Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 23 kwietnia. Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha
03/01/2015 - 16:37

Mateusz Ziółko. Voice of Poland i własna muzyczna droga

Mówi, że ma odwagę podążać własną, muzyczną drogą, nawet jeśli miałby znaleźć się poza głównym nurtem wielkiej medialnej komercyjnej machiny. Wierzy w to, że muzyczna prawda obroni się sama.
***
Wywiad z Mateuszem Ziółko, zwycięzcą trzeciej edycji telewizyjnego programu Voice of Poland.

Uczestnicy telewizyjnych tak zwanych „talent show” liczą na to, że udział w programie pozwoli im szybko wskoczyć w tryby wielkiego przemysłu muzycznego. Stanął pan do oglądanej przez miliony widzów rywalizacji o sławę z wiarą, że to przed panem mogą się otworzyć drzwi do zdobycia popularności?

-Oczywiście, że tak. Mówię to z perspektywy muzyka, który sporo na scenie grał, bywał i widział. Występ w Voice of Poland nie był moim pierwszym tego typu występem telewizyjnym. Nie będę więc ukrywał, że szedłem do tego programu z pełną świadomością tego, co się tam się wydarzy, jak będzie to później wyglądało i jak niesamowitą dźwignią reklamową jest tego typu show.

W telewizji oglądamy gotowy, wyreżyserowany produkt przeznaczony dla widza, którego częścią składową jest na przykład nieustannie wzruszająca się, rozhisteryzowana Edyta Górniak. Czy uczestnicy, których emocje są zapewne dalece bardziej prawdziwe, znają wszystkie kulisy programu?

- Ciężko mi powiedzieć jak to wygląda od strony trenerów czyli profesjonalnych artystów sprawujących pieczę nad debiutantami. Jako uczestnicy telewizyjnego show wszystkich jego kulis nie znamy. Mogę mówić jedynie za siebie i co najwyżej za kilku przyjaciół i kolegów z programu. Na pewno udział w takim przedsięwzięciu jest bardzo wyczerpujący emocjonalnie, zwłaszcza, gdy człowiek dostanie się do tych etapów programu, które emitowane są na żywo i jeszcze, z jednej strony daj Boże, z drugiej, nie daj Boże, dostaje się z tygodnia na tydzień do kolejnego etapu. To mordercza praca i muzyczne wałkowanie w kółko. Ma się trzy – cztery dni na przygotowanie całego programu. Nie bywa się w domu w ogóle, bo nie ma na to czasu.

Jak pan udźwignął tak duże, psychiczne obciążenie?

- Najpierw działała adrenalina. Trzy wyczerpujące miesiące spędzone w programie przyniosły mi zwycięstwo. To był dla mnie ogromny sukces i radość.Po finale programu, jeszcze trzy dni  spędziłem w Warszawie i gościłem w studiach telewizyjnych TVP1, TVP2, TVP info, w audycjach porannych i wieczornych. To należy do obowiązków zwycięzcy no i oczywiście jest elementem promocji. Ale kiedy wreszcie przyjechałem do domu, usiadłem na kanapie i po prostu się…. rozpłakałem. To był taki wybuch emocji po tych trzech miesiącach.

Czy jest pan odporny na medialną maszynę, która za pomocą tego typu programów młodych bardzo zdolnych ludzi winduje szybko na szczyty, wyciska jak cytrynę, eksploatuje na wszystkie możliwe sposoby, przeżuwa, a potem wypluwa. Ne obawia się pan tego?

- Nie wiem, czy ten cały medialny kołowrotek jest taki zły. Jeżeli ma się świadomość tego, w którym momencie swojej kariery się jest, to chyba nic złego człowiekowi nie grozi. Zdaję sobie sprawę z tego, że jak na razie wokół mnie cały czas się coś kręci i zawdzięczam to sile medialnego szumu po zwycięstwie w Voice of Poland. Nadal jeszcze płynę w nurcie popularności, aczkolwiek mam świadomość, że to już powoli się kończy, że jest to tylko chwilowe pięć minut.

