Stefan Żeromski "Ludzie bezdomni" (1)
Szczegółowo zwiedzono apartamenty królewskie. Gdy już pani Niewadzka z miną bardzo uroczystą wysłuchała wszystkiego, co jej rozpowiadał z nadzwyczaj plastycznymi ruchami oprowadzający szwajcar, i gdy obszedłszy małe saloniki skierowała swe towarzystwo ku wyjściu, panna Wanda obejrzała się poza siebie i syknęła:
- Panno Netko, idziemy!
Judym poszedł za wzrokiem najmłodszej z dziewic i przypatrzył się pannie Joannie. Stała oparta o jedno z niewielkich krzeseł, kryte nikłym błękitnawym adamaszkiem, i patrzyła w okno. Wyraz twarzy jej był tak dziwny, że Judym wstrzymał się mimo woli. Później zbliżył się do niej i rzekł nawiązując myśl do tego, co portier mówił przed chwilą:
- Myśli pani o Marii Antoninie?
Spojrzała na niego z zakłopotaniem, jak osoba ujęta na gorącym uczynku, i wahającym się głosem mówiła:
- Widać stąd, przez to okno, wielki dziedziniec i bramę. Tamtędy… tamtędy wdarł się motłoch. Pijane kobiety, mężczyźni uzbrojeni w noże. Maria Antonina widziała z tego okna! Doznałam tak dziwnego wrażenia… Cały ten straszny tłum krzyczał: „Śmierć Austriaczce!” I tędy, tymi drzwiami uciekła, tędy uciekła…
- Panno Joasiu… - nawoływano.
- Ale wspomniała Pani o wrażeniu.
- Wspomniałam o wrażeniu… - mówiła, spuszczając oczy i blednąc jeszcze bardziej. – My, proszę pana, jesteśmy bardzo tchórzliwe. Boimy się nie tylko na jawie, ale i w tak zwanych marzeniach. Ja zlękłam się bardzo tego motłochu, o którym właśnie myślałam.
- Motłochu? – mówił Judym.
- Tak… To jest krzyk ich. Zlękłam się, sama nie wiem, czegoś takiego…
Podniosła oczy niewinne, o przedziwnym jakimś wyrazie strachu czy boleści. Jeszcze raz rzuciła na małe izdebki wejrzenie pełne serdecznego żalu i poszła prędko za towarzyszkami.
Stefan Żeromski „Ludzie bezdomni”, Książka i Wiedza, Warszawa 1985, Tom pierwszy, str. 28-29
zdjęcie okładki - S. Żeromski "Ludzie bezdomni", wydawnictwo Greg