Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
02/10/2017 - 18:30

Rządowy program miał zintegrować Romów z mieszkańcami Maszkowic. Skończyło się wielką klapą politycznej poprawności?

Jeżeli przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskiej zajmujący się ochroną praw mniejszości narodowych i etnicznych jadą na tak zwaną wizytację, to po to, żeby rozmawiać o sytuacji społeczności romskiej, a nie po to, żeby rozmawiać o przyjaźni czy konfliktach sąsiedzkich. To nie jest element naszej interwencji - tak o wizycie w osiedlu romskim w Maszkowicach mówi pracownik zespołu do spraw równego traktowania.

Z Marcinem Sośniakiem z biura Rzecznika Praw Obywatelskich rozmawia Agnieszka Michalik

Małopolskie samorządy w latach 2014-2016 wydały 4 mln zł na integrację Romów z  resztą społeczeństwa. Ale program, który miał jednoczy, ludzi dzieli. Tak, jak na przykład  w Maszkowicach. Podnoszą się też głosy, że to pieniądze wyrzucone w błoto, a sami Romowie zajmują roszczeniową postawę.

Po pierwsze, musimy pamięta, że środki, które są przeznaczone na program integracji społeczności romskiej z budżetu państwa, to pieniądze, które z woli dysponenta, w tym wypadku rządu, mogą pójść wyłącznie na rzecz tej konkretnej społeczności, ewentualnie na kwestie rozwoju potrzymania tożsamości czy kultury.  Dlatego nie ma takiej zależności, że środki, które trafiają na Romów, są odbieraniem pieniędzy na potrzeby społeczeństwa nieromskiego.  Po drugie, mamy też do czyniona z problemem systemowym. W większości przypadków, mówimy tu o Małopolsce, osiedla romskie, znajdują się na działkach, które stanowią własność gminną. To powoduje, że tak naprawdę sami Romowie, mają trudności w korzystaniu ze środków pochodzących z programu. Dlaczego?  Ponieważ wnioskodawcą zawsze będzie gmina, która tak naprawdę jest dysponentem działki. Jeśli ma podjąć jakieś prace budowlane, czy inwestować pieniądze, to jako właściciel ma dużo do powiedzenia. Z taką sytuację mamy do czynienia w Limanowej.  Dom, w którym mieszkają rodziny romskie należy do gminy. Tak naprawdę od woli burmistrza zależy czy będzie się starał o remont budynku i czy będzie chciał na ten cel przeznaczyć pieniądze. 

Budowanie domów, remonty… sąsiadujący z Romami ludzie widza, że to, na co sami muszą ciężko zapracować, oni dostają za darmo od państwa, czyli  z płaconych przez nas podatków. Budynki, w których mieszkają Romowie są przy tym często dewastowane. Ludzi trafia szlag, bo niektórzy całymi latami czekają na komunalne mieszkania i doczekać się nie mogą.

Nie będą oceniał tego, kto w jaki sposób traktuje powierzone mienie, ponieważ nie jestem pewien tak postawionej tezy.

To nie teza. To fakty. Wystarczy porozmawiać z sąsiadami Romów. Nie mówię tylko o Maszkowicach. Mówię też na przykład o Nowym Sączu.

Odwiedzam osiedla romskie, goszczę w wielu romskich domach i widzę, że są w coraz gorszym stanie, ale  nie z tego powodu, że są dewastowane. Wynika to raczej z braku środków na remont. Jeśli były remontowane to dawno i często przez samych Romów.  A jeżeli już mówimy o tym, że ta społeczność  sama powinna coś zrobić, żeby poprawić swój byt, to trzeba też zauważyć, że ci ludzie, zwłaszcza w Małopolsce, żyją na społecznym marginesie. Są wykluczeni. Program integracji romskiej ma to zmienić. Tymczasem dopiero od pewnego czasu można mówić o tym, że dzieci z tych osiedli mają równy dostęp do edukacji w szkołach. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy do czynienia z klasami romskimi, które mocno krytykowaliśmy, ponieważ nie realizowały w pełni całego programu nauczania. Proces wyprowadzania z zapaści tej społeczności jest długotrwały i wymaga środków. A oczekiwanie, że wszyscy Romowie znajdą zatrudnienie i zaczną zarabiać jest nierealne, również z powodu negatywnych stereotypów, prowadzących często do dyskryminacji Romów na rynku pracy.

