Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Środa, 24 kwietnia. Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego
26/11/2020 - 21:50

Ta pustka łamie serca. Dramat w schroniskach Beskidu Sądeckiego

Głucha cisza, która obecnie panuje w schroniskach Beskidu Sądeckiego jest bardziej wymowna i przejmująca od marszu pogrzebowego. Zaglądamy na Przehybę i do Bacówki nad Wierchomlą i pustka łamie nam serca.

Ta pustka łamie serca. Dramat w schroniskach Beskidu Sądeckiego

Przehyba. W tak piękne tygodnie, jakie serwuje nam tegoroczna jesień to miejsce powinno tętnić życiem. Powinni być „włóczykije” z całej Polski, dla których schronisko od lat jest niekwestionowanym centrum górskich wędrówek łączącym Beskid Sądecki z Pieninami, Tatrami a nawet Gorcami.

Powinien być gwar, śmiechy, ogniska, dźwięk gitar, piski hasających swobodnie dzieciaków, dyskusje rowerzystów wymieniających się szczegółami technicznymi swoich rowerów i informacjami o najlepszych trasach. Powinni być zziajani biegacze dreptający przed kasą w oczekiwaniu na swoją kolejkę do ciepłego posiłku. Ci co biegną choćby do Szczawnicy, Jaworek albo z nich wracają. Powinno być życie w całej swojej turystyczno – rekreacyjnej okazałości. Powinno być to wszystko, co w górach kochamy najbardziej zaraz po cudownych widokach.

Ta pustka łamie serca. Dramat w schroniskach Beskidu Sądeckiego

Co zaserwował nam lockdown? W ciągu ostatnich dwóch tygodni byliśmy na Przehybie kilka razy. Kogo spotkaliśmy? Turystów w maksymalnie trzy czy pięcioosobowych grupach, dla których Przehyba zamiast być przystankiem stała się punktem docelowym, bo skoro nie można tu zanocować, to walą się nadzieje na wypady kilkudniowe, na prawdziwe wyjście na szlak. Zamiast towarzystwa kosmopolitycznego jest miejscowe. No, góra z gorlickiego czy Krakowa i pojedyncze osoby z Podkarpacia.

Jedzenie i picie serwowane jest tylko na wynos, konsumpcja wyłącznie na tarasie. W zeszłym roku o tej porze trzeba było przed miejscem zamawiania posiłków lawirować w tłumie i skakać nad gęsto ustawionymi pleckami. „Złapać” miejsce siedzące, to było coś. Tej jesieni niemal za każdym razem byliśmy pierwsi w kolejce. Mimo słońca powietrze jest mroźne, biesiady trwają maksymalnie kilkadziesiąt minut – niezależnie jak gorący będzie serwowany posiłek, zaraz wszystko stygnie, a bez ruchu robi się wszystkim po prostu zimno. Ledwo ktoś się tu pojawi, zaraz się zwija.

Zobacz też: Epidemia podgryza samorząd: Kamionka Wielka straci aż milion złotych

Ta pustka łamie serca. Dramat w schroniskach Beskidu Sądeckiego

– Czuję się jakby ktoś odebrał mi coś cennego. Uwielbiam to miejsce. Co jesień zawsze spędzałem tu chociaż dwa całe weekendy, od piątku do niedzieli wieczorem. Co roku robiliśmy stąd eskapadę na Wysoką albo do Wąwozu Homole. Ten dzisiejszy klimat jest po prostu surrealistyczny. Puste, martwe schronisko to jak odwrócenie porządku świata. Myślałem, że naładuję tu baterie, a tylko mocniej do mnie dotarło w jakich apokaliptycznych czasach żyjemy. Dobrze, że chociaż widok na Tatry nam został – usłyszeliśmy od rzeszowiaka, którego spotkaliśmy tu z żoną i dwójką znajomych z pracy.

Jak z kryzysem radzą sobie gospodarze? – Z uwagi na sytuację epidemiologiczną w kraju a co za tym idzie obostrzeniami higieniczno – dezynfekcyjnymi cena noclegu wynosi w każdym pokoju 60 zł od osoby i zawiera pościel. Od kwietnia 2020 do odwołania restrykcji związanych z wirusem nie udostępniamy pola namiotowego jak również prysznicy. Do pryszniców mają dostęp tylko osoby zameldowane i nocujące w schronisku w pokoju – brzmi lakoniczny komunikat na stronie głównej i chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak te ograniczenia przełożą się na dochód gospodarzy.

Zobacz też: Bacówka Nad Wierchomlą będzie ratować medyków! To pierwsza taka akcja w regionie

Podobnie jest w innych schroniskach. – W poprzednich latach o tej porze mieliśmy już zawsze komplet gości na święta Bożego Narodzenia i na Sylwestra. O terminy w ferie zimowe też już było trudno. Dziś nie mamy ani jednej rezerwacji – mówi Marcin Bednarkiewicz z Bacówki nad Wierchomlą.

- Wydaje mi się też, że nawet gdyby rząd teraz zniósł część ograniczeń gości i tak można by było liczyć na palcach jednej ręki. Wszyscy po prostu się boją i nie tylko samej epidemii, zachorowania, ale i wydawania pieniędzy – twierdzi nasz rozmówca podkreślając jednocześnie, że każdy kto tu dotrze, za punkt honoru stawia sobie, by zamówić chociaż tradycyjną herbatę.

I tu posiłki wydawane są oczywiście tylko na wynos, ale mimo ogromnej wręcz życzliwości turystów dochód z tego tytułu to bardzo skromny ułamek tego, jak wyglądałby zarobki schroniska gdyby nie COVID-19 i obostrzenia z nim związane. Bo przecież schronisko leżące wysoko w górach, na skraju cywilizacji nie ma możliwości przestawienia się – jak robi to część restauracji – na serowanie posiłków na dowóz. I kto tu przenocuje w podróży służbowej? Tylko najwięksi miłośnicy gór. Pojedynczy "wariaci", którzy korzystają z absolutnie każdej okazji, by wyrwać się na szlak.

To, co w czasach przed epidemią było głównym atutem beskidzkich schronisk, dziś stało się ich zmorą… ([email protected] Fot.: ES)







Dziękujemy za przesłanie błędu