Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
08/07/2014 - 13:30

Koszykarska elita w Gorlicach. Tak było jeszcze całkiem niedawno

Adam Trojanowicz, były nauczyciel wf-u oraz trener, jeden z głównych twórców wielkiej gorlickiej koszykówki wspomina gdzie grały pierwsze czarnoskóre koszykarki, dlaczego w Gorlicach na tamtejszej hali sportowej pękały szyby oraz czemu obecnie nie uczęszcza na koszykarskie widowiska.
Wchodząc do domu bohatera tego tekstu, gości od progu wita półka pełna koszykarskich pamiątek, pucharów i odznak. Również kominek jest miejscem gdzie przeszłość wita się z teraźniejszością. Koszykarska przeszłość dodajmy. Widać, że mieszka tu człowiek związany ze sportem. Rozpoczynając rozmowę pan Adam otwiera ogromny, nieco już przykurzony album z niezliczoną ilością wycinków prasowych dotyczących gorlickiej koszykówki, zdjęciami z tamtych lat, dyplomami i wszystkim tym, co świadczy o jego dokonaniach. Takie archiwum życia zamknięte w albumie. Co jakiś czas zerkając na pożółkłe strony wydań sportowych opowiada o tym jak to kiedyś w Gorlicach było.

Szczęśliwa trzynastka

Na pytanie czy czuje się spełniony odpowiada twierdząco bez chwili zawahania. Ma do tego pełne prawo. W kraju ze swoimi podopiecznymi osiągnął sporo - otrzymał krzyże zasługi, oraz medal Komisji Edukacji Narodowej. 13 razy prowadził koszykarki z Gorlic w mistrzostwach Polski młodziczek i kadetek. W 1993 roku udało się mu zdobyć wicemistrzostwo w Elblągu, a rok później już tytuł mistrza Polski w Krakowie. Prócz rozgrywek szkolnych trenował drużynę Glinika w ekstraklasie. - Na tych mistrzostwach zostawiliśmy największe miasta z kraju w tyle. Dziewczyny dały z siebie wszystko, grały jak w transie, sporo się denerwowałem, ale warto było. Pamiętam też, gdy na jednym z turniejów graliśmy wyjątkowo na… polu. Było to podczas Festiwalu Koszykówki Dziewcząt we Wrocławiu w 1995 roku. Rynek miasta, plac do koszykówki ułożony z desek i nawet pokonaliśmy dumnych gospodarzy! - ekscytuje się Pan Adam. Wieczór Wrocławia pisał wtedy w artykule pod tytułem Bezdeszczowy festiwal: „(…) Mimo, że w piątek i sobotę chmurzyło się potwornie, na drewnianą podłogę ustawioną na placu Gołębim nie spadła ani kropla deszczu. Dziewczęta mogły spokojnie rozgrywać swe mecze i wyłonić spośród siebie najlepszą drużynę, którą okazała się UKS „Szóstka” Gorlice. (…) W grupie A spotkaniem o podobnym znaczeniu był mecz MOS z Szóstką Gorlice. Szczerze mówiąc los trochę zbyt wcześnie zetknął ze sobą te drużyny, bowiem obie powinny były zagrać w wielkim finale” (…)”.

Początek

- O ile dobrze pamiętam moja długa przygoda z koszem rozpoczęła się w 1967 roku. Trenowałem dziewczyny w Szkole Podstawowej nr 4 oraz nr 5 w Gorlicach. Tak się to rozkręciło, że powstała pierwsza w całym województwie rzeszowskim – któremu wówczas podlegaliśmy - klasa sportowa. Właśnie z tej klasy wywodzą się najlepsze z najlepszych, dziewczyny, które potem grały w I lub w II lidze (I liga była wtedy ekstraklasą – przyp. red.). Pamiętam, że w „Gorlickiej” Stanisław Elmer napisał „Z tej mąki będzie sportowy chleb”, co znalazło swoje potwierdzenie w rzeczywistości - uśmiecha się.

