonników przestraszyło się grupy rozbawionych nastolatków…
Dr Anna Zajchowska, historyk mediewistka.
Artykuł pochodzi z wrześniowego numeru miesięcznika LIST. Pisaliśmy o nim TUTAJ
Materiał dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Ewangelizacji przez Media LIST
Archiwalny artykuł Sądeczanina z dnia 20.10. 2012