Niewątpliwie to edukacja jest kluczem do tego, żeby wyrwać Romów z życia na marginesie. Ale mówi się też, że wielkim błędem było zlikwidowanie klas romskich i piętnowanie szkół, między innymi na Sądecczyźnie, które przyjęły taki system nauczania. Zwyciężyła integracja na siłę. Tymczasem fakty są takie, że dzieci romskie, które zaczynają edukację w szkołach podstawowych, często nie mówią po polsku. Na samym starcie mają więc nierówne szanse. Klasy romskie tak naprawdę dawały możliwość wyrównania szans edukacyjnych. Te dzieci mogły się uczyć własnym rytmem.

Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych powstawały klasy romskie, rzeczywiście było takie założenie.  Tyle tylko, że badania, jakie prowadziliśmy, pokazały, że klasy romskie szybko stały się swoją własną patologią i że przestały realizować własne obowiązki edukacyjne. Tak naprawdę były tylko plastrem na sumienie:  dzieci przyjmowano do szkoły i to wówczas wystarczyło. Gorzej, że program nauczania nie był realizowany.

Wychodzi na to, że żaden sposób edukowania Romów się nie sprawdza.

Kluczem jest realizowanie nauki bez dyskryminacji.  Jeżeli na początku szkolny program zakłada segregację dzieci ze względu na pochodzenie, to już oznacza ich dyskryminację, spycha dzieci na margines, wyklucza z życia szkoły.

Czy nie mamy jednak do czynienia ze wszechobecną polityczną poprawnością?  Nauczyciele twierdzili, że to był zdecydowanie skuteczniejszy sposób wyrównywanie szans edukacyjnych romskich dzieci.

Mówi pani, że dzieci romskie mają problem z językiem polskim. Ustawa o systemie oświaty przewiduje w takich sytuacjach dodatkowe rozwiązania.  Teraz te przepisy trochę się zmieniły. Są zajęcia wyrównawcze z określonych przedmiotów i zajęcia z intensywnej nauki języka polskiego. Pojawili się także asystenci edukacji romskiej.

Z jednej strony konieczna jest zmiana mentalności Romów w sferze edukacji, z drugiej strony kwestia budowania świadomości, że nie można liczyć na to, że ktoś coś nam da, tylko, że trzeba na to samemu zapracować.

Jeśli mówimy o tym,  że Romowie powinni wziąć sprawy w swoje ręce, to pamiętajmy też o dyskryminacji na rynku pracy. Trudno im znaleźć zatrudnienie, nawet z porównywalnymi kwalifikacjami. Do tego dochodzi fakt, że osiedla, o których mówimy, znajdują się w rejonie wysokiego bezrobocia.

Miałam okazję rozmawiać z przedsiębiorcami, którzy mówili, że wcale nie są uprzedzeni do Romów. Bez oporów dali im pracę. Scenariusz zwykle był ten sam. Przez pierwsze dni sumiennie pracowali. Potem mówili, że nie mogą przyjść, bo mają chorą babcię. Potem babcia umierała i był pogrzeb. Potem był chory wujek, brat i siostra, a potem w ogóle przestawali przychodzić do roboty. Nikt nie chce niesolidnego pracownika. Sami Romowie mówią, że trudno im zaakceptować taką sytuację, kiedy wstajesz codziennie rano, idziesz pracować przez osiem godzi, i tak codziennie przez całe lata. To jest obce ich mentalności

Wchodzimy w sferę stereotypów i wyobrażeń o nienawykłych do pracy Romach, Tymczasem, jeśli chodzi o ich zatrudnianie, to można znaleźć wiele pozytywnych przykładów. Trzeba mówić o problemie systemowym, a zamiast powtarzać stereotypowe historie o osobach, którym nie chce się podjąć pracy, co zdarza się w każdej społeczności, należy promować przykłady osób przedsiębiorczych, którym udało się wejść na rynek pracy i odnieść sukces. Tak właśnie zwalcza się stereotypy. Jeśli zaś chodzi o przygotowanie do wejścia na rynek pracy, to faktem jest, że kłopoty ma starsze pokolenie Romów, które nie korzystało z systemu edukacji i nie ma żadnych kwalifikacji. To się zmienia w przypadku młodszego pokolenia.

Czyli znowu wracamy do edukacji. Pytanie na ile efektywne są systemy nauki zawodów. Do tej pory stawiano głównie na szkolenie Romów za unijne dotacje. Efekt? W Maszkowicach i Florynce przeszkolono, wożono na zajęcia, a nawet karmiono trzydzieści kobiet.  Urzędnicy gratulowali sobie sukcesu i terminowego rozliczenia unijnych funduszy. Tylko, że żadna z tych kobiet ostatecznie nie podjęła pracy. Wszystkie ukończyły kurs, ale tylko jedna była zainteresowana pracą. Ostatecznie jej nie podjęła, ponieważ liczyła na to, że pracodawca zapewni jej tez transport do firmy.

