Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
13/07/2018 - 19:55

Na fali: druga cześć rozmowy z Andrzejem Kotlarzem (18)

Druga część rozmowy z Andrzejem Kotlarzem, instruktorem Centrum Kultury w Krynicy-Zdroju.


Przez cały rok świętujemy 40-lecie Centrum Kultury, ale w tym roku Pan także obchodzi swój jubileusz: 35 lat pracy w tej instytucji. Jubileusze zmuszają do wspomnień, sięgania do początku. A na początku był zespół TWA.

- Były to wczesne lata 80. Zespół jeszcze wtedy nie miał nazwy. Po prostu skrzyknęło się trzech gości aby grać: Jurek Szyszka, Tomek Konicki i ja. Byliśmy już wtedy w liceum, ale graliśmy w szkole podstawowej nr 2, gdzie przygarnął nas pan Bogdan Ciok, który był tam harcmistrzem. Po roku zaczęliśmy się spotykać w pomieszczeniach  OHP na ul. Rewolucji Październikowej.

Jaka to była muzyka?
- Rozrywkowa, grzeczna. Ale my chcieliśmy grać coś bardziej spontanicznego. Marzył nam się rock. Nie myśleliśmy, aby zabłysnąć. Dla nas najważniejsza była frajda z grania. Zaproszono nas na koncert na Deptaku w Krynicy. Był rok 1982, stan wojenny. Wybraliśmy dwa, trzy numery rockowe. Chyba nawet zagraliśmy Scorpionsów. Po tym występie Stefan Sopata, dyrektor ówczesnego Miejsko Gminnego Ośrodka Kultury w Krynicy zaproponował nam salę do prób. No, może sala to za dużo powiedziane, bo w tamtych czasach Ośrodek Kultury to był tylko jeden mały pokój i nie było warunków do gry. Dlatego wynajął dla nas, po znajomości, w Domu Wypoczynkowym „Walcownik”,  w palmiarni, pomieszczenie do ćwiczeń. Spotykaliśmy się tam raz w tygodniu i graliśmy… country.

Dlaczego country?
- Nie wiem. Tak jakoś wyszło. Właśnie wtedy spotkaliśmy się: m.in. z Marianem Natkańskim, Jurkiem Repelem i Andrzejem Jaworem.

Kto pisał teksty, kto muzykę?
- Wtedy graliśmy utwory zapożyczone. Dopiero w lipcu 1983 roku, gdy pan dyrektor Stefan Sopata zatrudnił mnie w ośrodku jako instruktora, dostaliśmy jeden mały pokoik do ćwiczeń. I tu zaczęły się rodzić nasze teksty i nasza muzyka. „Transformator” pierwszy nasz utwór, który okazał się hitem, powstał spontanicznie.  Przyszliśmy do Starych Łazienek, do naszego kolegi Andrzeja Jawora, który był elektronikiem. Na warsztacie zobaczyłem transformator i zacząłem go pytać co to jest i jak działa itd. Z tej rozmowy zrodził się pierwszy tekst. Muzykę pisał Marian Natkański.

Dlaczego zespół został nazwany TWA?
- Ta nazwa wydała nam się najbardziej stosowna, bo TWA oznaczało Towarzystwo Wzajemnej Adoracji. Pierwszy przegląd zespołów rockowych w Nowym Sączu, na którym postanowiliśmy się sprawdzić niewiele nam przyniósł, choć dostaliśmy nagrodę. Pamiętam, że wówczas Grand Prix zdobył zespół Skarabeusz ze Zbyszkiem Kaczmarczykiem. Później doszedł do nas klawiszowiec Jacek Łysak i zaczęły powstawać świetne numery: „Her romantic blond”, „Wszystko co mam”, „Małgośka”. Rok później pojechaliśmy jeszcze raz na przegląd do Nowego Sącza i wtedy zdobyliśmy Grand Prix.

