Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
12/02/2023 - 15:35

Leszek Zegzda wspomina czasy stanu wojennego. „Tej podroży nie zapomnę do końca życia”

- Podróż do domu, do Nowego Sącza z wieloma przystankami trwała bardzo długo. Szesnaście godzin. Zapamiętałem ją na zawsze. Z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na przygnębiającą atmosferę niepewności i lęku wyczuwaną wśród pasażerów, a po drugie z powodu potwornego bólu zęba, który mnie dopadł zaraz po wyruszeniu w drogę – pisze Zegzda w grudniowym kwartalniku.

W ostatnim kwartalniku „Sądeczanin HISTORIA” można przeczytać wiele wspomnień i rozmów na temat czasów „Solidarności” w stanie wojennym. Sięgając po to najważniejsze regionalne czasopismo historyczne nie sposób pominąć wspomnień Leszka Zegzdy.

- Pisać o stanie wojennym i 13 grudnia 40 lat później nie jest rzeczą łatwą. Niestety nie prowadziłem w tamtych czasach ani dzienniczka, ani notatek, a pamięć ludzka jest ułomna i zawodna. Łatwo poprzekręcać osoby i fakty, więc to co piszę jest zbiorem swobodnych wspomnień, a nie dokumentem opartym na zweryfikowanych i uporządkowanych faktach – zaznacza na wstępie Leszek Zegzda.

Przeżycia i odczucia powiązane z trudnym i ponurym okresem stanu wojennego mają swoje wielorakie uwarunkowania począwszy od korzeni rodzinnych, miejsca zamieszkania, rodzaju studiów, pracy zawodowej i doświadczeń osobistych.

W rodzinnym domu wyrastałem w klimacie antyustrojowym. Matka w trakcie II Wojny Światowej musiała uciekać ze wschodu, rodzina Zegzdów została wywieziona na Sybir. Mój Ojciec cudem powrócił z zesłania do Polski, reszta albo zmarła w trakcie wędrówki do Afryki z generałem Andersem (dziadek i brat Ojca w Uzbekistanie), albo osiadła na emigracji w Anglii i Argentynie (trzy siostry i babcia). Taki klimat rodzinny.

Początki moich doświadczeń w działalności opozycyjnej związane są z Ruchem Światło-Życie i tzw. oazami, gdzie osobiście spotkałem m.in. Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego czy Kazimierza Świtonia. Wybór Ojca Świętego Jana Pawła II i Jego pierwsza pielgrzymka do Polski, która dla nas, ludzi wychowanych w państwie socjalistycznym, była przełomowa, przesądziły o mojej decyzji, abym w 1979 roku podjął studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na wydziale teologicznym dla osób świeckich.

KUL przełomu lat 70-tych i 80-tych, to uczelnia absolutnie wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. KUL tamtych lat to jedyna wolna uczelnia od Łaby (granica miedzy NRD i RFN) do Władywostoku (punkt końcowy Kolei Transsyberyjskiej). Klimat tamtych kulowskich dni związanych z wyborem Jana Pawła II, sierpniowymi strajkami, karnawałem Solidarności, powstaniem NZS-u, wydawnictwami ksiąg zakazanych przez komunistyczną cenzurę był nieprawdopodobny.

Byliśmy oszołomieni powiewem wolności. Czuliśmy się jak wypuszczeni z dusznego pomieszczenia. Klimat entuzjazmu po otwarciu zaryglowanych na lata drzwi, po latach przenikniętych szarością i bylejakością pozostawił niezatarte znamię. Niezależność od władz państwowych, cenzury i obowiązującej ideologii, intelektualna otwartość na debatę publiczną w mojej Alma Mater, powołanie niezależnych instytucji i stowarzyszeń stworzyły mieszankę jedyną w swoim rodzaju.

Na KUL przyjeżdżali wszyscy kochający wolność. Odwiedzali nas wybitni myśliciele (np. Leszek Kołakowski), poeci (np. Czesław Miłosz), opozycjoniści (np. Adam Michnik). Wrzało jak w ulu. Niezapomniane Tygodnie Filozoficzne, Teologiczne, dysputy o Polsce. My, studenci tych lat, zachłystywaliśmy się nadmiarem przestrzeni wolności.

Czasem miałem wrażenie, że nie do końca kontrolujemy swoje emocje i dajemy się manipulować przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa w kierunku coraz większego chaosu. Funkcjonując w takim klimacie zaraz po podpisaniu Porozumień Sierpniowych i po zainicjowaniu powołania Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS) aktywnie włączyłem się w budowanie struktur tej organizacji.

