Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
25/07/2018 - 13:45

Druciarz tułacz i estońskie dzieci. Święto Dzieci Gór 2018

Kolejny dzień Święta Dzieci Gór. Telebimy. To niesamowite, że siedząc nawet w najdalszej części górnych trybun, można stanąć twarzą w twarz z emocjami młodych artystów. Coraz więcej kamer, które umieszczają widza pośród tańczących. Technika zmienia naszą codzienność bardzo. Nie zawsze dobrze, tutaj – rewelacyjnie. Jak bardzo zmieniło się nagłośnienie od czasów, kiedy zaledwie kilka lat temu trudno było zrozumieć tekst ze sceny.


Teraz, jeśli tylko dykcja pozwala, słychać każde słowo. Co nie jest oczywiste w przypadku utrudzonych, nauczycielskich uszu. Dzisiaj misia nie widać. Tego z ptaszkiem na głowie. No taka dekoracja jest w centrum sceny zazwyczaj. Jeśli nie wiecie, jak miś wygląda, zajrzyjcie do folderu. A najlepiej przyjdźcie na kolejne koncerty.

Widać dziś ptaszka znad prostego obrazu chałupy i (sądząc po nachyleniu szczytów) Tatr w tle. Choć, biorąc pod uwagę geografię Spisza, są to raczej Gorce albo Pieniny. W każdym razie góry. Nazwa Festiwalu zobowiązuje. Są zatem góry, czekamy na dzieci. Pierwsza dwójka przychodzi z Józkiem Brodą, to – można powiedzieć – poczet kosturowy.

Ich zadaniem jest wnieść na scenę szacowną podporę Józkowej trombity oraz równie szacowny folder mistrza. Szczególnymi gośćmi na widowni w ten wtorkowy wieczór są: Jakub Jamróz, wójt gminy Łapsze Niżne, (w stroju ludowym, dziecko Festiwalu, uczestniczący w święcie w latach 90), sekretarz gminy Joanna Słowik oraz Krystyna Milaniak, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury.

Kierownikiem, choreografem i instruktorem zespołu z Trybsza jest pani Anna Stronczek, dyrektor szkoły, na Festiwalu po raz trzeci (po raz pierwszy w roku 1993, jako trzynastolatka, tańcząca w zespole Mali Spiszacy). Trybskie Dzieci ukazują się na początek w osobach trzech chłopaków z procami. Celem są drzewa choć ucierpieć mogą również okna chałupy, które też są na kolizyjnym. Bat. Jak wiadomo, nawet przypadkowo znaleziony, służy do strzelania… jak się umie. A może dziadkowie mówili, ze to trzeba namocyć?

Dziewczyny wyśmianym pytaniem o druciarza, wywołują opowieści o przedstawicielach tego zapomnianego dziś zawodu. No i wywołali! Druciarz przyszedł! Teraz się dowiadujemy, że wszyscy poszli na poświęcenie kaplicy na Czarną Górę, a od Józka Brody dowiedzieliśmy się wcześniej, że chłopcy zostali, bo podpadli. I teraz pilnują młodszych. A co ma druciarz w plecaku? Ten chętnie ukazuje: Klysce, nojlepse na całym Spiszu. Do dołamania druta, żeby staje się pretekstem do odbicia w tańcu tancerki, przez zamienienie jej - a jakże – na miotłę.

Piękne „Bóg zapłać” muzyce za granie i życzenia, by się muzyka do nieba dostała. Śpiew na pożegnanie o górze, dolinie, wodzie… Trybszu. Leesikad - to rodzaj pnącej się po ziemi rośliny o czerwonych owocach. - Cisza jest częścią muzyki – mówi Józek Broda - Spróbujmy sobie wyobrazić Estonię, tę krainę, dzieci, rodziny… I pomaga naszej wyobraźni głębokim dźwiękiem okaryny. Dudy. Ich dźwięk zaprasza kolejne pary.

Wchodzą z różnych stron, jedne ustawiają się z boku, inne już tańczą. A nasz wzrok podąża za czarnymi czapkami chłopców, pięknymi przepaskami na głowach dziewcząt. Wciąż tylko dudy grają, a po scenie płyną okręgi. I stają. A między nimi pojedynczy chłopcy. Trzej. Przemykają, aż wrócą na miejsce. Znów kręgi. I trzy dziewczyny… Dwa kręgi. Większy w środku mniejszy. Ten mniejszy staje, w większym przeplatają się dziewczęta i chłopcy. I kolejne kontredanse. A potem taniec w parach. A w dźwiękach coś znajomego? Jakby baba, co to miała koguta.

Byłoby identycznie, gdyby nie jeden wysoki dźwięk, jakby ten kogut estoński w tym miejscu zapiał nieco mocniej. Ciekawa zabawa. Dziewczęta stają jedna za drugą, bardzo blisko. Śpiewają, chłopak zaczepia niektóre, aż wywiązuje się dialog między nim, a pierwszą, najstarsza dziewczyną. Chłopak po chwili próbuje złapać najmniejszą, inne jej bronią. Nieskutecznie. A w tej zabawie, jak i innych widać, że wynik nie jest oczywisty, że one w dużej mierze są improwizowane. Dokładnie tak, jak powinno być na tym Festiwalu.

Przed chwilą królowała na scenie czerwień. Teraz czerń i biel, bo to chłopcy tańczą taniec, gdzie jest dużo przytupów, klaskania, uderzania biodrami o biodra. Dziewczęta, każda z dwoma kijami. W czwórkach najpierw, jakby ostrzenie kijem kija. Potem kładą na krzyż i tańczą, by nie stanąć. We wszystko wchodzi powoli wąż chłopaków. Przeszkadzają, i w końcu zajmują scenę. I kije. Idą jak starcy. Ale teraz z kolei niektóre dziewczęta przeszkadzają. I oni sami się zaczepiają, próbują wybić sobie kije.

W trakcie - krótki solowy występ dziewczyny grającej na cytrze. A oprócz tego instrumentu - skrzypce, dudy, cytra, garmoszka. Tak niedaleko, o kilka bliskich granic, o morze, niewielkie, a jak wiele egzotyki, tajemnicy w tym, co prezentują młodzi Estończycy. A prezentują po raz pierwszy na Święcie Dzieci Gór. Oczywiście, znalazłoby się kilka motywów muzycznych czy takich samych kroków, podobnych figur.

Obecne w wielu folklorach kółeczka, klaskanie, proste podskoki, ale całość ujęta w formę zaskakującą i – jak twierdzi kierownictwo zespołów – sięgającą źródeł XIX-wiecznych. Mam nadzieję, że choć pierwszy, to jednak nie ostatni występ estońskiego zespołu na scenie Święta Dzieci Gór. Publiczność ciepłym przyjęciem też się postarała, żeby młodzi artyści z nadbałtyckiego kraju chcieli tu wrócić. (Kamiul Cyganik Fot. Piotr Droździk)







Dziękujemy za przesłanie błędu