Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
03/05/2015 - 13:00

„Ww”: Łukasz Pławecki: „Nie wytrzymam dnia bez treningu ”

Co tydzień w weekend cykl "weekendowy wywiad" w skrócie "Ww". Rozmowa ze sportowcem i człowiekiem sportu Sądecczyzny i okolic. Piłka nożna, koszykówka, siatkówka i inne. Dzisiaj rozmawiamy z Łukaszem „Boom Boomem” Pławeckim, kickbokserem oraz prezesem klubu Halny.
Na swojej stronie internetowej napisałeś, że Twoim celem jest trenować, walczyć i mieć z tego satysfakcję. Czy pod stoczeniu ponad 120 walk nadal znasz to uczucie?
- W dalszym ciągu jestem niespełniony. Planuję walczyć do czterdziestki, a mam dopiero 28 lat, zatem trochę czasu jeszcze przede mną. Stoczyłem 126 walk amatorskich, a dopiero 19 zawodowych. I w tych drugich, chciałbym dobić do setki. Mam nadzieję, że mi się to uda.

Uprawianie kickboxingu wiąże się z częstymi wyjazdami. A to szkolisz się w Holandii u legendy K-1 Ernesto Hoosta, a to walczysz na Ibizie. Jesteś także trenerem w klubie. Odpowiada Ci taki styl życia?
- Generalnie tak, choć czasami potrzebuję wakacji. Problem w tym, że nawet jeśli mam odpoczywać, to i tak muszę biegać, pójść na siłownię, gdyż tak przyzwyczaiłem swój organizm i głowę. Nie miałem jeszcze takich wakacji, w których przez dwa tygodnie nie robiłbym zupełnie nic.

Zatem oddychasz sportem.
- Dokładnie. Obecnie nie wytrzymałbym tygodnia bez treningu. Nawet jak mam odpoczywać, to albo gdzieś pobiegnę, albo zrobię trening, spokojniejszy, ale jednak.

Dzień bez ćwiczeń dniem straconym.
- Można tak powiedzieć. Jeśli jestem mocno przygotowany do walki, trenuję dwa razy dziennie. W okresie roztrenowania robię to raz dziennie. W zwyczajne dni prowadzę po kilka treningów dziennie. Dwa, trzy personalne i do tego trzy grupowe. Zależy to też od dnia. Jestem w klubie na etacie, po osiem, dziesięć godzin dziennie. W ciągu dnia muszę spędzić godzinę, czy półtorej na macie.

Przeglądając Twoje wyniki, łatwo dostrzec, że nie próżnujesz. A które z osiągnięć uważasz za swój największy sukces?

- Są sukcesy, które ludzie mogą traktować jako największe. Chodzi mi np. o złoto Pucharu Świata w K-1 (Węgry 2013) czy ośmiokrotne zdobycie Mistrzostwa Polski. Ale mi podobają się inne walki. Nie zawsze zwycięskie. Jednym z moich ulubionych pojedynków, była walka stoczona we Francji– pięć rund po trzy minuty. Walczyłem tam z gospodarzem, przegrałem na punkty, ale mam do niej wielki sentyment, gdyż była dla mnie wyznacznikiem tego, że jestem już na poziomie europejskim czy światowym. Są pojedynki, które sprawiają mi większą trudność, a są walki o nic, które wygrywam, otrzymuję pas i to jest niby osiągnięcie, ale nie dla mnie.

Niedawno miałem okazję rozmawiać ze strongmanem Mateuszem Zagórowskim. Przyszedł na wywiad z reklamówką jedzenia. Jak to wygląda u Ciebie?

- W tym momencie dostaję catering dietetyczny. Jako uzupełnienie diety, biorę odżywkę. Poza tym dwa razy w tygodniu, robię sobie takie dni, gdzie mogę jeść co chcę, ale muszę oczywiście trzymać dietę.

„Mak” odpada?
- Nie lubię tam chodzić. Ogólnie, nie darzę fast foodów sympatią. Jeśli już, to pizza i tego typu sprawy. Ciekawostką jest to, że u nas jeśli chodzi o wagę, trzymanie diety jest zbijaniem wielu kg do walki. Mam limit wagowy do 71 kg, który utrzymuję już parę lat. A wiadomo, że z wiekiem waga idzie do góry i ciężej ją utrzymać. W tym momencie zbijam sześć, siedem kg do ważenia, gdyż za dwa tygodnie mam ważną walkę. Generalnie obcina się kalorie, ale końcówka przed zawodami jest taka, że wchodzi się na taką jakby głodówkę, gdzie przez dwa ostatnie dni, nie je się nic. Trzeba się również odwodnić.

