Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
30/05/2020 - 20:50

Wszyscy jesteśmy frajerami! Koronawirus uczy nas asymetrii (10)

Z cyklu “Jak nie być frajerem?”: O konsekwencjach epidemii koronawirusa będzie się mówiło jeszcze długo, a to dlatego, że jego wpływ na wiele wymiarów naszego życia (łańcuchy dostaw, edukacja, bezpieczeństwo, relacje międzyludzkie, życie religijne i wiele, wiele innych) wydaje się bardzo głęboki.


Głównym przesłaniem mojego cyklu jest odpowiedź na pytanie „jak nie być frajerem?”, więc wprawdzie aż się palce palą do napisania czegoś o scenariuszach walki z bakcylem, lub o perspektywach dla Polski i świata po koronawirusie, to jednak nie ulegnę pokusie i będę konsekwentnie trzymał się problematyki podejmowania decyzji w warunkach niepewności. Gdyby jednak ktoś miał poczuć zawód z tego powodu, to na wszelki wypadek „zahaczę” o koronawirusa.

Zacznę od powtórzenia definicji frajera. Otóż frajer to ktoś, kto DZIAŁA w oparciu o pewną teorię, koncepcję lub model naukowy, która z czasem okazuje się błędna lub niekompletna, i koniec końców – szkodliwa dla działającego. Odnosząc się do tego problemu, bardzo wiele już napisałem o niepewności, o niepewności naukowej, o ryzyku i o błędach decyzyjnych podejmowanych pod sztandarem niewłaściwie pojmowanej „nauki”. Podstawowym elementem prezentowanego przeze mnie światopoglądu jest przekonanie o tym, że żyjemy w świecie, którego tak do końca nie rozumiemy, który cały czas nas zaskakuje, i który bardzo często próbujemy wtłoczyć w sztywne ramy jakiejś mniej lub bardziej naukowej koncepcji, mającej uczynić go zrozumiałym i przewidywalnym. Można powiedzieć, że w swej istocie „problem frajera” to swoisty apel o porzucenie pychy – zwłaszcza tej, która przybiera postać naukowej arogancji, i o refleksję nad tym, jak działać w rzeczywistości, której nie znamy.

Nadszedł jednak taki moment, kiedy muszę Państwu wyjawić pewien sekret. Mianowicie nie da się nie być frajerem! Każdego dnia podejmujemy bardzo wiele różnych decyzji. Jedne są błahe, inne ważniejsze, jedne są związane z efektem natychmiastowym, a na efekty innych trzeba czekać nieraz latami (np. następstwa decyzji związanych z odżywianiem czy paleniem papierosów). Jedne decyzje podejmujemy intuicyjnie, niejako automatycznie, a inne poprzedzone są głębszym namysłem. Pewne decyzje związane są z naszym wykształceniem i doświadczeniem zawodowym, a inne motywowane są raczej czynnikami o innym charakterze, na przykład zaufaniem do drugiej osoby czy wiarą religijną.    

Nasze życie składa się zatem z niemal niepoliczalnej ilości decyzji. Tylko niektóre z nich jesteśmy w stanie z perspektywy czasu ocenić jako dobre lub złe, udane bądź chybione, właściwe lub błędne. To właśnie wśród tych złych, błędnych i nieudanych decyzji zamieszkują decyzje, które w ramach systematyki niniejszego cyklu zostały zaklasyfikowane jako „frajerskie”.

Wprawdzie robię, co mogę, w kwestii demaskowania mechanizmów odpowiedzialnych za to, że stajemy się frajerami, to jednak mam świadomość, iż w tak wielkim gąszczu decyzji po prostu nie da się od czasu do czasu wyjść na frajera.

Kiedyś zdarzyło mi się kupić akcje pewnej spółki. Zakupu dokonałem, ponieważ kilka niezależnych ośrodków analitycznych prognozowało owemu przedsiębiorstwu świetlaną przyszłość, a w dodatku pewne okoliczności makroekonomiczne wskazywały na to, że branża, w której rzeczona spółka działała, mogła spodziewać się wysokich zysków. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Kilka tygodni później wartość moich akcji zaczęła mocno spadać. Po roku akcje straciły ponad 18 procent wartości. W praktyce oznaczało to dla mnie stratę około 5 tysięcy złotych. Zgodnie z powyższą definicją – wyszedłem na frajera.

