Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
15/09/2013 - 11:09

Pokolenie „Wielkiego Błękitu”, czyli o bezdechowym nurkowaniu

Rok temu austriacki freediver Herbert Nitsch zanurkował na 244 metry. Bez aparatu oddechowego zszedł na głębokość ośmiu 10–piętrowców, ustawionych jeden na drugim. Rekordu nie uznano, a nurek ciągle odczuwa skutki wątpliwego sukcesu. Czy nurkowanie na takie głębokości jest w ogóle możliwe? O tym rozmawiamy z Grzegorzem Wroną, sądeczaninem, pasjonatem freedivingu, płetwonurkiem i trenerem pływania.
Freediving od lat uważany jest za sport ekstremalny, a dokonania freediverów wywołują sprzeczne opinie, od podziwu po skrajną krytykę. Jakie jest Pana zdanie?
Freediverzy to bardzo specyficzna grupa nurków. Nie potrzebują automatów, butli nurkowych, ani specjalnych mieszanek oddechowych, czyli całej aparatury podtrzymującej życie pod wodą. Nie licząc płetw maski i balastu ich jedyny sprzęt to własne ciało, a raczej umysł, bo freediving jest sportem umysłowym, a przy tym wspaniałym doświadczeniem.
Według Pana nurkowanie ekstremalne to sport umysłowy?
Ma to ścisły związek z fizjologią. Większość ludzi ma problem ze wstrzymaniem oddechu na jedną minutę. Wytrenowany freediver potrafi powstrzymać się od oddychania przez wiele minut. Ale, żeby się to udało musi być spełnionych kilka warunków. Jednym z nich jest stan emocjonalny. Kiedy jesteśmy spokojni i nie targają nami żadne emocje nasze tętno spada. Niższe tętno - to niższe zużycie tlenu. Niższe zużycie tlenu - to mniej dwutlenku węgla w organizmie, a to właśnie nadmiar dwutlenku węgla wymusza potrzebę zaczerpnięcia oddechu. Tętno przeciętnego, zdrowego człowieka, to ok. 80 uderzeń na minutę. Doświadczony freediver potrafi zwolnić pracę serca do 30 leniwych skurczów. Umberto Pelizzari nurkując na głębokość 100 metrów potrafił obniżyć swoje tętno do 10 a nawet 9 uderzeń.
Czy wstrzymywanie oddechu na tak długo jest groźne? Przecież nasz organizm, a przede wszystkim mózg, potrzebuje tlenu nieustannie?
Mózg i serce potrzebują, ale mięśnie niekoniecznie. Podczas nurkowania na wstrzymanym oddechu zwłaszcza na duże głębokości dochodzi do zjawiska „centralizacji krążeniowej”. W dużym uproszczeniu polega ono na tym, że serce pompuje krew tylko w obrębie klatki piersiowej i mózgu. W ten sposób organizm dystrybuuje ograniczone zapasy tlenu, tylko w te rejony, gdzie jest to absolutnie niezbędne. Dodatkowo dochodzi do obniżenia ciśnienia krwi, zwężenia naczyń krwionośnych i zwolnienia metabolizmu. Można powiedzieć, że przestawiamy się na tryb energooszczędny. Zjawisko to zachodzi bardziej intensywnie, gdy wstrzymujemy oddech pod wodą niż na powierzchni, dlatego nosi nazwę „odruchu nurkowego”. Normalne tętno foki to 120 uderzeń na minutę, ale kiedy zwierzę zanurkuje spada do 20 uderzeń. W „odruch nurkowy” wyposażone są wszystkie ssaki, a więc także wszyscy ludzie. Nasze tętno wyraźnie spadnie nawet jeżeli zanurzymy twarz w umywalce. Każdy nie wychodząc z domu może sprawdzić czy posiada „odruch umywalkowy”. Jeżeli tak, to jest ssakiem.
Czy to znaczy, że każdy może zostać freediverem?
