Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
17/12/2015 - 12:00

Interwencja: dziecko w szpitalu, ojciec na korytarzu

Przy chorym dziecku może czuwać stale tylko jeden rodzic, bo sądecka pediatria nie ma warunków lokalowych, by umożliwić to obojgu. Jacek Bulat, który sam znalazł się w takiej sytuacji zarzuca szpitalowi bezduszność na łamach naszego portalu. Z kolei ordynator oddziału pediatrycznego Małgorzata Łopalewska podkreśla, że przy obecnych możliwościach zbyt duża ilość opiekunów dezorganizuje pracę lekarzy i pielęgniarek a w okresach gdy panują choroby zakaźne po prostu zagraża zdrowiu najmłodszych. A rodzice potrafią się nawet kłaść spać do niemowlęcego łóżeczka…

Piętnastomiesięczna córeczka państwa Bulatów trafiła do szpitala z silnym rozstrojem żołądka. Maluszek wymiotował tak mocno, że wezwane przez matkę pogotowie od razu przetransportowało dziecko do szpitala. I tu empatia pracowników szpitala się kończy, bo lekarze i personel cały czas mieli pretensje do rodziców, że czuwają przy dziecku razem. Zamiast słów wsparcia młodzi rodzice wysłuchali tyrad o tym, jak mocno dezorganizują pracę obsłudze od lekarzy przez pielęgniarki na pani roznoszącej obiady kończąc. Jacek Bulat najpierw zasygnalizował nam problem w swoim komentarzu do publikacji odnośnie kontraktu, jaki podpisał sądecki szpital z NFZ na przyszły rok.

 Mężczyzna nie krył słów krytyki. A my postanowiliśmy skonfrontować jego zarzuty z zarządem placówki.

- Pracuję za granicą. Ostatnio nie było mnie trzy tygodnie. Pogotowie zabrało córeczkę akurat tego dnia, kiedy zjeżdżałem do domu i dzięki życzliwości lekarzy nie mogłem nawet się z dzieckiem dobrze przywitać – nie kryje żalu już w bezpośredniej rozmowie z nami Jacek Bulat. – Nazwisko lekarza prowadzącego poznałem dopiero przy wypisie, czyli po trzech dniach. Pan doktor Miś nie raczył się wcześniej przedstawić ani nie miał żadnej plakietki z nazwiskiem. Nie chciał nam nawet podać wyników badań córeczki, bo stwierdził, że jakby tak każdemu pięć minut poświęcał, to nie miałby czasu na nic innego. Gdyby nie to, że żona od 14 roku życia choruje na cukrzycę to nawet nie wiedzielibyśmy jak wypadły badania poziomu glukozy. Wyniki dziecka można poznać między 11 a 12 i tylko u pani ordynator. Wczoraj (15. 12.) przy wypisie z kolei pani ordynator wyrzuciła mnie niemal z gabinetu za to, jaki umieściłem komentarz na waszej stronie. Stwierdziła, że z ludźmi mojego pokroju rozmawiać nie będzie. Przy wyjściu ze szpitala żona ubierała  dziecko a ja pakowałem rzeczy. I wtedy też wpadł lekarz z pretensjami, że tyle osób w sali. Nie rozumiem, to żona ma maluszka ubierać i pakować sama a ja mam stać z założonymi rękami na korytarzu? – pyta retorycznie mężczyzna.

I mimo złośliwości ze strony obsługi szpitala twardo decyduje się temat nagłośnić. – Tak sobie pomyślałem, może trochę naiwnie, że dzięki waszej publikacji nauczą się w szpitalu, że to oni są dla nas a nie na odwrót – kwituje.

W regulaminie szpitala jest sprecyzowane, że pacjenta mogą odwiedzać jednocześnie dwie osoby ale tego najmłodszego, na pediatrii już tylko jedna.

Agnieszka Zelek, rzecznik prasowy Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu zna sprawę, pan Jacek był już u niej ze skargą. Podobnie jak mężczyźnie i nam rzecznik tłumaczy, że ograniczanie ilości osób odwiedzających dzieci na oddziale pediatrycznym nie wynika z żadnej złośliwości. – Tam jest dosyć ciasno, a teraz jest okres wzmożonej zachorowalności. Wiele niebezpiecznych dla małych dzieci chorób przenosi się drogą kropelkową i my też musimy się jakoś przed tym zabezpieczyć. I nie jest to wcale wyraz braku zrozumienia dla rodziców tylko konieczność.