Lata temu mój tata kupował nowy telewizor do domu. Chciał kupić coś porządnego, żeby starczyło na długo (ahh to romantyczne, oszczędne podejście naszych rodziców – jakże odległe od współczesnej filozofii „kup, wywal i kup nowe”). Pamiętam grymas bólu na jego twarzy, kiedy płacił duże pieniądze za coś, co było „najnowszą technologią”, z największą ilością bajerów i z „ogromnym potencjałem”. Czas boleśnie zweryfikował ten zakup. Okazało się, że rozwiązania technologiczne poszły w zupełnie innym kierunku, w wyniku czego telewizor nie był kompatybilny z większością sprzętów do niego podłączanych (antena satelitarna, odtwarzacze dvd itp.), każdy serwisant i każdy monter rozpoczynał swoje oględziny mantrą „teraz już się nie stosuje takich rozwiązań”. W ten oto sposób tata został frajerem.

I jeszcze jeden przykład. Dotyczy on pojawiającego się często w moich tekstach Edmunda Burke’a – słynnego myśliciela, brytyjskiego parlamentarzysty i twórcy koncepcji „nowoczesnego konserwatyzmu”. W latach 60-tych osiemnastego wieku – kariera Burke’a znajdowała się na fali wznoszącej. Był członkiem parlamentu, a jego twórczość cieszyła się coraz większą popularnością. Na fali życiowego optymizmu, a także dzięki licznym znajomościom wśród „ekspertów” związanych z ówczesnym rynkiem finansowym – Burke chcąc pomnażać swój kapitał, zaczął inwestować w akcje Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.

W dodatku czynił to z wykorzystaniem tak zwanego „lewara”, czyli dźwigni finansowej. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię słowami popularnej platformy inwestycyjnej (która biorąc pod uwagę kontekst tej wypowiedzi, zapewne nie będzie mi miała za złe tego, że nie podam źródła cytatu) „inwestowanie z lewarem – daje Ci możliwość generowania dużych zysków przy początkowym zaangażowaniu niewielkiego kapitału. Oznacza to, że jeśli rynek porusza się na Twoją korzyść, Twój zysk może być dużo wyższy niż w przypadku tradycyjnych inwestycji”. Jeżeli szanowny Czytelniku miałeś do czynienia z moimi wcześniejszymi tekstami, to odruchowo powinien się w Tobie uaktywnić „detektor frajerstwa”, który zacznie bombardować Twój zdrowy rozsądek konkretną wątpliwością. Przybiera ona postać wątpliwości „Czyli, jeżeli rynek porusza się nie na moją korzyść, to moja strata może być dużo wyższa niż w przypadku tradycyjnych inwestycji?”

Edmund Burke nie był naiwniakiem. Zapewne zdawał sobie sprawę z ryzyka związanego z posługiwania się dźwignią finansową. Jednak w owym czasie wyparł zdroworozsądkowe wątpliwości i postanowił zaufać „ekspertom”. Na początku wszystko przebiegało zgodnie z planem (zwykle tak jest) – akcje przynosiły zysk, kusząc tym samym naszego bohatera do zwiększenia zaangażowania kapitałowego i do zwiększenia dźwigni finansowej. Jednak kilka lat później fortuna pokazała swoje okrutne oblicze. Tak zwany Wielki Głód Bengalski okazał się nieszczęściem nie tylko dla Hindusów, ale także dla optymistycznie nastawionych inwestorów z Europy.  Wartość akcji spółki zaczęła gwałtownie spadać. 

Dźwignia finansowa przeobraziła się z instrumentu generującego „ponadprzeciętne zyski” w zabójcze narzędzie kreujące „ponadprzeciętne straty”. W konsekwencji – Burke nie tylko stracił cały zainwestowany kapitał, lecz także ogromnie się zadłużył. Wpadł w tarapaty finansowe, które ciągnęły się za nim przez całe życie. Jego sytuację dobrze oddaje fakt, że gdyby nie immunitet związany z piastowaną funkcją parlamentarzysty, wszystko co posiada, zostałoby poddane egzekucji komorniczej. Z tą świadomością funkcjonował niemal do końca swoich dni. Burke naiwniakiem nie był, ale wyszedł na frajera.

