Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
01/10/2018 - 20:40

Nowy Sącz: to już są kpiny. Prywata, na którą od lat nie ma bata…

O tej działce piszemy już kolejny raz i po raz kolejny pewnie na deklaracjach albo załamywaniu rąk się skończy. Od kilku lat teren koło szkoły przy Rokitniańczyków na osiedlu Wojska Polskiego zarasta chaszczami a potem płonie popalany przez zwyczajowo nieustalonych sprawców. Problemów by nie było gdyby właściciele działkę kosili, ale nikt nie potrafi ich do tego zmusić. Ani miasto, ani straż miejska ani zarząd osiedla. Prywata, na którą nie ma bata…

Przypomnijmy. Wiele lat temu teren ten przejęło miasto, które chciało tu wybudować mieszkania socjalne czy komunalne. Na chęciach się skończyło, bo zabrakło pieniędzy w budżecie. Poprzedni właściciele gruntu zadecydowali, że chcą w takim razie grunt odzyskać. I tak się stało. Na drodze sądowej teren wrócił w prywatne ręce. I od tego czasu stanowi przysłowiowy wrzód na nosie okolicznych mieszkańców, straży miejskiej a nawet straży pożarnej.

Terenu nikt nie kosi, a jeśli już, to tylko sporadycznie po interwencji mieszkańców osiedla. W tym roku ziemia leży odłogiem – terenu nie przekoszono ani razu. Chaszcze miejscami sięgają tak wysoko, że bez trudu chowają się nich kilkuletnie dzieci. Dlaczego to tak przeszkadza okolicznym? Bo co roku teren ten jest wielokrotnie podpalany i już kilka razy niewiele brakowało, by ogień przeniósł się na okoliczne parcele a nawet domy mieszkalne stojące najbliżej.

Zobacz też: Sądeczanie alarmują: Lisi gang opanowuje miasto!

Okoliczni mają też dość innych nieprzyjemności związanych z pożarem traw - sadzy, smrodu, dymu, śmierdzącego prania, pościeli, która zamiast wywietrzyć się na balkonie nadaje się tylko do czyszczenia...

Ale to nie jedyny powód dla którego strażacy są tu wzywani – teren działki upstrzony jest głębokimi dziurami a obok działa szkoła podstawa i dzieci, które trudno utrzymać z dala od miejsca stanowiącego idealną scenerię, by bawić się tu w chowanego czy podchody. Inna rzecz – że część wspomnianych podpaleń to też najprawdopodobniej sprawka dzieciaków.

Po ostatniej akcji, gdy strażacy przez kilkadziesiąt minut ratowali tu kota, ratownicy zapowiedzieli, że i oni formalnie poproszą o interwencję i wyegzekwowanie, by teren został należycie uporządkowany. Efektów nie widać jednak do dziś.

Interweniowaliśmy w tej sprawie niezliczoną ilość razy: w Staży Miejskiej, w sanepidzie, w Urzędzie Miasta, u radnych, w zarządzie osiedla. I nic. Za każdym razem dyskusja kończy się na stwierdzeniu, że sprawa jest trudna, bo właścicieli gruntu jest kilku i to na dodatek skonfliktowanych.

Zobacz też: Po tragedii: Na 1 Brygady będzie bezpieczniej. Są już światła

Mieszkańcy Wojska Polskiego nie mają ochoty słuchać takich tłumaczeń. – Teren jest niebezpieczny. Wystarczy policzyć, ile razy te chaszcze gaszono i oddać sprawę do sądu – mówią jedni. Inni uważają, że miasto samo powinno teren wykosić i wyegzekwować od właścicieli zwrot kosztów. Tym z przykrością musimy przypomnieć, ile takie procedury trwają. Zanim miasto mogło wejść na teren Starego Młyna na osiedlu Kilińskiego minęły prawie dwa lata…

Kolejni uważają, że czas najwyższy znaleźć sposób na to, by właścicieli solidarnie obciążyć kolejnymi kosztami gaszenia kolejnych pożarów. To jednak – na dziś - jest niezgodne z prawem.

Gdy dziś rozmawiamy z szefową zarządu osiedla Wojska Polskiego Krystyna Kurzeją ta zwyczajowo z miejsca odsyła nas do Straży Miejskiej. – Tu jest ośmiu właścicieli, którzy się cały czas ze sobą kłócą. Główny udziałowiec mieszka ponoć w Warszawie, a jak poszłam do jednego z tych, co są na miejscu, że trzeba gałęzie przyciąć, bo wiszą, to mnie z krzykiem odprawił, że jego to nie obchodzi…

A jaki jest Wasz pomysł na rozwiązywanie podobnych problemów?

ES [email protected] Fot.: ES







Dziękujemy za przesłanie błędu