Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
10/05/2018 - 23:10

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Milly Gualteroni "Z depresji do wiary" (5)

Książka dziennikarki – Milly Gualteroni – stanowi swoiste świadectwo życia kobiety zniewolonej przez własne słabości, ograniczenia i zranienia, ale która jednocześnie w swoim życiowym pochyleniu potrafi odnaleźć radość, pełnię życia. Autorka, prowadząc nas tropem swoich niełatwych doświadczeń przez traumy z dzieciństwa, głęboką depresję, trzykrotne próby samobójcze, rozwiązłe życie, daje nam jednocześnie dowód, że na walkę o własne człowieczeństwo nigdy nie jest za późno. Bohaterka nie ustawała w poszukiwaniach dla siebie Tajemnicy pozwalającej uchronić życie od zagłady.

W rzeczywistości za moją decyzją przejścia na rentę stało tajemnicze przeżycie, którego – by tak rzec – doświadczyłam, nie mogąc go w tamtym momencie jasno nazwać, nie potrafiąc rozpoznać jego pochodzenia. […]. Jaka przykra i uciążliwa sprzeczność pomiędzy jego słowami, które brzmiały rozsądnie w mojej głowie, a owym przejmującym doznaniem, które się im stanowczo przeciwstawiało, choć nie rozumiałam do końca jego sensu. Przez dłuższą chwilę szamotałam się boleśnie w pułapce, w której poczułam się zatrzaśnięta. Wreszcie pewna myśl nabrała ważniejszych kształtów: „Jeżeli będę nadal uczepiona tego świata, to nigdy nie wyzdrowieję! Dalej będę popadać w depresję! Muszę z niego wyjść, muszę radykalnie z nim zerwać! Co więcej, muszę absolutnie odnaleźć Boga…”. Tak pomyślałam, ale nie wyjawiłam przyjacielowi tej myśli, która – na przekór mnie samej i mimo panującego we mnie wciąż zamieszania – uspokoiła mnie. „Dziękuję ci za troskliwość – powiedziałam do niego. – Pomyślę o tym”. W moim umyśle powróciło pytanie: „A jeśli depresja to powołanie?”. […].
Niedługo po tym jak wypisano mnie z Ca Bianca, nie znalazłszy rozwiązania dla moich problemów, z płaczem w sercu zostawiłam firmę i pracę, którą kochałam całą sobą, i wkroczyłam w kolejny etap mojego umęczonego żywota. Czułam się odizolowana i zagrożona jak ów faustowski żołnierz, tak dobrze opisany nutami klarnetu i skrzypiec przez Strawińskiego. Wiedziałam, że moim miejscem zmagań nie będzie już świat przeżywany za pośrednictwem życia redakcyjnego jakiegoś pisma. Moje życie z konieczności musiało zostać odbudowane na nowych drogach, których jeszcze nie znałam. […]. Potrzebowałam kogoś, kto pomoże mi wyjść z okopów wojennych, w których się w tamtym momencie znajdowałam; kto poprowadzi mnie, abym mogła uporządkować zamęt w głowie. Zadzwoniłam do pewnej znajomi psychoanalityczki, która skierowała mnie do doktor S.M. […].
Podjęłam również bezpłatną współpracę z kilkoma czasopismami zajmującymi się mediolańskim wolontariatem i dzięki artykułom, które zlecono, zaczęłam poznawać ten odważny i rozbudowany świat. Włączyłam się także do zajęć świetlicy prowadzonej przez zakonnice i osoby świeckie dla młodzieży z problemami psychicznymi. Jakie cenne rozmowy przeprowadziłam z tymi chłopcami i dziewczętami, kiedy pomagałam im zrozumieć przepisy prawa czy też wiersze wielkich poetów włoskich! W ich głębokich ranach odbijały się moje. W ich potrzebę miłości zanurzała się moja. […].