Powyższe przykłady nie są dobrane przypadkowo. Zastanówmy się bowiem jaka jest różnica pomiędzy „frajerstwem” poszczególnych ilustracji. Wspólnym mianownikiem wszystkich trzech historii jest podjęcie określonych działań na podstawie jakiegoś rodzaju „wiedzy eksperckiej”. Jednak tym, co odróżnia poszczególne opowiadania, jest ciężar konsekwencji związanych z niefortunną decyzją. Ja straciłem 5 tysięcy złotych. Mój tata mocno przepłacił za telewizor, zaś Burke znalazł się w spirali zadłużenia. W moim przypadku – stratę związaną z nietrafioną inwestycją pokryły zyski z innych inwestycji. Mój tata zapewne nawet nie pamięta tej historii. Tymczasem Burke miał problem do końca życia.

W ten oto sposób docieramy do zagadnienia asymetrii. O jaką asymetrię chodzi? W medycynie o asymetrii mówi się na przykład wówczas, gdy lewe płuco jest większe od prawego, lub gdy prawa nerka jest wyżej od lewej. W ekonomii pojęcia „asymetria” używa się zazwyczaj w kontekście tak zwanej „asymetrii informacji”, która pojawia się wtedy, gdy jedna strona transakcji dysponuje większą ilością informacji od drugiej strony. Z kolei w statystyce asymetria dotyczy tego, czy dane są równomiernie rozłożone po obu stronach średniej.

Widzimy zatem, że niezależnie od dyscypliny – asymetria oznacza pewną nierówność, nierównomierność lub dysproporcję. W kontekście interesującego nas – mądrego podejmowania decyzji, pojęcie asymetrii pojawia się w kontekście potencjału zysków i strat.  

Zwróćmy uwagę na fakt, że wszystkie trzy przykłady stanowią opisy frajerstwa. Ale o ile w dwóch przypadkach mieliśmy do czynienia z niskim potencjałem strat, o tyle przykład trzeci sugeruje sytuację, w której potencjał straty jest olbrzymi. Strata kilku tysięcy złotych czy nietrafiony zakup to lekcja na przyszłość. Z perspektywy czasu patrzy się na nią z humorem. Uwikłanie się w ciągle narastający dług to problem, który może nas wykończyć.

Zacząłem od stwierdzenia, że należy pogodzić się z faktem, iż wszyscy od czasu do czasu podejmujemy frajerskie decyzje. W życiu chodzi jednak o to, ażeby na frajera wychodzić w sprawach błahych, a nie w sprawach wielkiej wagi.

 Często moich rozmówców raczę informacją, że bardzo lubię, gdy moja mała córeczka obije sobie głowę, nabije sobie siniaka, lub nabawi się jakiegoś zadrapania. Zwykle w takich okolicznościach mój interlokutor raczy mnie jednym z tych spojrzeń, które bez pomocy słów powoduje, że w przestrzeni komunikacyjnej pojawia się pytanie „czy ten facet ma równo pod sufitem?”. Jest to efekt zamierzony i przemyślany. Źródłem radości wywoływanej tym, że moja córka wchodzi w bolesną interakcję z otaczającą rzeczywistością, jest to, że każde takie zdarzenie niesie z sobą duży ładunek informacyjny. Wszakże każdy bolesny epizod życia dziecka niesie z sobą ukryte pouczenie, że „następnym razem w takich a takich okolicznościach postępuj (albo raczej NIE postępuj) w taki a taki sposób”. Jest to zatem swoista forma komunikacji środowiska naturalnego z młodym człowiekiem – zamiast książek, pouczeń, kazań czy wykładów,  wystarczy kilka siniaków.

