Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
07/11/2013 - 13:30

Galicyjsko-nowosądecko-słowackie, artystyczno-towarzyskie spotkanie w krypcie

Wieczór, godzina osiemnasta. Przed kościołem ewangelickim przy ulicy Pijarskiej stoi parędziesiąt osób. Brama się otwiera i powoli, żeby nie skręcić nóg, schodzimy w mroku, po krzywych kamiennych schodach do krypty w podziemiach kościoła. Drogę wskazuje mdłe światło świeczek ustawionych na ziemi...
W półmroku krypty uszy atakuje głośna deliryczna muzyka(?) wydobywana przez Marka Styczyńskiego różnymi sposobami z persko-tureckich cymbałów santur i trudnych do nazwania przystawek akustycznych i elektronicznych. Czasem jest to głośne buczenie, czasem tworzone smyczkiem skrzypienie, jakby nienaoliwionych drzwi, a najczęściej dźwięki trudne do określenia, choć ich twórca twierdzi, że to przypomina pieśń miłosną borsuka. Na surowych ścianach rozwieszone są wykonane przez Bogdana Kiwaka czarno-białe zdjęcia mieszkańców wsi Brutovce położonej w Górach Lewockich na Słowacji. Niektórzy są ubrani w historyczne stroje regionalne, inni we współczesne. Przy jednej ze ścian stoi kilka skrzyń z nieheblowanych desek. Na wiekach umieszczone są proste krzyże. Jak się wkrótce dowiadujemy, zawierają ludzkie kości, wydobyte w czasie prac wykopaliskowych na terenie kościoła. Całość dekoracji i atmosfery uzupełnia pokaźna pajęczyna zagradzająca dostęp do oświetlonej gołą żarówką niszy, w której też są umieszczone zdjęcia. W niewielkiej krypcie robi się ciasno. Marek Styczyński wycisza muzykę i zaczyna opowieść o swoich wędrówkach z Bogdanem Kiwakiem po słowackiej stronie Karpat. Jak trafili do Brutovców, jak się zaprzyjaźnili z mieszkańcami, jak urządzili im sesję zdjęciową i dlaczego ta wystawa została urządzona w krypcie kościoła ewangelickiego. Gospodarz miejsca ksiądz Dariusz Chwastek mówi o tym, że znają się z Markiem Styczyńskim od trzech lat. – Pierwsza nasza współpraca, to wizyta mnichów tybetańskich z ich muzyką, później pasterskie granie na wszystkich odmianach instrumentów , a później w kościele, bo tam jest świetna akustyka, koncert na 16-metrowych strunach – opowiada ksiądz Chwastek. - A ten projekt odbywa się tutaj, bo chcemy zwrócić uwagę na to niezwykłe miejsce. Powoli odkrywamy jego historię. Za tym murem w niszy kryją się następne krypty. Chcemy je również odkopać i udostępnić do zwiedzania. Na razie odsłoniliśmy jedną trzecią pozostałości starego kościoła, w przyszłym roku będziemy kontynuować prace. Chcemy przywrócić pamięć historyczną tego miejsca, bo mieszkańcy Nowego Sączą niewiele o nim wiedzą. My ewangelicy jesteśmy częścią historii tego miasta, zapraszamy tutaj ludzi, aby korzystali z tego dziedzictwa, które zostało nam dane przez przodków – dodaje proboszcz. Marek Styczyński opowiada o swojej współpracy z Bogdanem Kiwakiem, grupą „Widzi się” i fascynacją słowackim sąsiedztwem - Nowy Sącz miał kiedyś świetne połączenia kolejowe z Koszycami i Preszowem, można było rower załadować do wagonu, wysiąść po słowackiej stronie i zwiedzać kraj na rowerze. Z tamtych czasów zostało nam wiele kontaktów, tam się wiele rzeczy dzieje, tylko trzeba je znaleźć. Grupa artystyczna „Widzi się” została bardzo ciepło przyjęta w Brutovcach. To jest mała „diedinka”, po słowacku to lepiej brzmi, niż nasza „wioska”, niedaleko Lewoczy. Często tam jeździmy, różne rzeczy robimy, ja zacząłem robić zielnik Gór Lewockich, to ulubione miejsce botaników. A ta wystawa, to plon jednej sesji zdjęciowej w Brutovcach – mówi Styczyński. Głos zabierają słowaccy goście, uwiecznieni na zdjęciach Kiwaka. Przyjechali w kilkuosobowej grupie, czterema samochodami. Mówią po słowacku, nie trzeba tłumacza, wszyscy rozumieją. Starosta z pogranicza Lewoczy i Szarisza dziękuje za dotychczasowe odwiedziny i zaprasza ponownie. Inny przybysz z południowej strony Karpat opowiada o swoich związkach z Sądecczyzną. Przez kilka lat był kierownikiem cyklicznego wyścigu kolarskiego Tarnów – Poprad, Poprad Tarnów. 5 lat jeździł po naszej ziemi, dobrze ją poznał i ma dobre wspomnienia. Teraz mieszka w Popradzie, ale urodził się w Brutovcach, więc kiedy usłyszał, że jego rodacy wybierają się do Nowego Sącza na otwarcie wystawy, bez wahania się przyłączył. Napisał książkę „Kronika Brutowiec – słowem i obrazem” i chętnie zamieści w niej zdjęcia sądeckich fotografików jako osobny rozdział. Przywiózł też prezenty – płyty z regionalną muzyką i tradycyjną lewocką śliwowicę, która przydała się później w kawiarni Prowincjonalnej, dokąd przenieśli się uczestnicy spotkania. I tak się ten dziwny wieczór toczył. Niezwykłe miejsce, niezwykli ludzie, niezwykła atmosfera, galicyjsko, nowosądecko, słowacko – transgraniczna. Bez oficjalnych umów, traktatów o przyjaźni i współpracy, po prostu spotkanie dobrych sąsiadów i przyjaciół.
Jan Gabrukiewicz
 Fot. własne






Dziękujemy za przesłanie błędu