W początkach działalności koncentrowałem się na kolportowaniu tzw. „bibuły” tak w Lublinie, jak i w moim rodzinnym Nowym Sączu i uczestniczyłem w różnych wydarzeniach polityczno-społeczno-kulturalnych. Kiedy na przełomie listopada i grudnia 1981 roku wybuchł strajk na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, zostałem wybrany jednym z dwóch wiceprzewodniczących Komitetu Strajkowego (drugim był Tomasz Mickiewicz, a przewodniczącym wykładowca docent Edward Zwolski).

W trakcie strajku wydawaliśmy „Informator Strajkowy KUL”. Współtworzyłem to pismo należąc do Zespołu Redakcyjnego. Strajk okupacyjny na KUL zakończył się 10 grudnia, dosłownie w przeddzień wprowadzenia stanu wojennego, w nieco dramatycznych okolicznościach. Na czym polegał dramatyzm i moja rola w tym doświadczeniu wymaga osobnego omówienia i bardziej dotyczy KUL-u niż Sądecczyzny.

W latach 1980-81 uczestniczyłem w wielu przedsięwzięciach, m.in. współtworzyłem bezdebitową gazetkę „Spotkania”, kabaret studencki i byłem aktywnym uczestnikiem wielu wykładów i debat o Katolickiej Nauce Społecznej na tzw. Ćwiertniówce. Do dziś trwają przyjaźnie zadzierzgnięte w tamtych studenckich czasach (ks. Mieczysław Puzewicz, Michał Drozdek, Adam Cichocki, prof. Tomasz Mickiewicz i wielu, wielu innych).

Ten wstęp opisujący klimat „karnawału solidarności” wydał mi się konieczny, by zrozumieć wstrząs związany z ogłoszeniem stanu wojennego. Ciemno, zimno, wozy opancerzone na ulicach miast, zapach gazu łzawiącego, godzina policyjna, dramatyczne strajki w zakładach pracy, gdzie zginęli ludzie (Kopalnia Wujek), wyłączone telefony, cenzurowane prywatne listy (mam ich kilka na pamiątkę), internowani działacze, jadowita propaganda, nielegalna działalność wydawnicza i kolportacyjna powiązana z ryzykiem aresztowania i długoletniego więzienia – to w telegraficznym skrócie atmosfera pierwszych dni stanu wojennego.

Było przygnębiająco. Na tym tle kilka słów własnej historii i osobistych doświadczeń. Po ogłoszeniu stanu wojennego chcąc uciec z Lublina (obawiałem się internowania) w niedzielę 13 grudnia wcześnie rano udałem się na stację kolejową i wsiadłem do pierwszego wyruszającego pociągu. Był do Przeworska. To nie w kierunku Nowego Sącza, ale poza Lublin.

Podróż do domu, do Nowego Sącza z wieloma przystankami trwała bardzo długo. Szesnaście godzin. Zapamiętałem ją na zawsze. Z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na przygnębiającą atmosferę niepewności i lęku wyczuwaną wśród pasażerów, a po drugie z powodu potwornego bólu zęba, który mnie dopadł zaraz po wyruszeniu w drogę. Trwał nieprzerwanie przez całą podróż, bez środków znieczulających.

W tamtą pamiętną niedzielę 14 grudnia nie było szans na jakąkolwiek pomoc medyczną. Ratunek przyszedł dopiero w poniedziałek w tzw. „przychodni kolejowej” w Nowym Sączu, gdzie pani doktor Jolanta Kieres usunęła ząb z komentarzem: „nawet rozkaz Jaruzelskiego nie powstrzyma mnie przed jego usunięciem”.

Pierwsze dni po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy zawieszono działalność wszystkich uczelni, przebywałem w domu i nawiązywałem ponownie sądeckie kontakty. Na Sylwestra, którego spędzałem razem ze swoją aktualną małżonką Lucyną w mieszkaniu w bloku przy ul. Żółkiewskiego, udekorowałem pokój znaczącą ilością haseł antykomunistycznych i antypartyjnych. To była moja bardzo prywatna manifestacja i kiedy ją zawieszałem, nawet nie przyszło mi do głowy, że za niespełna dwa tygodnie specjalnie sprowadzony esbecki fotograf będzie przez ponad dwie godziny dokumentował wystrój mojego pokoju.

