Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
27/03/2020 - 12:05

Czy w średniowieczu wagarowano? Odpowiedź w miesięczniku LIST

Jak edukowano i wychowywano setki lat temu - Anna Zajchowska.
Opat i konwent tyniecki donieśli nam, że ucznio­wie mieszkający w Krakowie, naśladując niecny i odrażający zwyczaj, który zakorzenił się w tych stronach, w tymże klasztorze w święto Bożego Narodzenia i przez kilka następnych dni, oddając się pijaństwu, hu­lankom, śpiewaniu nieprzystojnych pieśni i widowiskom oraz innym obrzydliwościom, kłócili się między sobą aż do przelania krwi, niszczyli klasztorne dobra a także dopuszczali się innych okropnych i bezecnych wybryków. W ten to sposób wyrządzali klasztorowi ogromne szkody, burząc spokój braci i gorsząc serca licznych spośród nich"
Tak występki krakowskich uczniów opisywał, w oparciu o relację tynieckiej wspólnoty, papież Grzegorz IX w liście z 7 maja 1230 r., skierowanym m.in. do przeora krakowskich dominikanów i opata norbertanów na Zwierzyńcu. Kim byli owi rozzuchwaleni uczniowie i do jakich szkół uczęszczali?
Z całą pewnością nie chodzi tu o studentów Akademii Krakowskiej, bo ta -jak wiadomo - w 1230 r. jeszcze nie istniała. Istniała za to szkoła katedralna na Wzgórzu Wawelskim i to zapewne jej adepci tak bardzo dali się we znaki tynieckim mnichom, że ci po­stanowili zwrócić się o pomoc aż do samego papieża.

Zawodówki dla duchowieństwa
Powstające mniej więcej od połowy VI w. szko­ły katedralne aż do połowy XII w. stanowiły najważniejsze ośrodki kształcenia w Europie, a i później, po powstaniu uniwersytetów i kon­kurencyjnych szkół miejskich i parafialnych, nie zaniknęły i z powodzeniem odgrywały rolę swego rodzaju „szkół zawodowych" dla ducho­wieństwa. Chłopcy prze­znaczeni na służbę Ko­ściołowi uczyli się w nich trudnej sztuki czytania i pisania, komputu (czyli za­sad układania kościelnego kalendarza i wyznaczania dat świąt ruchomych) i śpiewu. Posiadanie tych umiejętności było bo­wiem - przynajmniej do XII w. - ściśle związane z przynależnością do stanu duchownego. Do­piero docenienie wartości edukacji i rozwój nowych typów szkół przełamały ten kościelny monopol na wykształcenie, choć na­dal przewaga duchowień­stwa w szeregach ludzi mogących się poszczycić ukończeniem szkół była przytłaczająca.
Szkoły katedralne two­rzono najpierw przy waż­niejszych, a następnie przy wszystkich siedzi­bach biskupich. Ich or­ganizacja i program wzo­rowany był na elitarnych szkołach klasztornych działających w murach konwentów benedyktyńskich, a ich głównym zadaniem było kształcenie duchownych na potrzeby danej diecezji.
W angielskim school, niemieckim schule, włoskim scuola czy polskim słowie szkoła po­brzmiewa łaciński wyraz schola, który nieprzy­padkowo kojarzy nam się dziś z kościelnym chórem. Nauka w szkołach katedralnych kon­centrowała się bowiem przede wszystkim na liturgii, której sprawowanie miało być głównym zadaniem przyszłych kapłanów. Uczący się przy katedrze chłopcy z jednej strony zdoby­wali wiedzę potrzebną do odprawienia mszy i liturgii godzin, z drugiej strony nawet kilka razy dziennie brali udział w oficjum sprawowanym w katedrze, zapewniając mu stosowną oprawę muzyczną. Nic dziwnego, że szkoły klasztor­ne, a potem katedralne i parafialne były często określane mianem scholae cantorum (szkoła śpiewaków).

Węglem po ścianie
Nauka w szkołach kate­dralnych trwała zazwy­czaj 6 lat, a rozpoczynali ją chłopcy 7-8-letni. Po­nieważ średniowiecze nie wytworzyło właściwie żadnego spójnego syste­mu kształcenia, w którym ukończenie jednego typu szkoły byłoby konieczne do podjęcia nauki na wyż­szym poziomie, uczniowie byli przyjmowani do szkół bez jakichkolwiek warun­ków wstępnych, a naucza­nie zaczynano od absolut­nych podstaw.
Zaczynano od nauki alfabetu. Za elementarz do nauki czytania służyły bądź specjalnie do tego celu stworzone książeczki, bądź pobielane ściany kla­sy, na których węglem wyrysowywano kolejne litery alfabetu. Poznawszy litery, uczniowie ćwiczyli się w sylabizowaniu i składaniu wyrazów. Za pomoce dy­daktyczne służyły podręcz­niki gramatyki, a przede wszystkim księgi liturgicz­ne. Zaletą tych ostatnich było staranne i wyraźne pismo, a także to, że ich treść była dobrze znana uczniom. Rów­nolegle bowiem z nauką czytania uczyli się oni na pamięć wszystkich psalmów i podsta­wowych modlitw. Z pozostałymi zaś tekstami osłuchiwali się podczas codziennego udziału w liturgii sprawowanej w katedrze. Dopiero na tym etapie chłopcy przystępowali do nauki pi­sania.
Potrafiący czytać i pisać uczeń mógł wresz­cie zapoznać się z regułami gramatycznymi. Mógł korzystać z podręcznika napisanego w formie pytań i odpowiedzi, w którym przed­stawione były podstawowe zasady łacińskiej gramatyki. Zazwyczaj chłopcy uczęszczający do szkoły katedralnej znali go już dobrze z poprzednich etapów nauki, bo na nim pozna­wali litery i uczyli się składać wyrazy, dopiero jednak teraz mogli zrozumieć jego treść. Śre­dniowieczne metody dydaktyczne przedkła­dały bowiem pamięciowe opanowanie tekstu nad jego zrozumienie. Na długo przed przystą­pieniem do poznania reguł gramatycznych, a nawet biegłym opanowaniem alfabetu, ucznio­wie mieli głowy pełne niezrozumiałych dla nich łacińskich słów, które nie układały się im w żadną sensowną całość. Dopiero po dłuższym czasie spędzonym w szkole miały im one ob­jawić swoje znaczenie.

