Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
25/08/2012 - 13:11

Starosądeczanka pomaga wybudować dach w afrykańskiej szkole

Pochodząca ze Starego Sącza, a od kilku lat mieszkająca i pracująca w Zurychu Małgorzata Wańczyk pomaga zapomnianym dzieciom w Afryce. Ten kontynent pochłonął ją do reszty, a jednocześnie wyznaczył życiowe cele. Teraz chce wygudować dach w jednej z kenijskich szkół, marzy też o zafundowaniu wiosce studni.
Gosia podróżować po świecie zaczęła kilka lat temu. Zawsze ciągnęło ją w miejsca gdzie nie ma wielu turystów. Tam odkrywała biedę i ludzi potrzebujących wsparcia. Samotnie zwiedziła Kosowo, Albanię i Azję.
Gosia i Afryka
W ubiegłym roku po raz pierwszy jej stopa stanęła w Afryce. Ten kontynent pochłonął ją bez reszty. Jeszcze w ubiegłym roku udała się tam po raz drugi.
- Któregoś dnia po prostu stwierdziłam, że chcę zobaczyć ten drugi co do wielkości kontynent na Ziemi i poznać tamtejszą kulturę – opowiada Gosia Wańczyk. – Nie zastanawiając się wiele kupiłam bilet, spakowałam plecak i tak zaczęła się przygoda, a zarazem kolejne, wielkie wyzwanie - dodaje. Nie bała się samotności, bo wiedziała, że gdziekolwiek nie pójdzie, to ma ze sobą wspaniałego Anioła Stróża – swoją kochaną mamę. Przerażała ją jednak bezradność na ludzka biedę, choroby i wiążące się z tym cierpienie. Wiedziała, że oprócz niesamowitej kultury i pięknego krajobrazu, czeka ją także smutne oblicze Afryki.
Pierwszy kontakt z nędzą - slaumsy
Za pierwszym razem we wrześniu 2011 r. Gosia udała się do Kenii. Odwiedziła stolicę kraju Nairobi, która znajduje się u podnóża gór Aberdare i źródeł rzeki Athi. To miasto skrajności. Z jednej strony Westlands – luksusowa dzielnica, z drugiej Kibera – ciągnące się kilkanaście kilometrów slumsy.
- Do slumsów trafiłam pierwszego dnia i nigdy nie zapomnę mojego przerażenia, smutku, a zarazem podziwu dla tych ludzi, którzy na co dzień żyją w takich tragicznych warunkach. Domy zbite z blachy są dla „bogaczy”, ci najbiedniejsi mieszkają w kartonach lub namiotach zrobionych z folii – wspomina widok jaki zastała w Kiberze.
Starosądeczanka odwiedziła w Narobi kilka szkół i dom dziecka. Wszędzie spotykała nędzę i ubóstwo. Wszędzie pełno niechcianych dzieci, które prędzej czy później trafiają na ulicę.
Dzieci ulicy
Nasza bohaterka podczas pierwszej podróży udała się także do miasta Eldoret położonego w zachodniej Kenii. Tam spędziła trzy dni ze „Street Kids” – dziećmi ulicy, bezdomnymi, co dzień żebrzącymi choćby o kawałek chleba. Wspomina, że przeraziła ją ich liczba. Nie spodziewała się, że na ulicy może żyć tylu nieletnich.
Nie mają nic, ani jedzenia, ani picia, ani odpowiedniego obuwia, czy ubrań – opowiada Wańczyk. – Dawałam im jedzenie, mleko, czy mydło. A co dzień było ich więcej, bo dowiadywały się, że jest biała kobieta, która pomaga – dodaje. Była zmuszona liczyć każdą kromkę chleba, bo budżet wyjazdowy powoli się kończył.
- Na pierwszy wyjazd zabrałam prawie tysiąc euro i myślała, że z tymi pieniędzmi zawojuję świat. Rozczarowałam się, bo okazało się, że Kenia jest bardzo drogim krajem – mówi Małgorzata. – Rządzą tam bogaci, to oni tam ustalają ceny. Przykładowo bochenek chleba kosztuje tam około 3 zł. To jest tragedia – dodaje.