Trojanowicz wspomina, że nie był typem trenera/tyrana. Zawodniczki miały co prawda w szkole 12 godzin wychowania fizycznego tygodniowo oraz nawet 4 treningi popołudniowe co wymagało od nich sporego poświęcenia, ale jak sam przyznaje trening to podstawa. Bez tego nie ma nic. Nie był zwolennikiem katorżniczych zajęć ale raczej takich, w których jest miejsce na zabawę i luz. - Miałem dokładnie rozpisane każde ćwiczenie. Trening dopasowywałem do wieku dziewczyn oraz pod kątem obciążenia. W szatni zbudowaliśmy fajną atmosferę. Mieliśmy dobrą organizację. Dzięki temu były wyniki. Posiadaliśmy także zdolne koszykarki, jak Joanna Stech, czy Renatka Wrona, które grały później w Wiśle Kraków, AZS Poznań oraz AZS Kraków. Stech ocierała się o kadrę narodową. Była też Maria Szczerba, którą za wszelką cenę chciała pozyskać wspomniana Wisła jednak ona była wierna Gorlicom i została tutaj już do zakończenia kariery - przyznaje.

Tłuste koszykarsko lata

W latach osiemdziesiątych nastały najlepsze czasy dla gorlickiej koszykówki kobiet. Żeńska drużyna Glinika Gorlice w 1985 roku po raz pierwszy awansowała do krajowej elity. Jak zdradza po chwili zastanowienia nasz rozmówca, sam był trochę takim człowiekiem od czarnej roboty. - Graliśmy mecz o wszystko w Stalowej Woli. Niewielu ludzi w nas wtedy wierzyło. Po prostu wcześniej w ekipie coś się zacięło i nie funkcjonowało tak jak powinno. Przejąłem zespół po Krzyśku Hajduku, grały w nim 2 Rosjanki i sporo moich wychowanek z pamiętnej klasy sportowej. Rozumieliśmy się, potrafiliśmy się dogadać i wygraliśmy tamto spotkanie!

W sumie Gorliczanki rozegrały w najwyższej lidze w kraju 5 sezonów. Udało się jeszcze awansować w 1991, 1993 i 1996 roku. Trojanowicz wspomina, że on wprowadzał, a inni prowadzili zespół w ekstraklasie. Wśród tej drugiej grupy był choćby Zdzisław Kassyk z Krakowa. - Nie było mi łatwo godzić funkcji wicedyrektora szkoły, trochę takiego szkolnego człowieka od czarnej roboty z funkcją trenera. Te nieraz dalekie podróże po całym kraju do Szczecina, Gdyni, często nawet 3-dniowe kolidowały z moją pracą. Prowadziłem, więc dziewczyny łącznie przez 2 sezony z przerwami. Pamiętam, że gdy graliśmy jeszcze w II lidze zdarzył się nam sezon bez porażki! Potrafiliśmy wtedy, wygrywać z niektórymi rywalkami nawet kilkudziesięcioma punktami! To było coś. W mieście panował szał, a nawet moda na koszykówkę. Mieliśmy wielu fanów, hala po prostu pękała w szwach. Smutne było to, że gdy spadaliśmy do II ligi to tzw. „kibice sukcesu” nas opuszczali i zostawali tylko ci najwierniejsi. Podczas kolejnego awansu znów następował szum, była telewizja, błysk, szał. To wszystko działo się w niewielkich, bo 30-tysięcznych Gorlicach.

Jedna z gazet tak opisywała awans zespołu do ekstraklasy: „ Zainteresowanie koszykówką w Gorlicach sięgało w ostatnich kolejkach II ligi zenitu. Kibice wynajmowali autokary, aby pojechać ze swoimi ulubienicami na mecze aż do Wrocławia i Stalowej Woli. Co się dopiero będzie działo, gdy zawita do Gorlic Wisła Kraków lub Ślęza Wrocław? Ne mecz z Hutnikiem (początek o godz. 17) zaczęto wpuszczać ludzi na salę już o 15:30. Tłok był jednak tak olbrzymi, że rozprysło się trochę szyb. W dniu spotkania z AZS Lublin nie popełniono tego błędu - wpuszczano ludzi w miarę ich przybywania. Przed godz. 15 doping był tak potężny, że człowiek sam siebie nie słyszał. Po ponad 3-godzinnym przebywaniu w takim ogłuszającym rwetesie wyszedłem z hali zupełnie oszołomiony”- pisał dziennikarz Ireneusz Pawlik.