Każdy z nas nim był. Płód rośnie w brzuchu matki otoczony płynem owodniowym. Pod tym względem przez dziewięć miesięcy jesteśmy właściwie stworzeniami wodnymi. Nasze płuca choć istnieją są wyłączone, a nasze serce ma najpierw dwie jamy – niczym serce ryby. Dopiero później trzy jak serca gadów, aż w końcu cztery jak u ssaków. Pod względem zawartości soli nasza krew przypomina bardzo wodę morską sprzed wielu epok, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze zwierzęta. Można powiedzieć, że w genetycznych wspomnieniach człowiek nadal zachowuje pamięć o swojej wodnej przeszłości.
Czy ograniczone zapasy tlenu to jedyny problem, z którym musi poradzić sobie freediver?
Drugi poważny problem to ciśnienie wody. Nurek sprzętowy oddycha sprężonym powietrzem, którego ciśnienie w jego organizmie równoważy ciśnienie wody, która go otacza. Freediver nie ma tego komfortu. Na głębokości 240 metrów panuje ciśnienie 25 atmosfer. Prawie 10 razy większe niż w kole samochodu. Tylko dlatego, że w 80 proc. składamy się z płynów, Herbert Nitsch na głębokości 244 metrów nie został zgnieciony jak skorupka jajka. Niestety pozostaje jeszcze 20 proc. ludzkiego ciała, którego nie wypełniają płyny i tu zaczyna się problem. Każdy kto zanurkuje już na głębokość choćby pięciu metrów będzie odczuwał ból w uszach. Jeżeli nie wyrówna ciśnienia ból, będzie narastał z każdym metrem aż popękają bębenki. Freediver nurkujący na duże głębokości musi umieć zrównoważyć ciśnienie wewnątrz ciała i wewnątrz maski nurkowej z ciśnieniem panującym na zewnątrz. Musi być przygotowany, że jego serce pod naporem ogromnej masy wody skurczy się do rozmiarów piłki tenisowej. a wolne przestrzenie w płucach zostaną zalane krwią - dzięki czemu płuca nie zostaną zmiażdżone . Ale nie to jest najbardziej niebezpieczne.
Więc to nie koniec tej pięknej listy?
„Najgorzej jest tam, na dole. Trzeba znaleźć naprawdę dobry powód, żeby wrócić na powierzchnię” - to słowa legendy freedivingu Jacquesa Maloya. Moim zdaniem najgroźniejsze w nurkowaniu bezdechowym jest przekraczanie pewnej, niewidzialnej granicy, którą bardzo łatwo przeoczyć. Przeciętny człowiek, kiedy poczuje dyskomfort braku powietrza zwyczajnie wynurzy się na powietrze. Freediverzy potrafią ten dyskomfort przezwyciężyć, albo ominąć. Nurkowie bezdechowi przed zanurzeniem stosują często hiperwentylację. Trick polegający na wykonaniu kilku szybkich, bardzo głębokich wdechów i wydechów. Ma to na celu nie tylko dostarczenie organizmowi dużej ilości tlenu, ale również pozbycie się dwutlenku węgla. Pozbywając się dwutlenku węgla poprzez hiperwentylację oszukujemy organizm i sztucznie przesuwamy moment, kiedy będzie się domagał kolejnego oddechu. W ten sposób możemy nie zauważyć, że brakuje nam tlenu.
Co wtedy?
Kiedy mózg zorientuje się że działamy przeciwko sobie wyłączy świadomość i stracimy przytomność. W ten sposób organizm broni nas, przed nami samymi. Jeżeli dojdzie do tego w wodzie może skończyć się tragicznie.
W takim razie, po co to wszystko. Jaki cel ma narażanie zdrowia, a może życia? Czy nie lepiej nurkować w sprzęcie z automatem i butlą?
