Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
25/01/2015 - 08:00

Rodzice Kacperka sądzą się z sądeckim szpitalem. Walczą o lepszą przyszłość dla syna

Przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu rozpoczął się proces wytoczony z powództwa cywilnego przez rodziców prawie 5-letniego dziś Kacperka Nosala przeciwko sądeckiemu szpitalowi. Rodzice dziecka domagają się od sądeckiej placówki medycznej zadośćuczynienia w kwocie ponad 500 tysięcy złotych i 3 tysiące złotych dożywotniej, comiesięcznej renty dla swojego syna za, ich zdaniem, uchybienia i niedociągnięcia jakie mieli popełnić lekarze podczas porodu. W piątek (23 stycznia) na sali rozpraw zeznawał ginekolog-położnik, który przyjmował poród, położna i pielęgniarka neonatologiczna.
Kacper przyszedł na świat w sądeckim szpitalu w marcu 2010 roku. Od pierwszych dni swojego życia walczy on z wieloma przeciwnościami losu. Chłopiec cierpi na mózgowe porażenie dziecięce w postaci czterokończynowego niedowładu spastycznego, małogłowie i Zespół Westa (padaczkę lekooporną). Wszystko to sprawia, że mając dziś 5 lat nie potrafi chodzić, siedzieć, mówić.

- Mózgowe porażenie dziecięce, małogłowie i padaczka są następstwem niedociągnięć i uchybień popełnionych przez lekarzy podczas porodu – uważa Monika Nosal, matka chłopca (zgodziła się na podanie swoich i dziecka danych osobowych i publikacje jego zdjęcia). – To one przyczyniły się do tego, że nasz syn ma poważne problemy ze zdrowiem, wymaga całodobowej opieki i specjalistycznej rehabilitacji.

Jak pisaliśmy w październiku 2013 roku, rodzice chłopca założyli w prokuraturze sprawę przeciwko sądeckiemu szpitalowi, ale nie byli w stanie udowodnić błędu konkretnym osobom. Przed sądem toczyła się sprawa karna. Nie zakończyła się ona jednak pomyślnym rozstrzygnięciem dla rodziców chłopca. - Sprawę karną wygrał szpital – mówił naszemu portalowi w grudniu ubiegłego roku Artur Puszko, dyrektor sądeckiego szpitala.

Rodzice Kacpra nie poddali się i wystąpili przeciwko placówce medycznej na drogę cywilną. Domagają się oni od szpitala 536 tys. złotych zadośćuczynienia za ciężki uszczerbek na zdrowiu ich syna i dożywotniej, comiesięcznej renty w wysokości 3 tysięcy złotych.
O sprawie pisaliśmy – Czytaj: Nowy Sącz: Rodzice małego Kacperka pozwali sądecki szpital.

Proces z powództwa cywilnego przeciwko szpitalowi ruszył w grudniu ubiegłego roku. W ostatni piątek (23 stycznia) odbyła się druga już rozprawa. Na sali rozpraw zeznawali lekarz, który przyjmował Kacperka na świat, jedna z położnych oraz pielęgniarka neonatologiczna.
Ginekolog – położnik, który odbierał poród pani Moniki był wtedy drugim lekarzem dyżurującym. Przyznał on na sali rozpraw, że w pewnym okresie porodu pani Moniki nie był obecny na sali porodowej, bo został wezwany na ginekologiczną Izbę Przyjęć do innej pacjentki. Informację o postępach porodu mamy Kacpra, jak zapewniał w sądzie, przekazał pierwszemu dyżurującemu lekarzowi. Zeznający w piątek lekarz przyznał, że poród przebiegał tak, jak został on opisany w zgromadzonej dokumentacji medycznej.

Sąd dociekał, czy był to poród szczególnego ryzyka. Pytał m.in. jakie leki podane zostały pacjentce w jego trakcie i jakie procedury medyczne były wykonywane.

Jakiego koloru były wody płodowe pacjentki? – pytał sąd

- Zielonkawe – odparł lekarz. Czy taki kolor wód nie powinien zaniepokoić personel medyczny i czy nie było to wskazaniem do tego, aby wzmocnić nadzór nad pacjentką, (której podano oksytocynę - lek przyspieszający akcję porodową przyp. red.) monitorując ją za pomocą urządzenia KTG? (pokazuje ono czynność akcji serca płodu. Badanie to trwa przynajmniej 30 minut) – drążył sąd.

