Zmasowany atak narciarzy na stoki. Frajda przemieszana z udręką [ZDJĘCIA]
Kiedy ktoś decyduje się na wypad na narty w weekend, ścisk na stoku ma pewny jak w banku. Dlatego najlepiej zerwać się z łóżka wcześnie rano i zameldować się przy wyciągu tuż przed jego otwarciem.
- Wyjechaliśmy z Krakowa jeszcze przed siódmą - mówi pan Bartek, który z córką i siostrzenicą wybrał się na stok do Kasiny Wielkiej. - Rano nie ma jeszcze takiego tłoku i można sobie spokojnie pojeździć. Dziewczyny mają ferie, ja niestety chodzę do pracy, więc na nartach mogę pojeździć tylko w weekend.
- Warunki są doskonałe i pogoda też dopisała - mówi pani Violetta z Nowego Sącza. - urwałam się sama na trzy godziny na narty. W domu zostawiłam męża z rocznym synkiem. Na stoku wypoczywam i łapię odrobinę oddechu.
I wszystko byłoby super, gdyby nie tłok na stoku. Z godziny na godzinę gęstniał tłum narciarzy, co było widać po zapełniającym się samochodami parkingu.
- W takich warunkach kończy się przyjemność białego szaleństwa. - narzeka pani Violetta. - Trzeba skupić na tym, żeby w kogoś nie wjechać. Niektórzy słabo sobie radzą i przez to potrafią być nieprzewidywalni. Przed chwilą wjechał we mnie jakiś dzieciak. Skończyło się na niegroźnej wywrotce.
Ci, którzy lubią szybko szusować narzekają, na narciarzy stawiających pierwsze kroki na deskach.
- Zapominają, że kiedyś sami zaczynali swoją przygodę na stoku - mówi jeden z instruktorów.
Nad bezpieczeństwem narciarzy w Kasinie Wielkiej czuwało dwóch policjantów z komendy wojewódzkiej z Krakowa.
- Przede wszystkim zwracamy uwagę na to czy dzieci mają kaski. Są obowiązkowe do 16 roku życia. Sprawdzamy też czy narciarze są trzeźwi. Dopuszczalna dawka alkoholu, to pół promila. Jeśli ktoś tę dawkę przekroczy, może zarobić 500 złotych mandatu - mówi Paweł Leniartek, z wydziału prewencji, który przyznaje, że służba na stoku to całkiem miła odmiana w pracy policjanta.
Jmik. fot. Jm