Dobra książka. Sądeczanin poleca. Stefan Żeromski "Przedwiośnie" (4)
Gdy gwar kopaczów i dźwięk ich pracy zbiorowej nacichał, Cezary słyszał ów śpiew obłąkanego, w którym dźwięczało coś jakby imię jego własne spieszczone:
— Czaruś — Czaruś — Czaruś...
Nie mogąc zdać sobie sprawy z tak dziwacznego podobieństwa śpiewu nieznajomej
osoby do brzmienia swego niegdyś zawołania, Cezary zbliżył się wreszcie do palisady,
której słupy powywracane przez pociski tureckie jeszcze się tu i ówdzie chyliły ku ziemi.
Oparł się piersiami o jeden z tych kołów i patrzał uważnie na dziada. Tamten przestał
śpiewać i podniósł zwieszoną głowę. Wtedy, jak to mówią, wszystka krew zbiegła do serca
Cezarego. Zobaczył wyblakłe, niebieskie oczy wpatrzone w swe oczy, oczy — radosne
niebiosa. Zdumienie, wątpliwość, niepewność, trwoga, radość, szczęście, obłęd z rozkoszy
—wszystko zamknęło się w jednym szepcie:
—Ojciec.
Biedak siedzący na kupie kamieni zaprzeczył ruchem głowy, jakby się nie zgadzał na
sformułowanie i stwierdzenie szczęścia tej prawdy. Znowu opuścił głowę napiersi i ukrył
w cieniu daszka swe niebieskie oczy. Cezary stał na miejscu, kurczowo trzymając się słupa.
Ściskał to drzewo, ażeby się umocnić w przeświadczeniu, że nie śpi, że na jawie widzi
tamtego człowieka. Nogi mu drżały. Chciał skoczyć. Zdusił krzyk w piersiach. Zawahał
się. Przeląkł. Czyż to tylko podobieństwo oczu? Lecz nie! Nie! Skądże by ten człowiek
mógł śpiewać od tak dawna jego imię? Śpiewał je przecie znowu:
— Czaruś — Czaruś — Czaruś...
Uśmiech niebiański, uśmiech, zaprawdę, wniebowzięcia leżał na jego ustach, nie
okrytych cieniem i oświetlonych przez słońce. Były to usta ojca. Była to postać ojca
w łachmanach tego przybłędy. Jeszcze Cezary stał na swym miejscu jak wkopany w ziemię, gdy tamten podźwignął się ze swych kamieni i ociężale, nucąc swoje, powlókł w kierunku miejsca najmniej efektownego, do kloaki z tarcic stojącej między rowem umarłych. […].
— Czy to wiadomo, za co teraz ludzie ludzi zabijają!
— Mama nie żyje! — wyznał Cezary.
— Wiem.
— Byłeś na jej grobie?
— Byłem.
— Skąd wiesz, gdzie leży?
— Od Gruzina, od księdza.
— Jakżeś trafił do mnie?
— Trafiłem... — rzekł z cichym uśmiechem Seweryn Baryka.
Oczy jego zaszły ciężkimi łzami, które pewnie w tej chwili od szeregu lat po raz pierwszy przerwały tamy męczarni jego duszy. Zaszlochał, głucho, załkał na piersiach syna. Młody utulił go w ramionach. Podparł go i ugłaskał drżącymi rękoma.
— Gdzie się spotkamy? — spytał szybko Cezary.
— W nocy tu przyjdę. Będę czekał na tej pryzmie kamieni, gdzie zawsze.
— Warty w nocy chodzą dookoła koszar.
— Znam ja miejsce, gdzie warty chodzą. Niejednę już noc przeczekałem, myśląc,
że przypadkiem wyjdziesz.
— Po północy wyjdę.
— Pójdziemy do mamy. Tędy polem pójdziemy.
— A skąd ty przychodzisz?
Seweryn Baryka zakreślił ręką półkole ogarniające północny horyzont.
— Ale skąd? —pytał syn.
— Ze świata.
— Ale skąd?
— Z Rosji.
— Powiedzieli mi, żeś zginął.
Po chwili Cezary zawył z radości, zawył jak pies:
— Nie zginąłeś! Nie zginąłeś! O, cóż za szczęście.
— I ty nie zginąłeś!
— A gdzieś ty był tak długo? Gdzieś był, tata?
— W legionach — daleko, daleko — w Polsce.
— Mama czekała... — wyszeptał syn.
Seweryn nie mogąc mówić, wykonał znowu swój gest szeroki, pół horyzontu obejmujący. Coś wyjąkał niezrozumiałego, co ledwie można było pojąć:
— Teraz już... Teraz już — w nogi! W nogi! Chcesz?
— Och, chcę! Ale razem z tobą!
— To, to! Razem ze mną!
— No!
Objęli się jeszcze raz, jeszcze raz ramionami żelaznymi. Ktoś znowu szedł, więc Cezary ociężale powrócił do swej łopaty.
Cytaty pochodzą z książki: Stefan Żeromski, Przedwiośnie, Wyd. Czytelnik, Warszawa 1976.