Rzeczywiście bywało tak, że te projekty nie były dostosowane do wymogów i warunków regionalnych. Podczas wizyty w jednej z małopolskich osad rozmawiałem z Romami, którzy zwrócili nam uwagę na pewien absurd tego rodzaju programów.  Kilkanaście osób z jednego osiedla trafia na kurs przygotowawczy tego samego zawodu, na przykład operatora wózka widłowego czy brukarza. Potem okazuje się, że na okolicznym rynku pracy nie ma zapotrzebowania na aż tylu takich samych fachowców. Oczywiście podjęcie zatrudnienia wymaga wysiłku, ale nie zawsze jest to możliwe, na przykład, jeśli koszty dojazdu przekraczają czyjeś możliwości. Niekoniecznie należy oczekiwać, ze ktoś podejmie pracę trzydzieści kilometrów od miejsca swojego zamieszkania. 

 Żeby mieć pieniądze na dojazd do pracy, to trzeba pracować. Tak wszyscy żyją. Mnóstwo ludzi dojeżdża do pracy w Nowym Sączu z okolicznych, nieraz odległych miejscowości. Są też tacy, którzy dojeżdżają do pracy do Brzeska, Bochni i Krakowa. Oni mogą, a Romowie nie?

No tak, ale to wymaga spełnienia pewnych warunków. Trzeba mieć jeszcze jak i czym dojeżdżać.  Jeśli chodzi o programy aktywizacyjne, to na pewno powinny uwzględniać warunki lokalnego rynku pracy i temu powinna też towarzyszyć edukacja dyskryminacyjna wśród potencjalnych pracodawców. Chodzi o budowanie w nich przekonania, że przy wyborze pracownika nie można się kierować jego pochodzeniem etnicznym, tylko kwalifikacjami.

Obydwie strony tego tlącego się polsko-romskiego konfliktu trzeba poddać edukacji?

Konflikt to zdecydowanie za mocne słowo. Rzeczywiście jednak  wszyscy musimy się postarać.  Ale trzeba też budować wzajemne zaufanie. Konieczne jest też zapobieganie stereotypom na temat społeczność romskiej, które często są niesprawiedliwe i krzywdzące.

Jeśli mówimy o wyjściu poza schematy, to może powinno też to zrobić biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Urzędnicy z Warszawy wpadają na kilka godzin do osady w Maszkowicach i słuchają nieustannych lamentów Romów na temat warunków, w jakich żyją.  Nie zadają sobie jednak trudu, żeby wysłuchać skarg sąsiadujących z Romami mieszkańców wsi, zatruwanych przez spalane w osadzie śmieci. To też łamanie praw obywatelskich. Ludzie nie chcą oddychać toksynami.

Jeżeli przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskiej zajmujący się ochroną praw mniejszości narodowych i etnicznych jadą na tak zwaną wizytację, to po to, żeby rozmawiać o sytuacji społeczności romskiej.  Ale tak naprawdę mamy dwie grupy adresatów takiej wizyty. Drugim adresatem są władze lokalne, które mają swoje komunalne zobowiązania względem mieszkańców narodowości romskiej. Poza tym, przyjeżdżamy nie po to, żeby rozmawiać o przyjaźni czy konfliktach sąsiedzkich. To nie jest element naszej interwencji.  Mówimy o konkretnych prawach i wolnościach, które są naruszane i co do których można mieć oczekiwania, że rzecznik podejmie interwencję. Sprawdzamy, czy organy stojące na straży prawa, rzeczywiście tego prawa przestrzegają. Jeśli ze strony społeczności nieromskiej są jakieś kwestie, w których Rzecznik Praw Obywatelskich może interweniować, to nie ma najmniejszego problemu, żebyśmy się spotykali. Nie chciałbym jednak, żeby spotkanie dotyczące społeczności romskiej odbywały się bez udziału Romów. Co do procederu spalania czy gromadzenia odpadów to zajmujemy się tym również. Pisaliśmy o tym, rozmawialiśmy z władzami samorządowymi, policją ale też z mieszkańcami osiedli. Nikt nie zaprzecza przecież, że jeśli takie postępowanie, jak spalanie odpadów, wypełnia znamiona wykroczenia, to reakcja organów ścigania jest jak najbardziej na miejscu. Oczywiście jeżeli odbywa się w zgodzie z obowiązującymi przepisami prawa.

Agnieszka Michalik, fot.M.S







Dziękujemy za przesłanie błędu