Nie mam jednak skłonności sadystycznych. Skrupulatnie bowiem stosuję się do asymetrycznej reguły, która podpowiada mi, że dziecko powinno popełniać wiele małych błędów, ale za to mało dużych. Małe błędy – małe siniaki uczą sztuki wyboru. Duże błędy – mogą zabić lub trwale uszkodzić. Dużych błędów nie chcemy. I dlatego właśnie gdy widzę, że próbująca wyprostować się pod stołem dziewczynka niechybnie uderzy się w głowę – w myślach przygotowuję treść pouczenia i pociechy, natomiast gdy widzę, że dziecko sięga do garnka z wrzątkiem – pędzę bez opamiętania w jego kierunku.

W ten oto sposób dochodzimy do reguły asymetrii, która sugeruje nam podejmowanie decyzji w taki sposób, aby potencjał zysku był wyższy, niż potencjał strat. Innymi słowy, trzeba działać tak, aby mieć więcej do zyskania niż do stracenia. A jeśli nie wiemy, ile mamy do zyskania lub stracenia, to wystarczy skoncentrować się na ograniczeniu potencjału strat. Tylko tyle i aż tyle.

W rozważanych wyżej przypadkach – i ja i mój tata popełniliśmy małe błędy, które z perspektywy czasu okazały się zwykłymi siniakami i dobrą lekcją rzeczywistości. Natomiast Burke popełnił duży błąd. Wprawdzie ten błąd wiele go nauczył, ale za to trwale zdewastował mu życie, i gdyby przytrafił się osobie mniej wybitnej – mógłby ją sprowadzić na samo dno.

Z tych rozważań wynika nie tylko to, że od czasu do czasu wszyscy jesteśmy frajerami, ale wręcz, że wszyscy powinniśmy chcieć być frajerami! Róbmy jednak co w naszej mocy, żeby być frajerami w małych sprawach! Bo małe błędy to najlepsza edukacja!

Zapewne szanowny Czytelniku od dłuższego czasu zadajesz sobie pytanie – jaki może być związek tych rozważań z koronawirusem? Otóż taki, że gdybym chciał stworzyć jakieś vademecum, lub case study odzwierciedlające niemal w całości problematykę podejmowaną w niniejszym cyklu, to nic lepszego nie mogło mi się trafić od koronawirusa. To właśnie przebieg konfrontacji z tą drobną cząstką zakaźną najlepiej, a jednocześnie najbrutalniej pokazuje:

  • Czym jest niepewność – zwłaszcza tak zwana „naukowa niepewność”;
  • Na czym polega problem frajera;
  • Jak bardzo istotne jest rozeznanie potencjału zysków i strat.

Aby moimi przemyśleniami na ten temat nie zapełnić całego „Sądeczanina”, postaram się omówić tą kwestię hasłowo.

Zakupy. Wraz z pojawieniem się w Polsce pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem, ludzie ruszyli na zakupy. Zaczęły znikać środki dezynfekcyjne, maseczki, rękawiczki, a następnie artykuły spożywcze o długim terminie ważności. Co prawda rzesze „ekspertów” wygrzewały się w świetle jupiterów i kamer telewizyjnych przekonując, że wirus nie spowoduje większej destabilizacji na rynku, a nawet jeśli, to będzie ona krótkotrwała”. Jednak ludzie (zwłaszcza) starsi wiedzieli swoje.

Intuicyjnie wyczuwali potencjał zysków i potencjał strat. Wiedzieli, że zapas mydła antybakteryjnego, kaszy czy makaronu i tak zużyją, więc lepiej mieć tego trochę więcej. Te zwiększone zakupy spotkały się z ironicznymi komentarzami uczonych „ekspertów” (zwłaszcza ekonomistów), którzy przekonywali, że takie działania nie są racjonalne. Swoją drogą – jestem ciekawy, na jakiej podstawie ekonomista określa zakupy na zapas mianem nieracjonalnych w sytuacji, gdy przedmiotem zakupu są artykuły o długim terminie ważności, a rzeczywistość finansowa jest taka, iż wartość środków przetrzymywanych na kontach bankowych rośnie znacznie wolniej od cen w sklepach.