Himalaiści powiedzieli by, że chodzą po górach dlatego, że one są. Albo mniej poważnie, że „jest ryzyko – jest zabawa”. Ale to żadne odpowiedzi. Potrzeba przekraczania własnych możliwości i ograniczeń jest tak stara jak ludzkość i dotyczy nie tylko osiągnięć sportowych, czy aktów odwagi. Najbardziej fascynujący dorobek w przekraczaniu kondycji ludzkiej mają na swoim koncie religie. Wyzwolić się od nienawiści do swoich wrogów, umieć szczerze przebaczać swoim prześladowcom, wyzbyć się hedonizmu, czy wszelkich dóbr materialnych - to są dopiero wyczyny. Pod względem przekraczania ludzkich możliwości, a raczej „niemożliwości” święci są bezkonkurencyjni. W naszej kulturze symbolem kogoś, kto w przekraczaniu kondycji ludzkiej osiągnął „najlepszy wynik” jest przecież Chrystus. Wolny nie tylko od nienawiści, niskich pobudek, czy małostkowości, uwolnił się nawet od śmierci. Nic dziwnego, że instrukcji jak radzić sobie z ograniczeniami własnego ciała i umysłu freediverzy poszukują w jodze, buddyzmie, studiują Bhagavad-gitę, czy teksty wybitnych mistyków
Sugeruje Pan, że to nie tylko sport umysłowy, ale wręcz dyscyplina duchowa?
Tak. Nurkując w sprzęcie obserwujemy świat wokół nas. Nurkowanie na wstrzymanym oddechu to wyprawa w głąb samego siebie. Nie ma bardziej szlachetnego, bezpośredniego i mistycznego obcowania z wodą od freedivingu.
Brzmi to bardzo romantycznie, jednak freediving ciągle dzierży palmę pierwszeństwa wśród sportów ekstremalnych.
Najgorszą sławę w nurkowaniu bezdechowym ma kategoria No Limits. Polega ona na tym że nurek osiąga bardzo dużą głębokość używając balastu, który ciągnie go w dół z ogromną prędkością, a wynurza się za pomocą nadmuchanego sprężonym powietrzem balonu, albo specjalnego urządzenia, które równie szybko wyciąga go na powierzchnię. Nurkowanie w ten sposób nazywane jest windą. Tak właśnie zanurkował Herbert Nitsch na feralne 244 metry. W 2002 roku nurkując w ten sposób zginęła znakomita freediverka Andrey Mastre. Próbowała pobić rekord należący do jej męża Francisko Ferrerasa „Pipina”. Pojawiły się nawet spekulacje, że chorobliwie zazdrosny o swój wynik „Pipin” celowo przyczynił się do śmierci Andrey. Parę lat później nurkując w kategorii No Limits zginęła inna ikona freedivingu Loic Leferme. Mimo obsesyjnej dbałości o swoje bezpieczeństwo podczas nurkowania nie przeżyła. Przekraczanie kondycji ludzkiej zawsze wiąże się ryzykiem. Niezależnie od tego czy jest to sport, medycyna, czy sfera duchowa. Podobno ludzie, którzy studiują Kabałę bez odpowiedniego przygotowania wariują. Joga Kundalini, jeżeli nie jest uprawiana pod okiem nauczyciela może przynieść więcej szkody niż pożytku. Dlatego stanowczo odradzam eksperymentowanie z freedivingiem na własną rękę i bez odpowiedniego przeszkolenia. Przede wszystkim niedopuszczalne jest nurkowanie bezdechowe bez asekuracji, nawet na basenie.
Kto jest dla Pana wzorem? Ma pan swój autorytet, swojego mistrza?
Piękno tego sportu pokazał w 1988 roku Luck Besson w kultowym już dzisiaj filmie „Wielki Błękit”. Ta wspaniała opowieść o przyjaźni i rywalizacji, ale przede wszystkim o wolności i miłości do morza oparta jest częściowo na faktach. Film odnosi się bowiem do życia i dokonań dwóch znakomitych freediverów - wspomnianego Jacquesa Maloya i Enzo Maiorkii. Można powiedzieć, że dzisiejsi freediverzy to pokolenie „Wielkiego Błękitu”. Ale mnie interesują bardziej „bohaterowie książek nienapisanych”. Nawet wśród freediverów niewielu słyszało o Haggim Statti. Greckim rybaku i poławiaczu gąbek. W 1913 roku ten nikomu wcześniej nie znany człowiek wyłowił kotwicę statku, która utkwiła na głębokości 76 metrów. Mężczyzna ten nie przypominał supermena. Chuderlawy, słabo umięśniony, miał podwyższone tętno, rozedmę lewego płuca, dziurę w jednym bębenku , a drugiego w ogóle nie miał. Jednak najbardziej zdumiewające jest to, że gdy przebywał poza wodą, nie potrafił wstrzymać oddechu na dłużej niż minutę. Natomiast pod wodą mógł przebywać nawet 7 minut. Podobno wielokrotnie nurkował na głębokość 100 m. Haggi Statti jest więc wręcz modelowym przykładem zjawiska „odruchu nurkowego” u człowieka.