- Nie było żadnych niepokojących objawów, tętno osłuchowe płodu kontrolowane przez położną nie odbiegało od normy – stwierdził ginekolog- położnik. Sąd pytał również o to, w jakim stanie dziecko przyszło na świat. Lekarz odparł, że urodziło się ono w stanie średnio ciężkim, a szyja noworodka była dwa razy okręcona pępowiną. Kacper zaraz po urodzeniu otrzymał 4 punkty w skali Agar. Sąd chciał się także dowiedzieć, kto odsysał drogi oddechowe dziecka ze śluzu zaraz po urodzeniu. - Rutynowo robi to położna będąca przy porodzie – odrzekł lekarz.

Pełnomocnik reprezentująca pozwany sądecki szpital zapytała medyka, czy w każdym etapie porodu możliwe jest wykonanie badania KTG.
Jeśli pacjentka jest niespokojna, albo występują u niej silne bóle porodowe wówczas nie jest to możliwe. Z tego co pamiętam rodząca była dość niespokojna. Podpięcie aparatu KTG wymaga od pacjentki przyjęcia pozycji leżącej na wznak lub lekko na boku. Takie ułożenia ciała wymuszają spokojne leżenie - kontynuował swiadek.

Lekarz przyznał, że każda pacjentka w trakcie porodu ma kontrolowane regularnie tętno płodu. Sam, jak twierdził, badał dwa albo trzy razy rodzącą. Pełnomocnik reprezentujący rodziców Kacperka zapytał świadka o to, jak dowiedział się o tym, że kobiecie, która teraz skarży szpital, odeszły zielonkawe wody płodowe.

- Poinformowała mnie o tym położna. Osobiście tego momentu nie widziałem. Zaraz poszedłem na salę. Zbadałem pacjentkę, oceniłem stan zaawansowania porodu, sprawdzone zostało tętno płodu. Wykonałem rutynowe badanie.
- Czy taki kolor wód nie był wskazaniem do monitorowania postępu porodu za pomocą zapisu KTG? – Uważam, że nie - odparł świadek.
- Czy taka sytuacja nie wskazywała na konieczność wezwania lekarza neonatologa i pielęgniarki neonatologicznej do porodu tej konkretnej pacjentki? – pytał pełnomocnik rodziców chłopca. - Jest to dość częsta sytuacja, gdy rodzące mają zielonkawo podbarwione wody płodowe i nie w każdym przypadku wzywa się wspomniane osoby – wyjaśnił lekarz.

Później zeznania jako świadek złożyła położna, która w dniu, kiedy rodził się Kacperek rozpoczęła swój dyżur po godz. 19. Jak mówiła pomagała koleżance-położnej w opiece nad matką chłopca, która znajdowała się w końcowej fazie porodu. Wcześniej zajmowała się inną pacjentką znajdującą się w sali porodów rodzinnych.

Położna zeznała, że poród dziecka odebrał lekarz, którzy jako pierwszy wszedł na salę rozpraw i że do sali porodowej, w której rodził się Kacperek została wezwana również pielęgniarka neonatologiczna.
- Noworodek urodził się i był „odśluzowywany” – mówiła pielęgniarka. – Ssak ściągnął dużo wód płodowych. Były one zielone. Pielęgniarka neonatologiczna kontynuowała tę czynność na łóżku porodowym. Kiedy dziecko nie podejmowało oddechu zabrała je na oddział (neonatologiczny z intensywna terapią – przyp. red.).

Zeznania przed sądem złożyła w piątek również wspomniana pielęgniarka neonatologiczna.
- Pracowałam na pierwszym piętrze szpitala (pawilon ginekologiczno-położniczy – przyp. red.). Koleżanki wzywają nas do porodu telefonicznie. Odebrałam telefon – „Proszę do porodu”, zabrałam pieluszki, rękawiczki, poszłam do windy. Wchodząc na sale widziałam, że dziecko było urodzone. Leżało na łóżku porodowym, nie krzyczało. Było sine. Ssawka była włączona. Podbiegłam do łóżka i starałam się jak najszybciej oczyścić mu drogi oddechowe z gęstego śluzu. To były dosłownie sekundy. Stan dziecka nie poprawiał się. Skóra nie zaróżowiła się. Zawinęłam je w pieluszki i pobiegłam z nim na salę intensywnej terapii.
- Gdyby wezwano Panią na sale porodową wcześniej, czy przyspieszyłoby to akcję ratunkową? – zapytała sędzia. – Trudno mi powiedzieć? – odparła pielęgniarka. – Usuwanie śluzu u dziecka odbywało się bardzo szybko.

