Przyroda według Tabasza (101). Zimowy motyl
Przyleciały zwabione światłem nocnej lampy. I jak to ćmy. Potem przysnęły na ścianie domu, gdzie znalazłem je wczesnym rankiem. Zwyczajne, szarobure ćmy wielkości dwuzłotowej monety na które latem nawet bym nie spojrzał.
No właśnie: latem. Zaś w grudniu widok latających w doskonałej kondycji owadów, to rzecz godna uwagi. Owe ćmy to piędzik przedzimek. Nazwa wyjątkowo celnie oddaje niecodzienne obyczaje. Motyl pokazuje się na przełomie października i listopada. Będzie latał do pierwszych śniegów i solidniejszych mrozów. A dokładnie rzecz biorąc, latają wyłącznie panowie. Panie wyczekują adoratorów siedząc nisko na pniach owocowych drzew. Pozbawione skrzydeł w niczym nie przypominają motyli. Szczerze mówiąc są wyjątkowo mało urodziwe. Coś na pograniczu szkaradnego pająka i długonogiej pluskwy. Nie miałem okazji poznać osobiście, gdyż nigdy nie zdobyłem się na szukanie samic przedzimka z latarka w dłoni w zimne i wilgotne wieczory. Znam je wyłącznie z fotografii, co zupełnie mi wystarczy. Piędzik wymyślił znakomitą strategię życia. Praktycznie nie ma żadnych wrogów. Nie straszne mu owadożerne sikorki, bo te nocami sypiają. Nie padnie łupem nietoperzy i pająków, bo o tej porze roku już ich nie uświadczy. Jednym słowem sielanka za niewielką cenę, jaką jest rzadko spotykana odporność na niskie temperatury. Kiedyś motylek prześladował ogrodników. Pozbawione skrzydeł samiczki znosiły jaja w pobliżu pąków liściowych a wylęgłe wiosną gąsienice zjadały liście. Kiedyś, bo nowoczesna chemia mocno szkodnika przetrzebiła. Dzisiaj to już tylko ostatni ślad jesieni. Po piędziku zaczyna się prawdziwa zima.
Grzegorz Tabasz, przyrodnik