Ponadto, skąd ekonomista wie, że robiący zakupy obawiali się najbardziej akurat tego, iż pewnych produktów zabraknie? Gdyby bowiem ludźmi powodował strach przed niedoborem makaronu, czy ryżu – to rzeczywiście, rozwój wydarzeń pokazał, że ich obawy nie były uzasadnione. Ale na całą sprawę można też patrzeć przez pryzmat kolejek w sklepach. Może konsumenci obawiali się najbardziej stania w długich kolejkach sklepowych? Z tego punktu widzenia – mieli rację! Abstrahując od tych zagwozdek, należy stwierdzić, że upływający czas pokazał, iż to „eksperci” nie mieli racji. Wirus do Polski dotarł, wywołał kolejki w sklepach i sprawił, że pewnych artykułów do dziś nie ma. Osoby, które zrobiły zapasy, ograniczyły potencjał strat, ich ekspozycja na ryzyko się zmniejszyła.  

Maseczki. Cała moja wiedza, umiejętność perswazji i dostęp do środków publicznego przekazu nie byłyby w stanie uświadomić, czym jest „naukowa niepewność” i „problem frajera” tak skutecznie, jak zrobił to koronawirus. Wiemy, że sprawa jest prosta i sprowadza się do tego, że wiedza naukowa ewoluuje w czasie. Opieranie się na „najbardziej aktualnych” doniesieniach naukowych jest sensowne, ale może być groźne. Z czasem może bowiem okazać się, że to, co dziś zwiemy „aktualną wiedzą” zostanie zdezaktualizowane, a to, co dziś naukowcy uważają za pożyteczne, może jutro zostać uznane za szkodliwe. Nauka tak już ma i tyle.

Na przestrzeni zaledwie paru miesięcy organizacja zrzeszająca największych ekspertów od spraw zdrowia – World Health Organization – wydała niezliczoną ilość sprzecznych komunikatów na temat maseczek. Najpierw utrzymywano, że nie trzeba ich nosić. Potem, że ich noszenie może być wręcz niebezpieczne. Zaczęto także argumentować, że nie ma dowodów na skuteczność maseczek. Następnie pojawiły się opinie, że pewne maseczki są lepsze, a inne gorsze. Po jakimś czasie stwierdzono, że wszystko zależy od tego, jaka jest odległość między ludźmi, i że w ciasnych pomieszczeniach lepiej jest nosić maski. W końcu wreszcie świat nauki wpatrując się w dane wskazujące na wyraźnie (statystycznie istotne) szybsze ujarzmianie wirusa w krajach, gdzie stosowanie maseczek uznaje się za obowiązkowe – poddał się i ogłosił, że stosowanie maseczek ma sens.

Warto zwrócić uwagę, że dla niektórych od samego początku ta dyskusja „zalatywała frajerstwem” i postanowili na wszelki wypadek zaopatrzyć się w maski (często narażając się tym samym na bycie określonym przez rozmaitych ekspertów mianem „nieracjonalnych”). Nie powodowały nimi wcale jakieś wyszukane teorie naukowe, ale proste wyczucie potencjału zysków i strat. Po prostu w głębi duszy stwierdzali, że lepiej jest pomylić się, i niepotrzebnie nosić maseczkę, niż pomylić się i nie nosić maseczki!!!

Gdyby za kilka lat okazało się, że noszenie maseczek było niepotrzebne, wówczas, ktoś, kto je nosił, uświadomi sobie, że niepotrzebnie wydawał pieniądze na ten idiotyczny element garderoby. Ten błąd nie będzie miał jednak poważnych konsekwencji. Jeżeli jednak ktoś od początku uzależniał noszenie maseczki od opinii WHO, i uparcie twierdził, że „nie ma naukowych dowodów na skuteczność maseczek”, to jego ewentualna pomyłka może się wiązać z poważnymi, potencjalnie bardzo niebezpiecznymi konsekwencjami (złapanie wirusa, rozprzestrzenianie koronawirusa).

Przykład maseczek uświadamia, że w starciu z niepewnością lepiej jest się pomylić, będąc zbyt ostrożnym, niż się pomylić będąc nieostrożnym. Ludzie noszą maski nie dlatego, że WIEDZĄ, jak rozprzestrzenia się koronawirus, ale dlatego,że NIE WIEDZĄ, jak przenosi się koronawirus! Może nie być dowodu na to, że maski są skuteczne, ale nie ma też dowodu na to, że są nieskuteczne, a to nie jest to samo.