Po przesłuchaniu świadków przed sądem zeznawała matka chłopca, a po niej jego ojciec.
Kobieta opowiadała, że Kacper jest pierwszym ich, wyczekiwanym dzieckiem i, że w ciąży czuła się bardzo dobrze. Pani Monika trafiła do sądeckiego szpitala tydzień po wyznaczonym terminie porodu. Skierowana została na oddział patologii ciąży. Kiedy zaczęła odczuwać bóle około godz. 11 zwieziono ją na blok porodowy, gdzie zrobiono jej badanie KTG, potem podano jej oksytocynę. Kobieta mówiła, że do wieczora miała w szpitalu wspaniałą opiekę. Zmieniło się to, jak twierdzi, po godz. 19, kiedy zmienił się zespół dyżurny.

- Czułam się tak, jakbym była zbędnym balastem – mówiła w sądzie pani Monika. – Nikt mnie nie informował o fazach porodu. Pamiętam, że kiedy odeszły mi wody nikt mi nie powiedział, co się dzieje. Przyszedł lekarz, zbadał mnie i wyszedł. Badanie KTG zrobiono mi około godz. 11.30, później badano tętno płodu. Drugiego badania KTG nie miałam. Około północy zrobił się nagle szum. Pojawiło się przy mnie pojawiło dużo osób. Kiedy Kacper urodził się zaczęłam panikować. Pytałam „Dlaczego on nie płacze”. Usłyszałam – dzwońcie na intensywną terapię. Zaczęłam się podnosić. Widziałam tylko plecki syna, a potem go zabrano. Uspokajano mnie, że nic się nie dzieje. Potem zajął się mną lekarz i położna. Uspokajali mnie. Po pół godzinie przyszła lekarka i powiedziała, że stan syna jest ciężki i że jest on podłączony do respiratora.
Pani Monika zobaczyła synka, który znajdował się na noworodkowej intensywnej terapii następnego dnia po porodzie. Bardzo szybko, jak mówi, zażądała przetransportowania dziecka do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu. Chłopczyk spędził w tej placówce medycznej miesiąc. Od urodzenia Kacperek wymaga całodobowej opieki.
- Opatrzność czuwała nad nami, że Kacper jest z nami – przyznaje pani Monika. – Walczę o lepsze życie dla niego. Dzisiaj syn ma prawie 5 lat, jest dzieckiem leżącym, nie mówi, porusza nóżkami. Z rączkami jest trochę gorzej, ale potrafi coś pokazać oczami. On rozumie to, co się do niego mówi, tylko jest zamknięty w swoim ciele.
Życie państwa Nosalów kręci się wokół syna. Kontrole, wizyty u specjalistów, rehabilitacja.

Kacperek poddawany jest leczeniu aminokwasami sprowadzanymi z czeskiej Pragi, dzięki któremu ma coraz rzadsze ataki padaczki. Pierwsza ich dawka podawana jest zaraz po obudzeniu, pół godziny później pierwszy posiłek i kolejna dawka leków przeciwpadaczkowych. Rehabilitowany jest on też m.in. metodą Vojty. Rodzice Kacperka cały czas poszukują nowych metod, aby mu pomóc. Jeżdżą z synem na basen. Obecnie zbierają środki na zabieg fibrotomii. To mało inwazyjna metoda uwalniania przykurczów poprzez wykonanie niewielkich nacięć w wybranych punktach na ciele, opracowana w Rosji. Zabieg ten można wykonać w Krakowie, jednak jego koszt sięga 11 tysięcy złotych.
- Syn fizycznie rozwija się prawidłowo. Wymaga jednak 24-godzinnej opieki. W każdej czynności trzeba mu pomagać. Gdyby nie ludzie, którzy chcą nam pomagać....Nadzieja umiera ostatnia. Ze strony szpitala do tej pory nie padło słowo przepraszam. Szpital nie ma sobie nic do zarzucenia – stwierdza kobieta.

Sąd odroczył rozprawę do maja br. Wiadomo już, że będzie zasięgał w tej sprawie kompleksowej opinii biegłych medyków.

(MACH)
Fot. arch. rodzinne, KB, MACH.









Dziękujemy za przesłanie błędu