Jak Pan Bóg uratował księdza z Niskowej, który spadł z nieba
Został ksiądz gwiazdą największych w Polsce tabloidów. Wszyscy piszą o duchownym, który spadł z nieba.
-Media zrobiły z tego sensację i wcale nie jestem z tego zadowolony, bo przecież ksiądz to też człowiek, który może mieć swoją sportową pasję. Ludzie chodzą po górach, biegają, jeżdżą na rowerze, a ja latam na paralotni.
To prawda, ale mimo wszystko to niezwyczajna pasja. Ksiądz, który „fruwa pod niebem” może budzić niebiańskie skojarzenia albo zdumienie. Parafianie akceptują to niezwykłe hobby swojego proboszcza?
-Na ogół spotykam się z sympatią i to wielką. W mojej parafii jestem od dwudziestu trzech lat i kilka pokoleń wychowało się na tym, że na horyzoncie mają księdza z paralotnią i nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.
Tak więc robi ksiądz obloty nad parafią?
-Czasem się kury wystraszą i jajka tracą, jak za nisko lecę (śmiech).
Żartowniś z księdza.
-Wcale nie. Kiedyś leciał obcy paralotniarz i spłoszył pasącego się byczka, który wpadł do rowu i złamał róg. A potem było gadanie, że to księdza wina, bo lata. Innym razem ktoś do mnie dzwonił i mówi: „Proszę księdza, niech ksiądz nie lata, bo mi kobyłka poroniła”. A to też nie ja wtedy latałem. To wszystko poszło na moje konto.
A jak to było z pierwszym księżowskim oblotem? To musiało być w parafii nie lada wydarzenie!