Od rana do nocy
Lekcje w szkołach katedral­nych trwały mniej więcej 6 godzin, a ich rozkład zależał od rytmu liturgii. Na przykład we Wrocławiu odbywały się one w trzech turach: od 7.30 do 9.30, od 11 do 13 i od 15 do 17. W katedrze uczniowie nie tylko przysłu­chiwali się liturgii, ale mieli w niej do odegrania ważną rolę, tworząc chór, któremu powierzano wykonywanie części śpiewów. W czasie szczególnie ważnych świąt - a mogło być ich w roku na­wet ponad 60 - i w niedziele chłopcy zaczynali swoją posługę liturgiczną już o czwartej rano, by skończyć ją późnym wieczorem. Przy szczególnie ważnych oka­zjach zawieszano wszelkie zajęcia w szkole, by uczniowie mogli zająć się wyłącznie uświet­nianiem nabożeństw.
Powierzenie tak ważnej funkcji grupie 30 nastolatków mogło się wydawać przedsię­wzięciem dość ryzykownym. Nic dziwnego, że odpowiedzialni za porzą­dek w szkole i w czasie liturgii kanonicy na­rzucali swoim podopiecznym surową dyscy­plinę. Za wszelkie uchybienia - zwłaszcza te, których dopuszczano się w chórze - wagary, spóźnienia, potknięcia w czasie wykonywania oficjum, uczniom groziła chłosta.
Na zmaganiach z nauką i koniecznością podporządkowania się szkolnemu rygorowi zmartwienia żaków się nie kończyły. Część z nich pochodziła z ubogich rodzin, których nie było stać na opłacenie kosztownej nauki synów. Wprawdzie zarówno kanonicy, jak i zamożni fundatorzy wspierali finansowo bied­niejszych uczniów, jednak i tak byli oni zmu­szeni do zdobywania pieniędzy na własną rękę. Jednym ze sposobów było zbieranie jał­mużny na ściśle wyznaczonym przez władze kościelne obszarze, innym - rozmaite posługi wykonywane na rzecz kanoników. Najpopular­niejszą z nich była funkcja rekordatora, czyli „przypominacza". Raz w tygodniu wybrani uczniowie szli do domów kanoników, by od­śpiewać im melodie oficjum wykonywanego w danym tygodniu - przypomnieć je, w razie gdyby zapomnieli.

Zamiast wagarów
Rytm życia wyznacza­ny przez liturgię, wspólne mieszkanie i jedzenie, bez­względne posłuszeństwo przełożonym, wszystko to sprawiało, że życie uczniów pod wieloma względami przypominało to prowa­dzone przez mnichów. Nic dziwnego, że kiedy tylko mogli, odreagowywali trudy uczniowskiego życia. Oka­zję ku temu dawały krótkie letnie wakacje, ale przede wszystkim święta uczniow­skie. Najważniejszym z nich było obchodzone 28 grud­nia Święto Młodzianków. W jego wigilię władzę w katedrze obejmował wy­bierany spośród uczniów Biskup Młodzianków. Wkraczał on do kościoła w mitrze i z pasto­rałem, a pozostali żacy zajmowali miejsca w stallach na co dzień przysługujące kanonikom. Procesja rozpoczynała prześmiewczą liturgię, podczas której nowo obrany biskup wygłaszał parodię kazania. Po tych „uroczystościach" uczniowie ruszali na miasto, by bawić się i ucztować na koszt przymuszonych ofiarodaw­ców. To zapewne ofiarą takiej zabawy padli tynieccy mnisi. Musiała być ona naprawdę huczna, skoro kilkudziesięciu dorosłych za­konników przestraszyło się grupy rozbawio­nych nastolatków…

Dr Anna Zajchowska, historyk mediewistka.
Artykuł pochodzi z wrześniowego numeru miesięcznika LIST. Pisaliśmy o nim TUTAJ

Materiał dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Ewangelizacji przez Media LIST

Archiwalny artykuł Sądeczanina z dnia 20.10. 2012






Dziękujemy za przesłanie błędu