Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
03/09/2016 - 22:20

WARszawianka zamienia krynicki dworzec w teatr

Jeśli myślicie, że „Warszawianka” Stanisława Wyspiańskiego jest niesceniczna, to znaczy, że nie macie wyobraźni Szymona Budzyka i aktorów krakowskiego Teatru Odwróconego. Kryniczanie w scenerii nieczynnego dworca kolejowego obejrzeli zaskakujące, przede wszystkim formą, przedstawienie. Kolejne w niedzielę, zobaczcie, bo warto. Krynica może nie ma czynnego dworca kolejowego, nie ma teatru, ale ma za to pociąg do kultury.

Przed dwoma laty w Krynicy-Zdroju z inicjatywy aktorskiego małżeństwa Jerzego Króla i Oksany Szyjan-Król powstał profesjonalny teatr Studio K. Dwa przedstawienia, jakie udało się sympatycznej parze wystawić: „Mąż mojej żony” i „Emigranci”, zagrane zostały jednak w Nowym Sączu, w MCK SOKOŁ, bo aktorzy mieli problem ze znalezieniem sobie czterech kątów. I na tym się skończyły teatralne ambicje pod Górą Parkową.

Mało ktoś dziś pamięta, że na przełomie XIX i XX wieku w Krynicy działał Teatr Modrzewiowy, który zapraszał do siebie najznakomitszych artystów tamtych lat. Byli to m.in.: Aleksander Fredro, Maria Konopnicka, Adam Asnyk, Józef Ignacy Kraszewski, Jan Matejko, Wincenty Pol, Stanisław Wyspiański, Henryk Sienkiewicz, Aleksander Gierymski i Artur Grottger. Fakt ten przypomniała krakowska aktorka (urodzona w Krynicy) Karolina Fortuna. Tak powstał dofinansowany z Muzeum Historii Polski  oraz ze środków marszałkowskich projekt „Teatr Modrzewiowy – od/nowa”. Zwieńczeniem współpracy krakowskich artystów skupionych w Fundacji Sz(t)uka Teatru była inscenizacja  „WARszawianki” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Szymona Budzyka (po „Nocy Listopadowej” to jego kolejna przygoda z Wyspiańskim) – przygotowana w holu dworca PKP przy ul. Ebersa 1.

Jak wystawić dramat, w którym gen. Józef Chłopicki wykłada kilkudziesięciozdaniowe kwestie wierszem? Po co w ogóle dziś sięgać po „Warszawiankę”?

– Teatr Wyspiańskiego to coś w rodzaju narodowego eksperymentu, tragicznej myśli narodowej z poezją uderzającą w nasze dusze. Wyspiański był wzburzonym modernistą swojej epoki, dziś brzmi jak snująca się muzyka naszych dziejów. Od rycerskiej pieśni przez Chopina po dobry polski jazz. To teatr umarłych i żywych, ponadpokoleniowy i ponadczasowy – zaznaczył w zapowiedzi spektaklu reżyser.

Ktoś, kto widział chociażby jego „Lalki” przygotowane w Teatrze Witkacego w Zakopanem, spodziewał się, że nie będzie to literackie przeczytanie dramatu, a Szymon Budzyk miłośnik „Czystej Formy” w teatrze czymś zaskoczy. Nie było rozczarowania. „WARszawiankę” ogląda się z przyjemnością i niepokojem. Minimalistyczna dekoracja i rozwiązania formalne czynią tekst Wyspiańskiego bardzo atrakcyjnym. Magnacki dworek wygląda jak amatorska siłownia, w której Chłopicki (Andrzej Rozmus) ćwiczy boks przed walką. Jego prostota miesza się z wysublimowanym językiem, honor z obłudą (jest trochę groteskowy jak z Witkacego). Ma coś z osiłka, który mobilizuje się przed ustawką. Jest zawiedziony, że na dyktatora Powstania Listopadowego wybrano Michała Radziwiłła. Nie chce wspomóc wodza choćby dobrą radą, o czym dyskutuje ze Skrzyneckim (Wojciech Trela).

Wojna oglądana tu jest z perspektywy włączonego telewizora (to tak jak dziś). Oficerowie nic o niej nie wiedzą – kompromituje ich milczący stary wiarus (Jerzy Trela – w formie video), który wraca zakrwawiony z pola bitwy – tam ludzie wciąż jeszcze wierzą w zwycięstwo – tu... nie. Tymczasem bohaterowie rozprawiają się z własnymi i narodowymi demonami. Mówią o dawnej potędze, o wielkich wodzach, ale bardziej odnaleźliby się jako literaci niż żołnierze (z różą w lufie karabinu). Meldunki z pola bitwy to metry zakrwawianych bandaży, które zwija młody oficer (Mateusz Paluch). Bohaterowie szukają wiary i nadziei – grana jest Etiuda Rewolucyjna Chopina (utwór tak naprawdę powstał po klęsce Powstania Listopadowego!), zmagają z przybierającą formę narodowej zmory, niemocą (można by to słowo napisać nawet wersalikami).

Budzyk w „WARszawiance” rozwija udział dwóch bohaterek: Marii (Beata Śliwińska) i Anny (Karolina Fortuna), również w formie kabaretu, oraz chóru (w tej roli kryniccy wolontariusze) z czego, może nawet i na przekór, z tej nietypowej lekcji patriotyzmu wyłania się pacyfistyczne przesłanie. Tak jakby chór Matek Polek z zakrwawionymi bandażami zamiast „Warszawianki” miał na koniec zaśpiewać... „Let's the sunshine”.

(JB), fot. JB - [email protected]

WARszawianka, fot. Janusz Bobrek










Dziękujemy za przesłanie błędu