Każdy pierwszy sukces w tej branży może być tylko chwilowy. Nad dalszą muzyczną karierą trzeba ciężko pracować.

- Właśnie dlatego już od roku ,od chwili zakończenia programu, bardzo
 intensywnie pracowałem nad swoją płytą. Ale w pewnym momencie prace
 zostały przerwane. Najpierw nie mogliśmy jakoś znaleźć nici porozumienia z wytwórnią płytową. Oczywiście nikt mi tam nie przeszkadzał. Chwała Bogu, że ten kontrakt jest i płyta zostanie wydana, przez świetną wytwórnię, jaką jest Universal. Na to wszystko nałożyło się jednak mnóstwo występów i wspaniały koncertowy sezon spędzony z kolegami z zespołu w trasie. Nie było więc ani czasu, ani odpowiedniego klimatu, żeby zakończyć pacę nad płytą. Teraz zamierzam to przedsięwzięcie sfinalizować.  

Jak będzie ta płyta? Czy to będą pana autorskie utwory, bo sam pan przecież komponuje, czy też skorzysta pan z utworów innych muzyków.

- Właściwie jeszcze nie wiem, czy wszystkie piosenki, które znajdą się na płycie będą moimi kompozycjami. Przeszedłem artystyczną transformację i bardziej się otworzyłem na innych. Dopuszczam do siebie i swoich artystycznych emocji dużo więcej, niż to bywało kiedyś. Tak więc niewykluczone, że znajdzie się na tym krążku wiele utworów skomponowanych przez moich kolegów z zespołu i muzycznych przyjaciół.

Młode pokolenie muzycznych artystów to niemal samoobsługa. Śpiewają, komponują i piszą teksty swoich piosenek. Pan też bawi się w tekściarza?

-Tak, piszę też teksty, choć wydaje mi się że z tym mam dość duży problem. Moje teksty są trudne i nie do końca wszyscy je rozumieją. Być może oddam pałeczkę komuś innemu. Poznałem wspaniałego człowieka, Kubę Galińskiego, z którym od kilku tygodni pracujemy nad materiałem na moją płytę. To świetny muzyk, świetny producent, który bardzo dobrze rozumie moją mentalność i wrażliwość. Prywatnie daliśmy sobie taki „deadline”, że do końca stycznia przygotujemy piosenki, które wejdą na mój debiutancki album i jest to coraz bardziej realne.

To, czy pana płyta odniesie sukces, w dużej mierze zależy od dużych komercyjnych stacji radiowych. To one kreują dziś muzyczne mody, w których, co tu dużo mówić, dominuje popowy plastik. Może będzie tak, że powiedzą panu jak w piosence śpiewanej przez Edytę Geppert – „To się nie sprzeda”. Ma pan w sobie tyle odwagi, żeby podążać własną muzyczną drogą, gdzieś z boku tej wielkiej komercyjnej machiny, która schlebia przeciętnym gustom?

-Fajnie, że o to pani zapytała. Faktycznie często słyszy się z ust decydentów, czy to w wytwórniach fonograficznych, czy w stacjach radiowych, że to się nie sprzeda, choć jest to względne, bo to może się nie sprzedać docelowej grupie odbiorców. Ale z drugiej strony jest wiele przykładów świetnych debiutantów, którzy nie ulegli taniej komercji. Na przykład polsko-łemkowsko-ukraińska grupa muzyczna LemON. To zespół, który wgrał w programie Must Be the Music i który w ciągu ostatnich dwóch lat odniósł niekwestionowany sukces, grając niekomercyjną i wymagającą muzykę. Odnosi się to także do Dawida Podsiadło, który wygrał inny talent show -X Factor. Ci artyści robili po prostu swoje. I nie ma w tym ściemy. Muzycznie się obronili. Oni pracują wedle starej maksymy, którą sam wyznaję: „żeby w życiu być kimś, trzeba po prostu być sobą”. Muzyczna prawda, zawsze broni się sama. A ja jestem sobą. Czemu miałoby się to nie sprzedać?

Rozmawiała Agnieszka Michalik
Fot. autorki
 






Dziękujemy za przesłanie błędu