Chciała zobaczyć Bieszczady jesienią, zaliczyła zimę i ekstremalną podróż
Listopadowy weekend, który zwykle jest długi za przyczyną święta niepodległości, w tym roku okazał się krótki, bo uroczystość przypadła na sobotę. Niektórzy jednak i tak zdecydowali się na wypad w góry. Pani Agata z Nowego Sącza zaplanowała rodzinny wypad w Bieszczady.
- To miała być przyjemna wędrówka połoninami, które o tej porze roku mienią się najpiękniejszymi barwami jesieni. Ale jesień w ciągu kliku godzin zamieniła się w zimę.
Jak relacjonuje nasza czytelniczka, śniegiem w Bieszczadach sypnęło w sobotnie popołudnie. Biały puch sypał się z nieba przez kilka godzin.
- Razem z innymi turystami, których w schronisku w Wetlinie nie brakowało, mieliśmy wrażenie, że mamy już Boże Narodzenie - opowiada sądeczanka.
Rano wokół schroniska było jak zupełnie biało. Wszyscy ruszyli do zabawy śnieżkami i lepienia bałwana.
Całkiem udana była też wędrówka po górach. Połoniny w zimowej szacie wyglądały bardzo malowniczo.
Radość z nadejścia zimy skończyła się wraz z perspektywą jazdy samochodem do Nowego Sącza. Najgorsze do pokonania okazały się bieszczadzkie serpentyny.
- Droga była bardzo śliska i nieodśnieżona. Nigdzie ani jednej piaskarki. Podróż trwała przez to znacznie dłużej niż zwykle. Ale udało się szczęśliwie wrócić do domu - opowiada pani Agata.
Jmik, fot, czytelnik