Sądecka baba za wyścigową kierownicą
Po tym spektakularnym debiucie, z dachowaniem na pierwszym zakręcie, nie przeszła pani chęć do samochodowych wyścigów?
Fascynacja wyścigami mi nie przeszła, ale po tej debiutanckiej klapie odpuściłam sobie na kilka lat. Skończyłam liceum, a potem zaczęłam studiować farmację. Oczywiście z zapamiętaniem jeździłam na wyścigi, ale tylko jako kibic.
Zawieszone na kołku marzenia czekały na odpowiednią chwilę?
Chyba musiały dojrzeć. Któregoś dnia pomyślałam, właściwie czemu nie miałabym spróbować. W czasie wakacji zrobiłam licencję wyścigową, wynajęłam fiata cinquecento i pojechałam na Słowację, gdzie odbywały się dwie rundy mistrzostw Polski w samochodowych wyścigach górskich. Ale nikomu z rodziny o tym nie powiedziałam.
Nawet tacie?
Nawet tacie. Chodziło o to, żeby to było tylko moje i w razie porażki, żeby nie było obciachu. Pojechałam z grupką znajomych, z nastawieniem, że być może dojdę do wniosku, że to sport nie dla mnie. Ale spróbować musiałam.
Z jakim skutkiem?
Wyjechałam pod górę, raz, drugi i trzeci i okazało się, że osiągam coraz lepszy czas i że coraz bardziej mi się to podoba. No i wsiąkłam w wyścigi samochodowe na całego.
W górskich wyścigach samochodowych niby nie różnicuje się zawodników ze względu na płeć, ale w tym środowisku kobieta to jednak trochę „obce ciało”. Musi pani przełamywać stereotyp baby za kierownicą?
Rzeczywiście kobiet uprawiających tę dyscyplinę jest bardzo mało. W zeszłym roku, jako jedyna startowałam w mistrzostwach Polski. W tym sezonie było nas kilka. Ale ze stereotypem „baby za kierownicą” nie jest tak źle. Mamy pozycję zwykłych zawodników. A panowie są bardzo mili. W tym roku zepsuł mi się samochód na wyścigu w Sopocie i moi sportowi rywale bardzo mi pomogli. Auta co prawda nie udało się ostateczne naprawić, ale to był przejaw prawdziwego koleżeństwa.
Zepsuty samochód …to taka naturalna chęć niesienia pomocy kobiecie. A co w sytuacjach, gdy pani z mężczyznami wygrywa?
Kiedy udaje mi się „objechać” moich męskich konkurentów, to przyznaję, nie są tym zachwyceni.
A jednak wystawia pani na cierpieniu męskie ego. Porażka z innym mężczyzną jest łatwiejsza do przełknięcia.
Z tym stereotypem „baby za kierownicą” moi sportowi rywale mierzą się na początku, kiedy pierwszy raz spotykają się z sytuacją, że muszą się ścigać z dziewczyną. Z czasem przechodzą nad tym do porządku dziennego.
Staje się pani ich „kolegą”?
Traktują mnie jak swojego, choć wiadomo, że podchodzą do mnie jak do dziewczyny, szczególnie, jeśli chodzi o stronę mechaniczną pojazdu.
A jednak wychodzą pewne słabości kobiecej natury.
Przyznaję, że aż tak jak moi koledzy „nie ogarniam” samochodu, choć pod tym względem nie jestem kompletną „blondynką”.