Podobno w tamtych latach w Krynicy, w ośrodku zaczęły powstawać następne zespoły?
- Było ich mnóstwo. Działała znakomita punkowa Egzystencja, świetny rockowy Uzi, popowy Indeks. Mieliśmy NRD-owski sprzęt, który dostaliśmy od Antoniego Malczaka, dyrektora Ośrodka Kultury w Nowym Sączu. Jako instruktor opiekowałem się zespołami, które powstawały. Mieliśmy wyznaczony korytarz, na którym mogliśmy grać, codziennie.

Potem TWA zwyciężył na przeglądzie w Tarnowie i…
- … wystąpiliśmy w katowickim Spodku. Zagraliśmy dla dziesięciotysięcznej widowni, na wielkiej scenie, która chyba miała 30 na 30 metrów. Gwiazdą tego festiwalu był Bo Diddley  a całość prowadził Wojciech Mann. Fantastyczna atmosfera, występowała tam też Kasa Chorych, Bajm. Zagraliśmy utwór „Szmatogumy to rarytas”.

Co to były szmatogumy?
- Chodziło o trampki. Niestety, nie mamy tego utworu nagranego. Podczas grania wyłączono nam odsłuchy.

Dlaczego?
- Nie wiem. Może ktoś doszedł do wniosku, że jesteśmy niebezpieczni, za dobrzy. Odsłuchu nie było i zespół się posypał. Jednak, gdy po paru sekundach odsłuchy zostały włączone, dokończyliśmy już dobrze utwór. Zeszliśmy ze sceny wściekli, ale wychodząc ze Spodka zobaczyliśmy zawianą panią, która szła nucąc nasz numer: „Szmatogumy to rarytas”. To była większa satysfakcja niż wygrana. O północy w hotelu jury nam oznajmiło, że dostaliśmy się do finału.

Było zaskoczenie?
- Ogromne, ale jurorzy byli muzykami i doskonale usłyszeli co się stało. Dostaliśmy list polecający do PAGART-u, jak się okazało za tym stał Andrzej Zaucha, który nas wspierał, zainteresowała się nami Ela Zapendowska, która zaprosiła nas przed Opolem na warsztaty do Brzegu. Były to fantastyczne czasy. Romek Fabiański zaproponował nam udział w programie „Muzyka nocą”, gdzie poznaliśmy zespół Wanda i Banda. Usłyszał nas w tym programie Piotr Niewiarowski, menedżer zespołu Lombard i zaprosił nas na pożegnalny koncert tego zespołu. Zaczęło się dziać.

Trwało to kilka lat.
- Fantastycznych lat. Poznaliśmy mnóstwo ludzi, m.in. mojego guru Józefa Skrzeka. Poznaliśmy jazzmenów, w tym Macieja Urbaniaka, Janusza Muniaka, Wojciecha Karolaka. Znaleźliśmy się na fali.  Występowaliśmy w telewizyjnym Studio Lato. Pojawiły się nagrania, nasza muzyka zaczęła być puszczana w radio.

Działo się tak do czasu aż…?
- Trafiliśmy na nieuczciwego menedżera, który zniszczył nam wszystkie kontakty. A jego niezapłacone rachunki dostawałem jeszcze przez wiele lat po zakończeniu działalności zespołu. Poza tym wojsko się o nas upomniało i tak samoczynnie rozpadł się nasz zespół. Koniec TWA to rok 1987.

Na jubileusz Centrum Kultury myślicie Panowie podobno o niespodziance?
- To prawda. Chcielibyśmy wystąpić razem po latach. Będzie okazja, bo na 40-lecie Centrum Kultury, w listopadzie, zaplanowany został koncert. Może uda nam się zagrać, może wspomogą nas inni muzycy i przynajmniej przypomnimy  kilka naszych najbardziej popularnych utworów.

Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

Rozmowy o historii Centrum Kultury w Krynicy-Zdroju, które w tym roku obchodzi 40-lecie, można też usłyszeć na antenie Radia RDN, w każdy wtorek o godz. 10.10. Zapraszamy!







Dziękujemy za przesłanie błędu