Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
30/11/2019 - 10:50

Lepszy król idiota, czy rewolucja – czyli Natura non facit saltus

Dr Grzegorz Malinowski, w kolejnym materiale z cyklu: Jak nie być frajerem, czyli ekonomia niepewności (8) na łamach miesięcznika "Sądeczanin". Tekst pochodzi z listopadowego wydania.

Przypomnijmy, że zasadniczym tematem naszych rozważań jest pytanie, „czy lepsze są rządy króla – idioty, czy rewolucja?” A przyczyną, której ostatnie dwa teksty zawdzięczają istnienie, jest postawiony mi zarzut, że cenię sobie władanie królów, zarówno oświeconych, jak i idiotów.

W poprzednim tekście udowodniłem, że coś, co jest sprzeczne z logiką, wcale nie musi być gorsze od tego, co pozornie wydaje się bardziej racjonalne. Przykładem homeopatii posłużyłem się po to, ażeby pokazać, że coś nieracjonalnego może być racjonalne, jeśli tylko uwzględni się szerszą perspektywę. Zawężone pole widzenia to jedna z przyczyn frajerstwa, z którym staramy się tutaj walczyć. Wynika z tego, że król, którego określamy mianem idioty, idiotą może w rzeczywistości być, ale rewolucyjne obalenie go może oznaczać „wylanie dziecka z kąpielą”, gdyż prawdziwą wartość rzeczy, osób i instytucji poznajemy dopiero wtedy, gdy już ich nie ma.

Wróćmy więc do problemu króla. Otóż po pierwsze pragnę zwrócić uwagę na niesymetryczność pozycji. Stawiający mi zarzut przywiązania do monarchy (zastanego porządku) w swojej argumentacji skupi się na nieistniejącej przyszłości. Będzie o niej mówił uwodzicielsko i z pasją. Ja natomiast będę musiał się owym wizjom przeciwstawić, ale niekoniecznie dlatego, że stan aktualny jest dla mnie satysfakcjonujący, czyli, że pochwalam króla – idiotę, ale dlatego, że z trwogą i sceptycyzmem przyglądał się będę wizjom i poczynaniom rewolucyjnego reformatora.

Stąd właśnie bierze się argumentacyjna i intelektualna przewaga zapędów rewolucyjnych. Wszakże reformator – rewolucjonista ustawia się po stronie powszechnie akceptowanych ideałów (np. wolność, równość, braterstwo) i z tej pozycji przeprowadza atak. Z tego też względu myślenie rewolucyjne zdołało wytworzyć przekonanie o swej moralnej czystości pomimo tego, że w imię realizacji jego planów popełniano najgorsze zbrodnie, jakie zna historia.

A zatem, nawet gdyby król był idiotą, wolałbym przeczekać jego głupie rządy aniżeli prowadzić kraj w objęcia rewolucji. Dlaczego? Z dwóch powodów:

  • jestem nieufny względem wszelkich teorii i niepopartych doświadczeniem „papierowych projektów”;
  • jestem wielkim zwolennikiem zmian, ale niech będą to zmiany powolne.

Mój sceptycyzm jest wyrazem przyznawania priorytetu doświadczenia nad rozumem i przejawia się w podejrzliwości względem wszelkiej nowości niesprawdzonej upływem czasu, do wszelkiej spekulacji oderwanej od konkretu i zdradzającej brak doświadczenia. Podstawą mojego sceptycyzmu jest myślenie w kategoriach organicyzmu, czyli przekonania, że wspólnota polityczna (państwo) jest złożonym organizmem – ekosystemem, którego poszczególne części splata subtelna i unikalna sieć zależności. Takie składniki jak obyczaje, religia, demografia, prawo, geografia, ekonomia czy historia – to wszystko aspekty jednej, złożonej rzeczywistości.

Naruszenie jednego elementu powoduje daleko idące konsekwencje w funkcjonowaniu pozostałych elementów. Tymczasem wszelkie teorie „naukowe” dotyczące życia społecznego opisują niewielki fragment rzeczywistości, a próba gwałtownego przeobrażenia rzeczywistości, inspirowana tymi koncepcjami prowadzi zazwyczaj do zmaterializowania się „prawa niezamierzonych rezultatów”, które współczesna ekonomia określa mianem negatywnych efektów zewnętrznych.

