Dramatyczna akcja na przystanku. Ratowali kobietę, ale zmarła w szpitalu
- Zrobiliśmy tej pani masaż serca i czekaliśmy na karetkę. Oddychała i miała wyczuwalny puls kiedy oddawaliśmy ją w ręce ratowników, niestety karetka jechała do nas trzynaście minut - relacjonuje Tadeusz Gajdosz.
Świadkiem akcji ratunkowej w wykonaniu kontrolerów biletów był pan Piotr z pobliskiego kiosku "Ruchu". On pierwszy doskoczył do leżącej na chodniku kobiety.
- Akurat wystawiałem towar na zewnątrz - opowiada - kiedy zauważyłem jak ta pani osuwa się na ziemię. Wracała pewnie z kościoła. To była nasza klientka, zawsze kupowała colę, więc może była cukrzykiem i zasłabła. Żona dwukrotnie dzwoniła na pogotowie, ale wcześniej z autobusu wyszedł pan Tadziu Gajdosz z kolegą. Ułożyli kobietę na boku, podwinęli nogę i zrobili jej masaż serca. Działali jak profesjonaliści..
Niedawno dyrekcja MPK zorganizowała swoim pracowników szkolenie z udzielania pierwszej pomocy medycznej. Przydało się.
Gajdosz interesował się dalszym losem kobiety. Po południu ustalił swoimi kanałami, że starsza pani zmarła w szpitalu.
- Gdyby karetką wcześniej przyjechała, to by ją uratowali, dlaczego to trwało aż trzynaście minut. Ulice były jeszcze puste, żadnego ruchu - denerwuje się radny.
Karetki Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego stacjonują przy ulicy Śniadeckich. Stamtąd do Rynku samochód jedzie dwie minuty.
- Zgłoszenie przyjmuje dyspozytor w Tarnowie i kieruje do akcji wolną karetkę znajdującą się najbliżej miejsca zdarzenia i niekoniecznie była to karetka z Nowego Sącza - tłumaczy Józef Zygmunt, dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego.
- Karetka mogła jechać do tej pani ze Starego Sącza albo Łososiny. Wszystko jest do sprawdzenia. Zapisują się godzina zgłoszenia i wyjazdu karetki - dodał szef Pogotowia.
(HSZ), zdjęcie ilustracyjne