Jesz słodycze?
- Nie lubię ich z wyboru, ale to chyba też jakieś zboczenie zawodowe. Tak jak nie lubię odpoczywać biernie, itd. (śmiech).

Kickboxing to drogi sport?
- To zależy, ale raczej nie. Weźmy piłkę nożną. Kupujesz buty, strój, itd. Kickbokser ma podobnie. Kupuje rękawice, ochraniacze, spodenki. Cena karnetu u nas w klubie nie jest droższa niż na piłkę nożną czy siatkówkę. Koszty zaczynają się w sporcie wyczynowym. Trzeba się doszkalać za granicą, w innych miastach. To konkretne wyjazdy za kupę kasy. Dieta, odżywki, obozy. Dużo zależy również od przygotowań do walki, jaka ona jest, o co, ile ma rund (zależnie od tego trzeba choćby planować wyjazd na trening w góry). W przybliżeniu jest to kilka tysięcy złotych na miesiąc. W medialnej walce zawodowej za wygraną przyznają zwycięzcy kilka tysięcy euro. Dzięki temu można jechać za granicę, aby trenować. Jeśli chodzi o walki krajowe, nie zawsze jest tak kolorowo.

Jak wyglądały Twoje początki?
- Gdy zaczynałem, były zupełnie inne czasy. Najłatwiej powiedzieć tak, że nie było wtedy internetu. Miałem w domu komputer, na którym nie było praktycznie nic. Ludzie nie chcą w to teraz uwierzyć (śmiech). Wtedy po prostu było to takie surowe. Przychodziło się na salę, trener mówił co mamy robić, trenowaliśmy, wychodziliśmy i tyle. Nie było tej otoczki, nie było takich możliwości co teraz. Możesz wybrać sobie sprzęt, który ci się podoba. Obejrzeć filmiki na YouTube, podpatrzeć style, które ci pasują. Wybrać sobie odpowiedni klub. Wtedy nie było nic. To było trenowanie, trochę po piwnicach.

Gdy zaczynałem wchodzić w ten sport, miałem szczęście. W Nowym Sączu był bowiem fajny klub. Sam uczyłem się prowadzić tam zajęcia, doskonaliłem swój warsztat i wreszcie otworzyłem Halnego. Początki były trudne. Trenowało się po kilka osób na Starcie. Był tam taki stary budynek (obecnie w tym miejscu stoi PWSZ- przyp. red.).Warunki były straszne. Tak to się nakręcało. Po prostu spotykaliśmy się i trenowaliśmy. Było jeszcze kilka innych miejsc, choćby WSB. Gdy zdecydowaliśmy się na wynajem swojego miejsca, z czasem zaczęli przychodzić do nas ludzie z zewnątrz. Teraz mogą do nas przyjść o każdej porze. O godz. 7:00 przed pracą, przyjeżdża choćby prezes firmy, z którym prowadzę zajęcia.

Najbliższe plany?
- Za dwa tygodnie walczę dla chińskiej organizacji Kunglun Fight, największej w Azji. Po tamtej części globu, będzie to pierwsza taka gala w Europie, dokładniej w słowackiej Bańskiej Bystrzycy. Mam do stoczenia dwie walki. Pierwsza z Tajem, który ma już 120 walk zawodowych. Będzie to dla mnie jak do tej pory największe wyzwanie. Można powiedzieć, że w dalszym ciągu rozwijam się w tym kierunku, choć walczyłem już z dobrymi zawodnikami. Wiadomo, w Tajlandii trenują inaczej. Chłopak ma osiemnaście lat i 50 walk zawodowych na koncie. Nastawiam się na wygraną, muszę tak właśnie robić.

A ile lat ma Twój przeciwnik?
- Jeszcze nie wiem… Generalnie powiem Ci, że jeśli chodzi o moich rywali to nie patrzę na ich walki, ile mają lat, jak wyglądają, bo to szkodzi psychicznie. Lepiej skoncentrować się na własnej pracy i dyspozycji.

Rozmawiał Remigiusz Szurek
Fot. arch. zawodnika; (RSZ)








Dziękujemy za przesłanie błędu