A jak pan zaczynał swoją przygodę z freedivingiem?
Rumuński myśliciel Emil Cioran powiedział kiedyś, że nie ma nic bardziej tajemniczego od wody. Coś w tym jest, bo do tej pory pamiętam, jak ojciec pokazał mi pierwszy raz otwarte morze. To był wstrząs. Byłem dzieckiem i nie wyobrażałem sobie, że mogą istnieć takie przestrzenie . Od tamtej pory każde wakacje spędzałem pływając, żeglując, a później nurkując w akwalungu. Ale nie zawsze da się tak nurkować. Sprzęt nurkowy jest bardzo ciężki i nie wszędzie można go zabrać. Poza tym jest się uzależnionym od sprężarki do napełniania butli. Alternatywą był freediving. Uczyłem się u wielokrotnego mistrza Polski Tomasz Nitki - znakomitego freedivera i instruktora Apnea Academy. To przez niego teraz każdą wolną chwilę spędzam nurkując na dzikich greckich wysepkach, a kiedyś przeniosę się tam na stałe. To przez niego mój cały, gromadzony latami rynsztunek do nurkowania sprzętowego pokrywa się coraz grubszą warstwą kurzu. Freediving, nurkowanie w sprzęcie czy żeglarstwo, jeżeli staną się pasją, to podobnie jak alpinistyka, nie dadzą się już zredukować tylko do technicznej sprawności. Wokół nich zaczniemy organizować swoje życie i dzięki nim pełniej je przeżywać. Moja żona jeszcze rok temu nie potrafiła pływać w masce i miała problemy z prostym przedmuchiwaniem rurki. W tym roku wyłowiła w Grecji piękną muszlę z 21 metrów. Zachęcając ją do freedivingu myślałem, że robię coś dobrego, a teraz parę razy dziennie słyszę pytanie kiedy znowu pojedziemy nurkować i jeszcze gorsze od tego marudzenie, że ona chce do wody i do wody i do wody. To wszystko przez Tomka Nitkę i za to….. jestem mu bardzo wdzięczny.
Myśli Pan, że granica 300 metrów, którą podobno chciał osiągnąć Herbert Nitsh zostanie kiedyś przekroczona?
Jeszcze w latach 50-tych francuski lekarz Cabarrou upierał się, że przekroczenie granicy 50 metrów to dla freedivera samobójstwo. Problem polega na tym, że wraz ze wzrostem głębokości wzrasta liczba zagrożeń. Kiedyś uważano, że problem choroby dekompresyjnej dotyczy jedynie nurków sprzętowych. Ale na bardzo dużych głębokościach choroba dekompresyjna grozi też freediverom, o czym przekonał się Herbert Nitsch. Nie wiem nawet czy prędko uda się przekroczyć granicę 250 m, o którą otarł się Austriak, tym bardziej, że po jego wypadku stosunek freediverów i sponsorów do nurkowania przy użyciu windy i w kategorii No Limits stał się pewnie niechętny. Z drugiej strony prowadzone są ciągle badania nad „oddychaniem wodnym”, czyli pobieraniem tlenu bezpośrednio z wody, jak robią to ryby. Tylko czy będzie to jeszcze freediving, bo nurkowanie bezdechowe na pewno już nie.
Dziękuję za rozmowę.

Fot. Archiwum prywatne Grzegorza Wrony
 






Dziękujemy za przesłanie błędu