Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
27/12/2022 - 13:25

Młody klawisz dał nam dyskretnie opłatek. W wigilię mogliśmy się nim połamać

- Doświadczyłem też ludzkiego odruchu ze strony milicjanta, z którym zamieniłem wcześniej parę słów w więźniarce. W pewnym momencie wsunął mi dyskretnie do kieszeni paczkę papierosów i uścisnął rękę. Zauważyłem łzy w jego oczach – opowiada Eugeniusz Baran, działacz sądeckiej „Solidarności”.

W najnowszym, zimowym kwartalniku „Sądeczanin HISTORIA” autorzy zabierają nas w podróż do lat 80. ubiegłego wieku. Wehikułem, który przenosi nas w przeszłość są rozmowy z działaczami sądeckiej „Solidarności”. W najnowszym wydaniu „Sądeczanin HISTORIA” znajdziecie kontynuację wywiadu z Eugeniuszem Baranem.

Eugeniusz Baran – działacz sądeckiej „Solidarności”, główny organizator związkowy w ZNTK i uczestnik I Zjazdu Solidarności.

Jak Pan pamięta 13 grudnia?

- Od czego by tu zacząć? Ja już wiedziałem wcześniej, że coś się wydarzy. W zakładzie pracy miałem piętnastu „opiekunów”, członków służby bezpieczeństwa. Codziennie na zakładzie ktoś przychodził, patrzył to tu, to tam. Potem przyszli do domu. Ja z kulturą… Nikogo z domu nie wyrzucałem.

Wpuszczałem ich i potem taki „gość” siadał i „opowiadał” tak np. Ależ, Panie Gieńku! Jak mi żal jest siostry. Jej mąż jest w „Solidarności”. Ja na to: – To znaczy? Jak mam to rozumieć? Zastrzelą go? Na to pytanie nie było odpowiedzi.

Co do samego 13 grudnia – co Pan by nam opowiedział o wydarzeniach tamtego dnia?

- Ci ludzie (z SB – przyp. red.), którzy pojawiali się wcześniej na zakładzie i ci, którzy mnie nachodzili w domu, namawiając do współpracy – to byli inni ludzi, niż ci, który pojawili się teraz, którzy przyszli, by mnie aresztować. Wcześniej zresztą mnie szukali i nie mogli znaleźć.

Najpierw o północy przyszli – szukając mnie – do brata, w Zawadzie. Urodziłem się w Zawadzie, ale mieszkałem w Nawojowej. Pytali brata gdzie mieszkam i żądali, aby podał mój adres zamieszkania. Brat zaprotestował przeciwko nachodzeniu o północy i odmówił wskazania mojego adresu. Zamknęli go za to na trzy dni do aresztu.

Później przyszli do kogoś innego o nazwisku Baran, kto mieszkał na Górkach Zawadzkich. Do mnie dotarli wcześnie rano. Akurat zbierałem się do kościoła. Było jakoś około wpół do szóstej. Tłukli do drzwi. Otwarłem. Władowali się do domu, pytają „Baran?!”. No tak, odpowiadam (przecież nie będę się wypierać) i pytam „O co chodzi?”. Oni na to wyjmują kajdanki.

Zareagowałem żywo i nie założyli mi ich. Kazali się ubrać. Przez krótka chwilę pomyślałem o ucieczce, ale zrezygnowałem, z obawy o szykany jakie mogłyby spotkać rodzinę. Szybko jeszcze pożegnałem się z bliskimi. Wyprowadzili mnie z domu, wsadzili do „suki” i pojechaliśmy. Gdy przejeżdżaliśmy koło brata, spytali (retorycznie): Tu brat mieszka? Ja na to: Skąd wiecie? Odpowiedź: My wszystko wiemy.

Inni czytali również: W końcu przyszło czterech panów. Czekali na męża. To były sceny jak z filmu akcji

No i przywieli mnie „na dołek” w komendzie w Nowym Sączu. Było tam dwóch ludzi: milicjant i drugi, obok, w cywilu. Wszystko kazali wyjąć i zostawić. Pytam ich: Panowie o co tu chodzi? Nie uzyskałem odpowiedzi. Tylko usłyszałem od młodego milicjanta: stul mordę i rób, co ci każę! Nie wytrzymałem i zaprotestowałem przeciw takiemu traktowaniu, a milicjantowi zwróciłem uwagę, że mam syna w jego wieku.