Skutki takich modyfikacji są nieprzewidywalne i mogą być bardzo niebezpieczne, dlatego właśnie możliwość ich implementacji powinna spotkać się z postawą niechęci. Porządku społecznego nie można powoływać na zawołanie, ponieważ powstawanie społeczeństwa bardziej przypomina organiczny wzrost, aniżeli inżynierskie projektowanie.

Drugą przyczyną mojego sceptycyzmu jest wiara w konstruktywną moc czasu, a więc i historii, której przejawem jest skumulowana, zbiorowa mądrość. Pogląd ten jest bliski darwinizmowi, który także stwierdza, że aktualne rozwiązania występujące w świecie organicznym są wyrazem przystosowania się do środowiska naturalnego. Wprawdzie często owe przystosowania wydają się niedoskonałe, ale nawet współcześnie pomysły „udoskonalania natury” rodzą wiele wątpliwości w związku z możliwością pojawienia się nieprzewidywalnych, negatywnych skutków ubocznych.   

Kolejnym filarem, na którym opiera się moja preferencja króla – idioty jest wiara w gradualizm, a więc przekonanie, że zmiana powinna mieć charakter stopniowy, nie zaś rewolucyjny  (Natura non facit saltus­ – natura nie wykonuje skoków – jak to mawiał Leibniz). Powód jest dość oczywisty. Mianowicie zmiany mogą być dobre i złe. To czas najlepiej uwidacznia słabości wszelkich modyfikacji. Jeśli zmiany są powolne – wówczas jest możliwość odrzucenia zmian negatywnych oraz pozostawienia tych pozytywnych, no i zawsze można się cofnąć. Jeśli zaś dokonana zostaje rewolucja – wówczas nie dość, że nie da się odróżnić zmian pozytywnych od negatywnych, to w dodatku nie można wrócić do stanu poprzedniego.    

Gdyby więc o mnie chodziło, to wolałbym króla – idiotę niż rewolucję. Poza argumentami rozumowymi uzasadniającymi moje stanowisko jest także podłoże emocjonalne. Mianowicie strach. Otóż najzwyczajniej bałbym się potencjalnie druzgoczących następstw rewolucji. Lepiej jest jednak być wzgardzonym za zbytnią lękliwość, niż być zrujnowanym przez zadufane w sobie poczucie bezpieczeństwa.

Muszę jednak przyznać rację, że w pewnych sytuacjach – działanie o charakterze rewolucyjnym jest koniecznością. Jest tak zazwyczaj wówczas, gdy trwanie przy status quo prowadzi nas do nieuchronnej katastrofy. W takiej sytuacji wszelkie potencjalnie negatywne następstwa działania rewolucyjnego są ceną, jaką trzeba zapłacić za uniknięcie ruiny. Pytanie tylko, czy król idiota jest dobrym przykładem nieuchronnej katastrofy? Historia pokazuje, że królów idiotów było wielu….

Nie ulega także wątpliwości, że w niektórych sytuacjach ludzie mogą być doprowadzeni do takiej desperacji, że działania rewolucyjne wydają się jedyną drogą wyjścia. Jak to pisał Alexis de Tocqueville „ogniska płonące w mokrym lesie nie wzniecają pożaru. W suchym lesie nawet iskra wystarcza, by wzniecić płomień”.

I na koniec dodam, że większość z zaprezentowanych w tym tekście poglądów pochodzi od Edmunda Burke’a – XVIII – wiecznego, brytyjskiego filozofa i polityka, twórcy koncepcji nowoczesnego konserwatyzmu. Był on wielkim przeciwnikiem rewolucji francuskiej. A jego konserwatyzm tym różni się od ujmujących swym urokiem systemów (w rodzaju socjalizmu czy kapitalizmu), że nie formułuje żadnej wizji przyszłości, żadnej utopii powszechnej szczęśliwości i w związku z tym nie jest społecznie atrakcyjny. Jest bowiem teoretyczną obudową stwierdzenia, że jeśli coś działa, to nie należy tego naprawiać.

Grzegorz M. Malinowski  (sądeczanin, doktor nauk ekonomicznych, filozof. Wykładowca na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.)
Kontakt- [email protected]
TT- @grzesiek.mal







Dziękujemy za przesłanie błędu