Odporność stadna. Na koronawirusa różne kraje reagowały w różny sposób. Jedne wykazywały mniejszą panikę, a inne większą. Jednak do kronik opisujących „problem frajera” powinna trafić strategia walki z koronawirusem wdrażana przez Wielką Brytanię. Otóż elity polityczne tego kraju na koronawirusa odpowiedziały….lekceważeniem. Warto jednak podkreślić, że nie był to ten sam rodzaj lekceważenia, z jakim początkowo do tego problemu podchodzili decydenci innych krajów (na przykład prezydent USA) – było to bowiem lekceważenie świadome, motywowane naukowo.

Decydentom brytyjskim bardzo spodobała się wizja osiągnięcia przez kraj tak zwanej odporności stadnej, którą w sytuacji braku szczepionek osiąga się zwykle poprzez zarażenie odpowiednio dużej części populacji. Odporność stadna to stan charakteryzujący się tym, że jest wystarczająco dużo osób odpornych na wirusa. Stan taki politycy chcieli osiągnąć poprzez niewprowadzanie żadnych restrykcji i poprzestanie na stosowaniu tak zwanej koncepcji nudge’owania (niezbyt szczęśliwe tłumaczenie to „koncepcja impulsu”). Podejście to zostało wypracowane przez „ekspertów” zajmujących się psychologią i ekonomią behawioralną, na podstawie której dowodzili, że rządy nie powinny narzucać twardych restrykcji, tylko poprzestać na łagodnym stymulowaniu obywateli do podejmowania decyzji o charakterze ostrożnościowym (częste mycie rąk, niewychodzenie z domu itp.).

Zaiste rząd brytyjski wyposażył się w znakomitą teorię, i otoczony naukowcami, z charakterystyczną pewnością siebie przyglądał się sytuacji. Rozwój wydarzeń jednak okazał się, delikatnie mówiąc niepomyślny. Z czasem okazało się, że wirus ma znacznie wyższą zjadliwość, niż pierwotnie uważano, a co za tym idzie – nabycie odporności stadnej może się wiązać z ofiarami liczonymi w dziesiątkach lub nawet setkach tysięcy. Co więcej, okazało się, że „impulsy” stosowane przez rząd – Brytyjczycy mieli głęboko w …..poważaniu, i najzwyczajniej w świecie cieszyli się wiosną, spędzając czas poza domem.

W krótkim czasie decydenci musieli przełknąć gorzką pigułkę o nazwie „frajer” (zwróćcie Państwo uwagę, jak doskonale ich dokonania wpisują się w definicję „frajera”!) i szybko teorię nudge’u zastąpili rygorystycznymi obostrzeniami.

Bail-outy. Wraz z nieuchronną transmisją koronawirusa do realnej gospodarki będziemy świadkami asymetrii innego typu. Jedną z nich mogliśmy zaobserwować jeszcze w marcu. Liniom lotniczym Easy Jet w oczy zajrzała groźba bankructwa. Na ratunek musiał (kwestia dyskusyjna czy rzeczywiście musiał, ale pomińmy to) pospieszyć rząd brytyjski udzielając wsparcia na poziomie 600 milionów funtów (ponad 3 miliardy złotych). Zaraz po uzyskaniu pomocy, linie lotnicze wypłaciły 174 miliony funtów dywidendy dla inwestorów, z czego 60 milionów powędrowało do współzałożyciela linii – niejakiego Steliosa Haji-Ioannou.

Prawidłowość jest więc taka, że wszelkie zyski są prywatyzowane i wędrują do „najbardziej przedsiębiorczych”, natomiast, gdy tylko kierowanym przez nich firmom grozi upadek, nagle okazuje się, że przedsiębiorstwa te są „dobrem wspólnym”, że trzeba im pomóc i, że koszt tego przedsięwzięcia spadnie na podatnika. Zyski są prywatyzowane a długi nacjonalizowane.