No i cóż. Siedziałem. Przywozili kolejnych. Był tam Andrzej Szkaradek, Władysław Piksa, Stanisław Bodziony. Ok. 5:30 zaczęto nas wywoływać po nazwisku. Na końcu mnie, razem z Marianem Białoskórskim z SD. Założyli nam razem kajdanki i z innymi wepchnęli do „suki”. Było nas w aucie dwa rzędy internowanych po 8 – 10 osób w każdym. Po drugiej stronie zakratowanych pomieszczeń siedzieli uzbrojeni milicjanci z kluczami. Esbecy siedzieli w kabinie. Byliśmy skuci.

Wyjechaliśmy i kątem oka widziałem ratusz sądecki. Zaczęliśmy śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Na to milicjant nas uciszył. Jednego z milicjantów zapytałem po cichu dokąd nas wiozą. Odpowiedział, że nie wie. Ktoś z aresztowanych wyraził podejrzenie, że wywożą nas na Wschód, do Sowietów. Okropne myśli przelatywały przez głowę.

To interesowało naszych Czytelników: Rodzice dowiedzieli się w którym więzieniu siedzę dopiero w okolicach Trzech Króli

Pojechaliśmy do Gorlic. Tam była przerwa i czekaliśmy jakieś pół godziny. Dosadzili do nas jednego faceta, głośno narzekał, że go wzięli od rodziny, żony. Myśleliśmy, że to kapuś, potem okazało się, że myliliśmy się. Z Gorlic pojechaliśmy dalej, do Załęża. Tam rzeczy, które zabrali nam w Sączu, wszystkie oddali. Myślałem sobie, co tu jest grane? I zaprowadzili nas do cel.

Doświadczyłem też ludzkiego odruchu ze strony milicjanta, z którym zamieniłem wcześniej parę słów w więźniarce. W pewnym momencie wsunął mi dyskretnie do kieszeni paczkę papierosów i uścisnął rękę. Zauważyłem łzy w jego oczach.

Kup kwartalniki o sądeckiej Solidarności w promocyjnej cenie – KLIKNIJ TUTAJ.

W Załężu zgromadzili nas najpierw w jednej celi ogólnej, a stamtąd rozprowadzili do cel mieszkalnych.. Czekaliśmy znowu jakiś czas, po czym przyszedł ktoś i ponownie kazał dać nasze rzeczy do depozytu. W jednej celi było nas sześciu. Mieliśmy piętrowe prycze. Było ciasno.

Trafiłem do celi nr 439 o wymiarach 4 na 2,5 metra. No i zaczęła się odsiadka. Oprócz mnie, trafili tam Marian Białoskórski (nie był w „Solidarności”, był działaczem Stronnictwa Demokratycznego), Jerzy Las, Marek Tomasik, Antoni Weryho i Mieczysław Wróblewski.

Za radą Białoskórskiego zająłem miejsce na samej górze. Będziemy tam bezpieczniejsi, gdyby nas np. chcieli bić, przekonywał. To rozumowanie okazało się błędne. Ze względu na nieprzyjemne zapachy unoszące się do góry, mieliśmy kłopoty ze spaniem. Dodatkowo w naszej małej celi było odkryte WC, co dodatkowo potęgowało przykre doznania. 20 grudnia zabrali Białoskórskiego do innej celi i pozostało nas pięciu.

W tym zakładzie karnym pilnowało nas ZOMO i zmilitaryzowana straż więzienna, która nie opuszczała terenu więzienia. Jeden z młodych strażników (klawiszy) wykazał się godną postawą i pewno nie on jeden. Przed wigilią Bożego Narodzenia przekazał nam dyskretnie opłatek i mogliśmy się nim połamać, złożyć sobie życzenia świąteczne.

Pamiętam, że w świąteczne wieczory całe więzienie aż huczało od śpiewanych kolęd do późnej nocy. Nie pomogły zakazy i groźby ze strony ZOMO. Uwięzieni manifestowali w ten sposób swój sprzeciw. Brakowało nam wszystkim kontaktów z rodziną, wiadomości z domów.

Przez kilkanaście dni żona i synowie nie mogli uzyskać wiarygodnej informacji, gdzie jestem internowany. Pamiętam pierwsze listy od żony i chłopaków, choć ocenzurowane, sprawiły mi wielką radość…

Dalszą część rozmowy z Eugeniuszem Baranem znajdziecie w najnowszym, zimowym kwartalniku „Sądeczanin HISTORIA”. Kliknij na okładkę, aby zobaczyć e-wydanie.

(oprac. [email protected], fot. SKS)







Dziękujemy za przesłanie błędu