I tak postanowiłam rozpocząć studia teologiczne. […]. Musiałam zejść głębiej w wielką otchłań człowieka, musiałam lepiej przeniknąć tajemnicę jego wielkości i jego nędzy, tego pozornie nierozwiązywalnego konfliktu między szlachetnością jego istoty a brutalnością historycznego uwarunkowania, w którym przychodzi mu żyć. „Dlaczego człowiek pragnie dobra, a jednak czyni zło? –  zastanawiałam się, patrząc na własne doświadczenie. – Dlaczego jest tak wiele ogromnych frustracji rodzących się z niezaspokojenia naszej potrzeby miłości?  Dlaczego chcemy kochać, a zamiast tego nienawidzimy i jesteśmy nienawidzeni? Dlaczego czujemy się nieśmiertelni, a mimo to pewnego dnia zostaniemy pogrzebani w ziemi i zjedzeni przez robaki. Te pytania rozbrzmiewały w moim umyśle i w moim sercu z rosnącą siłą.
Stało się dla mnie jasne, że nadszedł czas, aby zrozumieć coś więcej z tego poszukiwania sensu, które człowiek od zawsze wiąże z wiarą w istnienie jakiejś wyższej Istoty. Chciałam również lepiej zrozumieć, dlaczego wielu innych określa taką wiarę jako niebezpieczną postać przesądu i alienacji. Uprzywilejowanym sposobem poznawania była dla mnie zawsze droga racjonalna,  dlatego pomyślałam, że jedynym sposobem, w jaki mogę pojąć Boga, jest zgłębianie Go przez książki, które o Nim mówią.[…]. To było naprawdę trudne! Nie chodzi mi jednak o studia, bo nauka nie sprawiała mi nigdy problemów. Trudność polega na tym, że znalazłam się nagle pośród księży, a także blisko młodego zakonnika, którego sympatia i duchowa żarliwość urzekały mnie, a zarazem wprawiały w zakłopotanie. Mój antykatolicyzm był w istocie jeszcze zbyt mocno zakorzeniony, stanowił przeszkodę, której nie potrafiłam przezwyciężyć. Przez wiele dziesięcioleci piłam z gorzkiego źródła polemicznego antyklerykalizmu i antykatolicyzmu i niełatwo mi było powstrzymać dreszcz niechęci, gdy spotykałam osobę w czarnym stroju lub zakonnym habicie. „Jeżeli widzisz czarny punkt, strzelaj natychmiast. Albo jest to ksiądz, albo faszysta” – automatycznie pojawiał mi się w głowie slogan, który skandowano wiele razy podczas demonstracji, kiedy studiowałam na uniwersytecie. […]. Książki protestanckiego teologa Karla Bartha dały mi nowy punkt zaczepienia dla tej nieufności wobec Kościoła rzymskiego. Miałam zamiar kontynuować studia, owszem, ale z protestantami. Tak właśnie zrobiłam i wciąż pamiętam pasjonujący rok, jaki spędziłam, zapoznając się z jasnymi i przejrzystymi materiałami kursów korespondencyjnych Wydziału Teologii Waldejskiej w Rzymie. […].
Kiedy porzuciłam świat katolicki, zaczęłam pilnie badać historycznie świat włoskich społeczności protestanckich. Kierując się pragnieniem poznania realiów życia religijnego, zaczęłam nawet chodzić do kilku wspólnot ewangelickich, między innymi do grupy, która prowadziła bardzo konkretną misję mającą na celu odzyskiwanie narkomanów i alkoholików z ulic miasta, aby we wspólnocie pomóc im się odrodzić przez wiarę i studiowanie Pisma Świętego. Ci ewangeliccy bracia i siostry żyli, polegając jedynie na Opatrzności. Był to naprawdę wzruszający widok, kiedy mieszkańcy dzielnicy pomagali im w ich pożytecznej misji, np. w restauracjach wydających jedzenie potrzebującym.[…].

Cytaty pochodzą z książki: Milly Gualteroni, Z depresji do wiary. Świadectwo życia sławnej dziennikarki, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2017.







Dziękujemy za przesłanie błędu