Ordynator oddziału Małgorzata Łopalewska przed rozmową oprowadziła nas po oddziale. Sale nie są wielkie, a już sale biegunkowe – a na jedną z nich trafiło dziecko pana Jacka – są naprawdę wąskie a stoją tam trzy łóżeczka. Łatwo sobie wyobrazić jak tłoczno by było gdyby przy każdym dziecku czuwały bez przerwy dwie osoby. Łopalewska podkreśla, że w godzinach odwiedzin, gdy wstęp na oddział jest nielimitowany, w pokoikach tłoczy się nawet po kilkanaście osób, bo prócz rodziców do dzieci przychodzą babcie, dziadkowie, wujkowie, ciocie…

Przepisy mówią o prawie obecności rodzica przy dziecku, ale nie ma to odbicia w finansowaniu. Jedynie w przypadku noworodków do piątego dnia życia NFZ refunduje pobyt opiekuna i płaci za to 100 złotych od doby. A rodzice przynoszą ze sobą telefony, laptopy, grzałki, grzejniki, suszarki do włosów, zużywają prąd, wodę. To wszystko generuje koszty dla oddziału. Zdarzyło się nawet, że dorosły kładł się z dzieckiem spać do… niemowlęcego łóżeczka.

Łopalewska nie kryje, że są plany by dostosować oddział pediatryczny do wymogów unijnych, stworzyć warunki do tego, by mogli nocować w godnych warunkach a nie jak teraz, na porozkładanych na podłodze materacach czy na krześle w śpiworze. – Marzy mi się, by było tu więcej węzłów sanitarnych bo przecież rodzic musi gdzieś się wymyć. Marzą mi się większe sale, więcej izolatek – zaznacza lekarz. Ale wszystko rozbija się oczywiście o pieniądze. Dziś nie ma nawet odpowiedniej szatni dla opiekunów. Mimo to ordynator w sytuacji, gdy na przykład rodzic jest osobą niepełnosprawną zawsze zgadza się na obecność jeszcze jednej osoby dorosłej. Podczas oglądania oddziału od samych pacjentów uslyszeliśmy tylko pozytywne opinie. - Doktor Miś całą noc nad nami czuwał, mimo że był sam na dyrzurze - podkreślała mama chlopca, którego stan był naprawdę poważny. 

Jeśli chodzi o informowanie rodziców o stanie zdrowia dziecka, to są w tym celu wyznaczone godziny. Codziennie. Jeśli nie może z nich skorzystać, może upoważnić do rozmowy z lekarzem osobę trzecią. Może to być nawet sąsiadka, byle upoważnienie było na piśmie. Systematycznie po obchodach lekarze zbierają się i rozpatrują wszystkie przypadki, by kolegialnie podjąć decyzję o dalszym trybie leczenia czy o wpisie. To procedura, którą pacjenci odbierają często opatrznie komentując, że lekarze piją kawę.

A dlaczego tak trudno czasem lekarzom znaleźć czas na indywidualną rozmowę z rodzicem? Bo na przykład na dyżurze od 14.25 do godziny 7.00 następnego dnia jest tylko jeden lekarz.  I nie dlatego, że szpital nie chce czy nie może zatrudnić większej ilości medyków, tylko dlatego, że to lekarze nie są zainteresowani dyżurowaniem w szpitalu w czasie, w którym mogą zarobić kilka razy więcej w prywatnych gabinetach czy przychodniach. – Ja czasem mam naprawdę bardzo poważny problem żeby zrobić grafik – podkreśla ordynator. Inna rzecz to bardzo mała ilość lekarzy ze specjalizacją pediatryczną. I to nie tylko w Nowym Sączu. To pokłosie boomu na medycynę rodzinną, którą młodzi ludzie długo przedkładali nad inne specjalizacje.

Wracając do Jacka Bulata. Ordynator rozmawiała z nim tylko dwa razy. Raz pod swoim gabinetem, gdy zagadnęła go czego potrzebuje i odesłała do lekarza prowadzącego, bo akurat były wyznaczone do konsultacji godziny. A drugi raz przy wypisie, gdy prosiła rodziców by zostawili dziecko jeszcze kilka godzin na oddziale. Ci odmówili argumentując, że maluszek źle tą całą sytuację znosi. – W wtorek rano przeczytałam komentarz na sądeczaninie i nie ukrywam, że było mi bardzo przykro, bo sobie na takie słowa nie zasłużyliśmy. I jak pan Bulat powiedział, że on też źle znosi pobyt na oddziale wtedy zapytałam go czy to on jest sikającym rycerzykiem. Potwierdził a ja wtedy mu powiedziałam, że w takiej sytuacji rzeczywiście dalsza nasza rozmowa nie ma sensu – relacjonuje Łopalewska.

Ewa Stachura e.stachura(@)sadeczanin.info

Fot. ilustracyjne: archiwum sadeczanin.info







Dziękujemy za przesłanie błędu