Leszek Mazan: na litość Boską, uważajmy na muchy!
Tu wisiał kiedyś portret Najjaśniejszego Pana? – zapytał właściciela lokalu, znanego grubiania, pana Palivca.
- A wisiał, wisiał – przytaknął Palivec – ale muchy na niego srały, więc wyniosłem go na strych. Jeszcze ktoś zrobi głupią uwagę i nieszczęście gotowe…
Jak pisze Jarosław Haszek, za ten spostponowany portret Franciszka Józefa pan Palivec dostał dziesięć lat kryminału, które odsiedział powtarzając codziennie straszliwą przysięgę, że „on tym muchom nie daruje”. Wprawdzie były to muchy czeskie, nie polskie, ale ich okrutny czyn (historia jest autentyczna) powinien stanowić groźne memento również dla wszystkich dzisiejszych przywódców wszystkich państw. Historia bowiem lubi się powtarzać.
Oto kolejny przykład znad Wełtawy: w marcu 1953 roku w mauzoleum na praskim wzgórzu Żiżkow spoczęły w szklanej trumnie zabalsamowane zwłoki pierwszego komunistycznego prezydenta Czechosłowacji, przewodniczącego KPC, Klementa Gottvalda zwanego „Klemą”. Opiekę miały podobno jeszcze lepszą niż mumia na Placu Czerwonym. I oto pewnego razu, gdy – jak pisał poeta – nad zwłokami „lud roboczy sztandary pochylał i w nabożnym skupieniu nisko chylił głowę” – spod szklanego, sterylnie czystego wieka trumny rozległo się złowrogie bzyczenie: bzzzzz… bzzzz...Mucha!
Pół wieku później dotarłem do człowieka z pocztu sztandarowego. – Na samo wspomnienie jeszcze dziś się pocę… Słysząc głos, a nie widząc owada, byłem święcie przekonany, że to stary Klema puszcza w trumnie bąka…
Muchę aresztowali i dostarczyli do więzienia na Pankracu funkcjonariusze SB (Bezpieczeństwa Państwowego). Wróćmy jednak na własne podwórko. U nas, w Małopolsce, w Galicji, od czasu księstwa Wiślan, a może nawet wcześniej, nikomu - w przeciwieństwie do Warszawy - długi czas nie przychodziły do głowy ataki na konterfekta umiłowanych przywódców. Nikt „nie zrzucał portretów cara”, nikt nie rzucał w nich kałamarzem (no, najwyżej bombą).
Bodaj z dwoma tylko wyjątkami: tuż przed wojną w gimnazjum tarnowskim uczeń Władysław Wodnicki i czterech innych zbrodniarzy powiesiło Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa I „do góry nogami”. Mądrość polskiej dyrekcji pozwoliła im jednak uniknąć kary, ba – Wodnicki został później instruktorem harcerskim. Skauci nazywali go „druhem Bajdałą”. Jako „drużynowy, który jest wśród nas” trafił nawet do piosenki „Płonie ognisko i szumią knieje”.
28 października 1918 roku z okna Collegium Novum UJ oprawcy wyrzucili wiszący w auli wielki portret FJ I. Przechodnie płacząc cięli płótno na kawałki, całowali, zabierali na pamiątkę. Na ścianach miejsce FJ I zajęli w szkołach i urzędach na prawie 20 lat Piłsudski, Mościcki i Rydz-Śmigły. Po drugiej wojnie – ho, ho! - najpierw w klasach zagnieździło się Słońce Narodów - generalissimus Józef Wissarionowicz Stalin. Waz z nim powieszono Bieruta, któremu dodano do towarzystwa marszałka Konstantego Rokossowskiego (miał lekkiego zeza jednego oka, co wieść gminna tłumaczyła piciem herbaty z łyżeczką w szklance).
Potem zawiśli przewodniczący Rady Państwa: Zawadzki, Ochab, Spychalski, Jabłoński - wszyscy w sąsiedztwie najdłużej w Polsce panującego premiera Józefa Cyrankiewicza, a od Października ’56 również – na honorowym miejscu – wisiał wszędzie pierwszy sekretarz KC partii Władysław Gomułka. Po Marcu 1968 jego portrety pożegnała dziarska piosenka:
"Jedzie, jedzie wózek
Ma czerwone kółka
W wózku siedzi Józek
A ciągnie Gomułka
Ciągnie, Władziu, ciągnie
Aż mu spuchły jaja
Może nie dociągnąć
Do 1 Maja|"
Po Gomułce i Cyrankiewiczu nikt już naszych pierwszych sekretarzy, przewodniczących RP, prezydentów, premierów i marszałków szkołach i urzędach nie wieszał: Gierek surowo zabronił, zakaz podtrzymał Jaruzelski i kolejni prezydenci. Czemu? Ha, żeby ta kto wiedział. Podejrzewam, że nie chcieli narażać swych majestatów na drwinki złych ludzi. Inną motywację podał mi prezydent Aleksander Kwaśniewski. Pytany, czy zgodziłby się na swe portrety na ścianach lekko zbladł: - Nigdy! Nie chcę, żeby mój portret spotkała taka przygoda jaką przeżył pewien austriacki polityk w praskiej gospodzie!
Kwaśniewski bał się, oczywiście, much. On, najwyższy zwierzchnik polskich sił zbrojnych! Dodał tylko, że Lech Wałęsa planował urządzenie w Belwederze galerii byłych prezydentów. Zrezygnował, najprawdopodobniej ze względu na jego chronologiczne sąsiedztwo.
W ostatniej kampanii prezydenckiej niestety brakło dyskusji na temat przyszłego wyposażenia (lub wprost przeciwnie) szkół i urzędów w portrety Głowy Państwa. Niebezpieczeństwo ze strony much istnieje nadal, ale można je zmniejszyć stałą obecnością w lokalu wody z octem oraz uzbrojonego w packę i długą broń funkcjonariusza SOP. By nie nadepnąć na polityczną minę, trzeba jednak pamiętać o czymś ważniejszym: sprzedawane na wolnym rynku portrety ewentualnego nowego prezydenta MUSZĄ BYĆ DROŻSZE OD PORTRETÓW STAREGO. Muszą! Kto tego nie rozumie, nie może być politykiem!
Którą to przestrogę dedykuję – na wszelki wypadek - Panu Prezydentowi mojego Nowego Sącza. (Leszek Mazan, [email protected])