Koronawirus demaskuje frajerskie zarządzanie pewnymi podmiotami – instytucjami i przedsiębiorstwami. Jednak jeśli frajer ma być frajerem i jeśli on, i wszyscy jego naśladowcy mają uczyć się na własnych błędach – niezbędne jest (zgodnie z definicją), żeby poniósł negatywne konsekwencje swojego działania. Problem polega na tym, że ktoś, kto podejmował duże ryzyko – teraz przerzuca koszty swoich decyzji na innych, a sam skrupulatnie pasożytuje na społeczeństwie. To moralnie niedopuszczalne. Gdyby Edmund Burke otrzymał zapomogę od skarbu państwa i zaspokojono by jego wierzycieli, to najprawdopodobniej zostałby rewolucjonistą, a nie konserwatystą.

Premia za ryzyko. Koronawirus pozwala dostrzec jeszcze jedną cechę otaczającej rzeczywistości. Możemy nie lubić elit rządzących, może irytować nas ich zarozumiałość, głupota czy nieporadność, możemy je postrzegać jako klasę próżniaczą, dla której dostęp do „koryta” stanowi istotę życia. Pod większością powyższych zarzutów zapewne podpisałby się niemal każdy obserwator życia publicznego, i to niezależnie od epoki historycznej. Jednak dopiero trzeba było koronawirusa, żeby zauważyć, że ludzie prominentni są wystawieni na znacznie większe ryzyko, niż ich wyborcy.

Wszystko zaczęło się od informacji, że papież Franciszek ma objawy przeziębienia. Wtedy właśnie katolicy z całego świata uświadomili sobie, że Watykan to Rzym, Rzym to Włochy, a Włochy to koronawirus! I przede wszystkim: że tryb życia papieża (audiencje, spotkania, uroczystości itp.) czyni go znacznie bardziej narażonym na zarażenie się wirusem od jakiegokolwiek innego kapłana. W tym przypadku skończyło się na strachu, ale niebawem koronawirusowi ulegli znani politycy. W Wielkiej Brytanii starcie z chorobą zaliczył sam premier tego kraju – Boris Johnson. Wirus nie oszczędził także rodziny królewskiej, na czele z księciem Karolem. Chorobie zaczęli ulegać politycy jak świat długi i szeroki. Także w Polsce. Kiedy my – obywatele w zaciszu własnych domów rozważaliśmy „za” i „przeciw” decyzji o wyjściu do sklepu, decydenci wszystkich krajów musieli wykazywać zdwojoną aktywność, odbywać całą masę spotkań, uczestniczyć w obradach itp. Ich ekspozycja na ryzyko była znacznie wyższa.

Żeby nie było, że się podlizuję rządzącym. W tak zwanych „normalnych czasach” naszą irytację wzbudza także inna kasta – kasta medyków. Ich chciwość jest częstym przedmiotem anegdot, a przekonanie o bogactwach, w jakie opływają lekarze, staje się częstym przedmiotem żartów. W tym przypadku koronawirus także pokazał drugą stronę tego medalu. Szybko okazało się, że lekarze nie mogą „pracować zdalnie” i, że muszą znajdować się na pierwszej linii frontu. Ich praca związana jest więc z narażaniem własnego życia. Od starożytności ten świat jest zaś tak poukładany, że ci, którzy więcej ryzykują – siedzą wyżej na drabinie społecznej i dochodowej. W ekonomii takie zjawisko określamy mianem „premii za ryzyko”.

Każdy z nas podejmuje frajerskie decyzje. Dbajmy o to, aby trzymać się zasady „dużo małych błędów, i mało dużych”. Okoliczności podejmowanych przez nas decyzji często charakteryzuje asymetria polegająca na niejednakowym potencjale zysków i strat. W ważnych decyzjach starajmy się mieć więcej do zyskania niż do stracenia. Zawsze ograniczajmy potencjał możliwych strat.

Grzegorz M. Malinowski
(Sądeczanin, doktor nauk ekonomicznych, filozof. Wykładowca na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.)
e-mail: [email protected]
TT – @grzesiek.mal







Dziękujemy za przesłanie błędu