A z wizytą esbecką było tak: 11 stycznia we wczesnych godzinach popołudniowych przyszedł do mnie Andrzej Szewczyk, kolega z ławy szkolnej, (brat śp. Redaktora Henryka Szewczyka) wraz z kolegą śp. Witoldem Berdychowskim (brat Zygmunta Berdychowskiego). Przynieśli do mnie w plecaku i dużej torbie znaczącą ilość nielegalnych wydawnictw bezdebitowych. Chcieli, abym ukrył te wszystkie wydawnictwa, gdyż w tym samym dniu rano został zatrzymany Henryk Szewczyk, ówczesny student, potem dziennikarz i znany redaktor m.in. „Sądeczanina”. Oczywiście zgodziłem się na przechowanie tych wartościowych książek i wydawnictw, bo i sam miałem niezłą biblioteczkę takich materiałów. Ukryliśmy to wszystko na strychu.

Dzień później, 12 stycznia 1982 roku o godzinie 6 rano, czterech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa wtargnęło do mojego mieszkania. Rozpoczęła się wielogodzinna rewizja. Chociaż nie mam bezpośrednich dowodów, to jednak jestem przekonany, że moi koledzy studenci, kiedy nieśli bibułę, byli po prostu śledzeni.

Moja dzielna Matka w trakcie przeprowadzanej rewizji prowokacyjnie pytała esbeków czy mają przyjemność w grzebaniu w bieliźnie damskiej przeszukując szafy. Pamiętam ich wściekłość. Schowane materiały SB odnalazło po wielu godzinach w mojej skrytce na strychu. Zostałem zatrzymany. Na SB przesłuchiwano mnie przez wiele godzin, spędziłem tam blisko dwie doby, a razem z Heńkiem zostaliśmy wywiezieni na tzw. dołek do Limanowej.

Po latach Heniu wspominał z uśmiechem, że w czasie przewożenia nas na dołek nawracaliśmy esbeka. Raczej nieskutecznie. SB domagało się ode mnie podpisania tzw. lojalki. Napisałem, że będę postępował w zgodzie z własnym sumieniem. Byli wściekli. Wrzeszczeli na mnie. Dzięki IPN po latach dowiedziałem się, że występowałem wraz z kolegami (m.in. ze śp. Redaktorem Henrykiem Szewczykiem, jego bratem Andrzejem i aktualnym wójtem Chełmca Bernardem Stawiarskim) w aktach operacyjnych SB pod kryptonimem „Żacy”.

Opis „zagrożenia” sporządzony przez esbeków, a podpisany przez naczelnika wydziału podpułkownika Bogdana Kasprzyka brzmiał tak:

„w toku działań operacyjnych zmierzających do zabezpieczenia środowiska młodzieży szkolnej i studenckiej (…) realizowanych w ramach sprawy obiektowej krypt. „Edukacja” uzyskano szereg danych wskazujących na możliwość istnienia na terenie Nowego Sącza nieformalnej grupy studentów różnych uczelni zaangażowanych w prowadzenie wrogiej działalności antysocjalistycznej. Zgodnie z uzyskanymi informacjami studenci mieliby przywozić na teren Nowego Sącza materiały i wydawnictwa bezdebitowe, ulotki i czasopisma wydawane przez NSZZ „Solidarność” (w tym również po 13 grudnia) z zamiarem ich dalszego kolportażu”.

Tyle sprawozdanie SB. Niby wszystko się zgadzało poza jednym istotnym faktem. Nie byliśmy żadną nieformalną grupą tylko każdy z nas na własną rękę kolportował różne nielegalne materiały. To, co łączyło nas, to pragnienie wzajemnej pomocy i opozycyjność. Do dzisiaj mam dokument sporządzony przez tajniaków z przeszukania wyliczający wydawnictwa i rzeczy zabrane w trakcie rewizji. Przedmiotów i wydawnictw zabranych było 102… - wspomina Leszek Zegzda.

Dalszą część artykułu można przeczytać w grudniowym wydaniu kwartalnika „Sądeczanin HISTORIA”. Zapraszamy na spotkanie autorskie do Sądeckiej Biblioteki Publicznej w Nowym Sączu. Wydarzenie zaplanowano na 17 lutego 2023 roku (tj. piątek) na godzinę 16:30.

Więcej szczegółów po kliknięciu w poniższy plakat.

(oprac. [email protected], fot. archiwum Sądeczanina)







Dziękujemy za przesłanie błędu