Dzieci ulicy zachwyciły Gosię tym, że żyją jak w rodzinie, dbają o siebie, pomagają sobie nawzajem. Ale przeraziło ją to, że większość jest uzależniona od narkotyków. Są grupy, które całymi dniami potrafią chodzić po ulicy z butelkami przy ustach i wdychać klej. Życie jest im totalnie obojętne, bo większość jest chora na AIDS i nie wierzy w lepszą przyszłość.
- Wysłuchałam i przeprowadziłam wiele rozmów. Smutnych, wzruszających i szczerych. O bezsensie istnienia tych malych osóbek. Łzy płynęły mi po policzkach - wyznaje.
Misja „Pustynny dach”
Po powrocie z pierwszej afrykańskiej wyprawy Małgorzata Wańczyk była wstrząśnięta.
- Całej Afryce nie mogę pomóc, ale spróbuję choć jednej szkole – stwierdza. – Żeby nie było biedy, dzieci muszą zdobyć wykształcenie. A żeby je zyskać muszą mieć książki, zeszyty i inne potrzebne przybory – zaznacza.
I tak rozpoczęła się misja, która w dalszym ciągu trwa. Starosądeczanka zaczęła odkładać pieniądze, prosić o nie znajomych, rodzinę. Pomogło także przedszkole z Rytra. Maluchy uzbierały pieniądze, za które zakupiły przybory szkolne. Namalowały też plakat, na którym odbiły swoje dłonie na znak przyjaźni. Napisały także list i dołączyły do niego swoje zdjęcie. Gosia Wańczyk w listopadzie 2011 r. po raz drugi udała się do afrykańskiej szkoły w wiosce Kianzani położonej w tej części Kenii, gdzie jest bardzo sucho i gorąco. Panuje tam bieda, a kupienie ołówka, czy zeszytu jest wielkim wydatkiem dla rodziców. Zabrała z sobą bagaż ważący 48 kg, wypełniony prezentami.
- Stoi tam niedokończony budynek szkoły, ufundowany przez prywatnego inwestora. Brakło mu pieniędzy na dach – opowiada Gosia. – Postanowiła więc tam wrócić i wybudować ten dach – dodaje.
Misję zakończyła w połowie w lutym tego roku. Udało się jej uzbierać pieniądze na zadaszenie jednego budynku. Poleciała więc po raz trzeci do Afryki z wypchanym, ważącym prawie 50 kg bagażem pełnym prezentów: przyborów szkolnych, środków do higieny itp.
- Wbrew pozorom budowa tego dachu nie była prosta. Najpierw otrzymałam kosztorys na kwotę, która zwalała z nóg. Potem jednak po wielu zabiegach, kłótniach, prośbach i poszukiwaniach udało się kupić materiał w niższej cenie – opowiada Małgorzata. – Samo spotkanie z dzieciaczkami w wiosce było niesamowite i przygnębiające. Przyjęły mnie życzliwie, nie opuszczały na krok. Ale też opowiadały o marzeniach, które dla nas są na wyciągnięcie ręki – dodaje.
Kolejna wyprawa za trzy tygodnie
Małgorzata ma już kupiony bilet na kolejną afrykańską wyprawę. Tym razem wyruszy w połowie września i spędzi na czarnym kontynencie dwa tygodnie. Udało się jej namówić znajomego, który będzie jej towarzyszył w podróży i misji.
- Zbieram ciągle pieniądze, mam nadzieję, że uda mi się uzbierać na dorobienie brakującej części dachu. Jak nam nie wystarczy funduszy, to kupimy materiał i zbijemy z desek ławki i stoły, żeby dzieci nie musiały już siedzieć na ziemi – zdradza podróżniczka. - Chcę też spełnić marzenia dzieciaczków z wioski Kianzani – dodaje.
Gosia chciałaby też wynająć kilka matao (autobusów) i zabrać dzieci do miasta, żeby obejrzały film w telewizji, czy kinie. Nigdy tego wcześniej nie robiły. Może uda się też zajrzeć do parku narodowego, bo dzieciaki, mimo że mieszkają w Kenii, nigdy nie widziały dzikich zwierząt, które my utożsamiamy z Afryką.

Alicja Fałek
Fot. Archiwum Małgorzaty Wańczyk






Dziękujemy za przesłanie błędu