Śmierć już nad nim stoi, szczerzy kły gangreną, straszy amputacją. Nie pozwolą mu odtrącić pomocy?
Zaraz po naszej publikacji Prosi się o śmierć? Zaropiały i zakrwawiony bezdomny koczuje pod bankiem przy Freislera! zadzwoniła do nas przewodnicząca osiedla Gorzków Krystyna Witkowska, która z miejsca zaznaczyła, że wyprzedziliśmy jej zamysł.
– Tego człowieka nie zastaliście już pod bankiem, bo razem z pracownicą socjalną z MOPSu udało nam się go namówić, by zgodził się na to, by karetka zabrała go do szpitala. Ale i tak chciałam do pani zadzwonić, bo i tym razem, może z tego szpitala uciec zanim go porządnie wyleczą – mówi nie kryjąc emocji.
Potem zaczyna opowieść o walce o życie człowieka, który sam chyba już tylko marzy o śmierci.
- Ja od dwóch lat razem z całym zarządem osiedla robię wszystko, co w naszej mocy, żeby pan Leszek, bo tak ma na imię ten człowiek, trafił albo do Domu świętego Alberta albo do Domu Pomocy Społecznej, ale jesteśmy wszyscy bezsilni.
Dlaczego? Pani Krystyna wyjaśnia, że mieszkańcy osiedla systematycznie wzywają pogotowie, ale co z tego jak mężczyzna odmawia leczenia. Jego ciało jest pokryte zakażonymi ranami i robactwem. Już rok temu medycy mówili o ryzyku amputacji nogi. Pogotowie go zabiera, lekarze opatrują, a pan Leszek ucieka ze szpitala zanim wdroży się gruntowne leczenie.
8 sierpnia koczował na przystanku przy Freislera. Pani Krystyna akurat czekała na autobus z dziećmi. Smród rozkładu bijący od mężczyzny był taki, że dzieci szukały padliny. Pani Krysia, nie chcąc wskazywać pana Leszka, mówiła im, że to śmierdzi z kosza. Wezwano policje i straż miejską. Ci sprawdzili pana Leszka alkomatem – był trzeźwy. Przyjęcia pomocy z pogotowia stanowczo odmówił.
- Te kałuże krwi, ropy i chyba moczu, to żadna przesadza. Najpierw drogowcy, którzy remontują niedaleko ulicę zasypali je piaskiem a na następny dzień, służby sprzątające musiały myć i dezynfekować cały przystanek – relacjonuje pani Krystyna.