O dziwo, mimo, że koszykówka w Gorlicach miała się dobrze, to finanse cały czas kulały. Drużyna miała zagwarantowany transport na mecze z gorlickiej Fabryki Maszyn, a poza tym zwyczajnie się nie przelewało. - Środki były tylko na to, by grać. Nie było pieniędzy na premie. Byliśmy zespołem pół-amatorskim. Tylko Rosjanki czy Amerykanki miały kontrakty, niektóre zawodniczki były jeszcze zatrudnione w zakładzie na etatach i oddelegowane do klubu. Pozostałe uczyły się w szkole…- informuje Pan Adam.

Powiew Ameryki

Nie każdy o tym wie ale to właśnie w Gorlicach grały pierwsze w Polsce czarnoskóre koszykarki. Amerykanki Pet Mason i Tracy Bridget zostały polecone przez Henryka Marczewskiego, biznesmena z Gorlic, który przebywał wtedy w USA. Trojanowicz wspomina, że Pet była bardzo dobra technicznie, nieraz ośmieszała rywalki, potrafiła bardzo szybko kozłować między kolanami, robiła za gwiazdę lecz niestety nie grała zespołowo - wszystko chciała zrobić sama i to jej przeszkodziło. Odeszła po sezonie. Druga z Amerykanek Tracy, miała co prawda nieco mniejszy talent od koleżanki, lecz potrafiła walczyć i rozwinęła się ciężką pracą. W Gorlicach występowała przez 2 sezony. Jak dalej potoczyły się ich losy nie wiadomo, próżno szukać informacji na ten temat w Internecie. Czas zatarł ślady…

Dzisiaj…

Obecnie ten 69-letni były szkoleniowiec uważany za jednego z głównych twórców wielkiej gorlickiej koszykówki pracuje na lokalnym Orliku w Ropie, skupia się na grze na gitarze w miejskim klubie seniora, sporo czasu spędza również na świeżym powietrzu. Do oddalonej o kilkanaście kilometrów Ropy jeździ na rowerze. Jak mówi, jedynym warunkiem do takiej podróży jest niezaśnieżony asfalt. Poza tym wraz z żoną Małgorzatą byłą koszykarką, która przez wiele lat przygotowywała grupy młodych dziewczyn ucząc ich wszystkiego, co w koszykówce ważne od podstaw, mają wspólne pasje. Chodzą po górach, jeżdżą na nartach, zwiedzają ciekawe miejsca, których w okolicy nie brakuje. Pan Adam wyznaje zasadę „3 razy 30 razy 130”. Oznacza to, że relaksuje się na świeżym powietrzu przynajmniej 3 razy w tygodniu, po 30 minut, a jego tętno wynosi wtedy ponad 130. - Na mecze koszykówki już raczej nie chodzę. W gorlickim Liceum Ogólnokształcącym im. Marcina Kromera dzieje się wiele pozytywnego, ale nie mnie to oceniać. Powód mojej absencji na meczach jest prosty, muszę na siebie uważać po 43 latach w zawodzie nauczyciela, oraz 40 w fachu trenerskim. Trochę nerwów na meczach straciłem, cały czas zresztą reaguję żywiołowo, a kiedyś na ławce trenerskiej rzadko siedziałem spokojnie. Czasami trzeba było krzyknąć głośniej, ale nigdy chamsko nie zachowałem się w stosunku do moich podopiecznych i z tego się cieszę, kultura jest bardzo ważna - kończy były trener.

Remigiusz Szurek
Fot. (RSZ)








 






Dziękujemy za przesłanie błędu